Kisiel Marta - Placz.pdf

(937 KB) Pobierz
Marta Kisiel
PŁACZ
Copyright © by Marta Kisiel, MMXX
Wydanie I
Warszawa, MMXX
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie
do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie
udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób
upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Spis treści
Teraz
Przedtem
Teraz
Przedtem
Teraz
Przedtem
Teraz
Przedtem
Teraz
Wtedy
Teraz
Wtedy
Teraz
Podziękowania
Przypisy
Teraz
W
  zbierający
gwizd wwiercał się w  gęste, lepkie milczenie, jakie od
kwadransa zalegało w  kuchni, lecz Jadwiga Bolesna-Tupatajkowa
zdawała się w  ogóle nie zwracać na niego uwagi. Z  nieodłącznym
papierosem w dłoni spoglądała w zadumie przez okno.
Po miesiącach ciemności marcowe słońce przyniosło wytęsknioną
jasność, choć jeszcze bez ciepła, które pieściłoby policzki. Na tę
przyjemność trzeba było poczekać co najmniej do kwietnia, może nawet
do maja, kto wie. Dość, że świat wyraźnie, choć pomału, budził się
z zimowej martwoty. Krzew czarnego bzu, który zagarnął dla siebie cały
kąt na tyłach ogrodu, jak zwykle zazielenił się pierwszy, dając tym
samym sygnał okolicznej faunie i  orze, że najwyższa pora wziąć się do
roboty. Wkrótce potem na rosnących wzdłuż ulicy topolach zaroiło się od
puchatych kotków. Płaczliwa wierzbowa korona z dnia na dzień gęstniała
od pąków i  młodych liści, mięsistych i  soczyście zielonych. Spomiędzy
gałęzi coraz głośniej, coraz śmielej niosło się ćwierkanie ptaków wijących
gniazda. Również i koty, zarówno te dzikie, jak i te udomowione, chętniej
wyłaniały się ze swych bezpiecznych kryjówek i przemierzały sąsiedztwo,
gotowe do marcowania.
Tak. Cały świat, ten w ogrodzie i ten poza ogrodem, zaczynał buzować
życiem, które na nowo wzbierało tuż pod powierzchnią zmarzniętej
ziemi, pod poszarzałą korą, pod ścierpniętą od chłodu skórą. Nawet nie
zauważył, że gdzieś po drodze coś się skończyło. I że w przeciwieństwie
do wiosny z całym właściwym jej zamieszaniem – nie wróci.
Cóż.
Życie.
Dopaliwszy papierosa, pani Jaga zdusiła niedopałek w  wyszczerbionej
salaterce, która od lat służyła jej za popielniczkę. Może nawet zdusiła go
trochę zbyt mocno, zresztą nie pierwszy raz – stąd też nieszczęsna
szczerba – ale cóż poradzić. Te bolesławieckie ciapki zawsze działały jej
na nerwy.
Świdrujący gwizd czajnika najwyraźniej też miał tę ożywczą
właściwość, gdyż naraz z  drugiego końca korytarza doleciał do kuchni
Zgłoś jeśli naruszono regulamin