1.
Jack Holloway przymknął powieki; oślepiło go nagle ostre, pomarańczowe słońce. Podniósł rękę, zsunął kapelusz na oczy i opuścił ją z powrotem na pulpit. Postanowił zmienić częstotliwość impulsów generatorów pola antygrawitacyjnego i dźwignąć manipulator o kolejne trzydzieści metrów. Siedział chwilę bez ruchu, pykając ze swej krótkiej fajki, od której pożółkły mu kąciki białych wąsów, i patrzył w dół, na czerwoną, przywiązaną do krzaka szmatę na tle skalistego wąwozu, odległego o pół kilometra. Uśmiechał się z zadowoleniem.
– Ta będzie udana – powiedział głośno do siebie, jak człowiek, który od dłuższego czasu przebywa tylko we własnym towarzystwie.
– Chcę zobaczyć, jak idzie w górę.
Lubił ten widok. Pamiętał co najmniej tysiąc salw odpalonych przez siebie w ciągu wielu lat na tylu planetach, że nie zdołałby ich z pamięci wymienić. W tym kilka ładunków termonuklearnych. Mimo to każda salwa różniła się od pozostałych i zawsze było na co popatrzeć. Choćby na taką skromną jak ta. Trącił bezpiecznik, wymacał kciukiem klawisz zapalnika i wysłał impuls radiowy; czerwona szmata zginęła w wysokich kłębach dymu i pyłu, które podniosły się w wąwozie i zamieniły w plamę błyszczącą miedzianie w promieniach słońca. Wielki manipulator, unoszony polem antygrawitacyjnym, zakołysał się łagodnie; rumowisko kamieni runęło z pluskiem do niewielkiego potoku, obsypując okoliczne drzewa.
Poczekał, aż maszyna się uspokoi, następnie poszybował do miejsca, gdzie ładunkiem kataklyzmitu wyciął w skale podłużną, głęboką bruzdę. Niezły strzał: zwalił mnóstwo piaskowca, rozłupał żyłę krzemienia i nie rozrzucił go zanadto po terenie. Widać było dużo pojedynczych bloków. Rozpostarł kleszcze, a potem ciągnąc i szarpiąc dolnymi chwytakami, uniósł spory blok i rzucił go na płaski grunt między skalistą ścianą parowu a strumieniem. Zgarnął następny blok, rzucił go w to samo miejsce i rozbił jeden o drugi. Rzucał blok za blokiem, póki nie nazbierał ich tyle, ile zdąży przerobić do końca dnia. W końcu wylądował, wyciągnął skrzynię z narzędziami oraz podnośnik antygrawitacyjny z długą rączką i zeskoczył na ziemię. Tutaj otworzył skrzynię, założył rękawiczki oraz okulary ochronne, a potem sięgnął po mikrofalowy skaner i młotek wibracyjny.
Pierwszy blok, który roztrzaskał, był pusty w środku; skaner dawał czysty rysunek, o jednolitej strukturze. Dźwignął go...
renfri73