Nowy34.txt

(12 KB) Pobierz
33
I lš nas też tam, gdzie sš szlaki,
Lecz zwyklemy tam, gdzie ich brak:
Potrafim się wspišć na szyld gładki
Jak muchy przywarłszy do farb:
Szturchalimy Naga i Looshai,
Afridich za brał przez nas szał,
Bo idš nas wraz dwa tysišce,
My, działa, składane ze dwóch - uch! - uch!
Rudyard Kipling
Artyleria górska

Betty Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol IIl
07:14 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 wrzenia 2009
   
   Pruitt patrzył na wschodzšce słońce. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak zmęczony. Niezależnie od tego, co mówiła mu chemia.
   - Czuję się tak, jakbym nie spał od tygodnia - mruknšł. - A przynajmniej tak, że mógłbym przez tydzień spać.
   Nie był tak naprawdę zmęczony - provigil o to zadbał - a odrobina metamfetaminy pomagała mu zachować czujnoć. Ale to był dzień pełen wrażeń i stresu, i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie ma się to zmienić.
   Droga przez góry była nie kończšcym się koszmarem, i można było jedynie mocno się trzymać i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
   Działo SheVa nie zostało zaprojektowane do wspinania się. po górach, i dwa razy zdawało się, że już za chwilę sturlajš się w dół po zboczu. Raz to było kawałek na zachód od Chestnut Gap, kiedy musieli podjechać pod trzymetrowy stopień, już i tak stojšc na strominie, a drugi raz, kiedy stok okazał się odrobinę bardziej stromy niż wynikało z mapy. Bardzo często SheVa zachowywała się tak, jakby stawała dęba, i wiadomoć, że człowiek ma nad sobš wielotonowe działo i dwa piętra stali, cišgajšce cię w tył, wyjštkowo szarpała nerwy. Jeszcze gorzej było, kiedy musieli pokonywać okrakiem jakš rozpadlinę. Podwozie jęczało i skrzypiało, jakby w każdej chwili miało się rozpać.
   Dla Reevesa było to jeszcze gorsze. Przestronny i przewiewny przedział załogi chwilami robił się duszny od potu kierowcy. Za każdym jednak razem, kiedy major Mitchell kazał mu podjechać pod górę, Reeves tylko kiwał głowš i wciskał gaz do dechy. Trzeba było wyjštkowej odwagi, by tak bezgranicznie wierzyć olbrzymiej maszynie, że zdobędzie wzgórze i nie zamieni się w toczšcy się w dół gigantyczny głaz.
   Podróż musiała być tak samo ciężka dla Bachorów. Czołg abrams miał w specyfikacjach zagwarantowanš zdolnoć wjeżdżania na zbocze nachylone pod kštem szećdziesięciu stopni - to niesamowite, co umieszczenie szećdziesięciu ton metalu blisko ziemi robi ze rodkiem ciężkoci - ale to wcale nie znaczyło, że ktokolwiek oprócz zupełnych idiotów lubił to robić. Często jedynš w miarę przejezdnš drogę stanowił dla abramsów lady gšsienic gramolšcej się pod górę SheVy, jednak dowódca Bachorów przeprowadzała swoje wozy przez takie miejsca bez widocznego niepokoju.
   Dla Pruitta byłoby lepiej, gdyby wyłšczył swoje ekrany i poszedł spać, ale nikt nie wiedział, kiedy mogš nadlecieć Posleeni. A poza tym teraz, kiedy załadowali zapas amunicji, był gotów skopać Posleenom tyłki.
   Nie wiadomo jednak było, gdzie oni sš. Major Mitchell i dowódca Stormów wspólnymi siłami namierzyli przez radio jeszcze kilka ocalałych jednostek. Okazało się, że kucyki zajęły zbocze Rocky Face i Oak Grove, odcinajšc w ten sposób dużš częć niedobitków korpusu. Ale saperzy wysadzili mosty w Oak Grove i Tennessee, zanim kucyki do nich dotarły. W obu miejscach Posleeni odbudowywali je, pracowicie przerzucajšc wojska na drugi brzeg lšdownikami.
   Nikomu nie podobała się wiadomoć, że Posleeni majš wojska inżynieryjne. Oznaczało to między innymi, że Tennessee była dla nich do przejcia w całym dolnym biegu. Zbudowanie mostu zabierało im jednak kilka godzin i w ten sposób opóniało całe natarcie. Major Mitchell zamierzał dojechać do Betty Creek, a potem przez górę. Bushy Fork do Greens Creek. Póniej mogš być zmuszeni pojechać dolinš Savannah Creek. Musieli wyprzedzić Posleenów, a przemykanie się górskimi przełęczami na pewno by im na to nie pozwoliło.
   Mieli raporty, z których wynikało, że mieszana kompania żandarmerii i piechoty trzyma most na rzece Tuckasegee. Dla SheVy nie była to istotna informacja - żaden most na wiecie nie wytrzymałby wagi Bun-Buna - ale Stormy bez mostu nie przekroczyłyby rzeki. Gdyby udało im się do niego dotrzeć przed Posleenami, byłoby stosunkowo dobrze. W przeciwnym razie zrobiłoby się grzšsko.
   Poza tym pozostawała kwestia zniszczenia mostu. Żandarmi twierdzili, że nie majš saperów. Obłożyli most materiałami wybuchowymi, ale był doć solidny i nie było gwarancji, że da się go wysadzić. Oczywicie gdyby doszło do najgorszego, Bun-Bun mógłby zajšć się także tym drobnym szczegółem.
   Niedaleko mostu na Tuckasegee, w Dillsboro, autostrada 23 odchodziła od głównej drogi w kierunku Asheville. Było to bardzo ważne skrzyżowanie, kawałek dalej bowiem, w Waynesville, znajdowało się następne Podmiecie, i gdyby Posleeni dotarli aż tak daleko, mieliby do niego otwartš drogę przez równiny. W Balsam Gap droga przecinała Blue Ridge Parkway. Ponieważ był to objazd większej częci Appalachian Line, dostanie się na niš pozwoliłoby obcym rozejć się w różne strony. A kawałek na wschód od Waynesville dotarliby do międzystanowej 40, co umożliwiłoby im niczym nie skrępowane poruszanie się po całym stanie.
   Częć dywizji z Asheville maszerowała w stronę gór Balsam. Ponieważ Asheville odpierało ciężkie ataki na dwóch frontach, nie mogło tam wysłać większych sił. Major Mitchell postanowił więc pojechać drogš do Balsam, żeby spowolnić natarcie Posleenów SheVš i MetalStormami. Plan ten nie był pozbawiony wad: główna droga do Balsam nie nadawała się dla SheVy, co oznaczało jazdę na przełaj. A teren wokół przełęczy Balsam był jeszcze gorszy niż ten, przez który włanie przejeżdżali.
   Ale to była odległa przyszłoć. Na razie trzeba było przeżyć zjazd w dół.
   - Dobry Boże - powiedziała Indy, patrzšc na własny ekran. - W wietle dziennym to jeszcze gorzej wyglšda!
   Droga w dół z Betty Gap biegła typowym appalachijskim zboczem, poroniętym górskim wawrzynem i zrzucajšcymi licie drzewami; cienka warstwa iłu przykrywała łupek i gnejsowe skały. wiatło poranka przyniosło ze sobš. wiotkie pasemka mgły, od których Góry Dymne zyskały swš nazwę. W tym perłowym owietleniu okolica nabrała niemal nierzeczywistego wyglšdu. Na dystansie półtora kilometra zbocze opadało dwiecie metrów w dół. Czołgici z przerażeniem odkryli, że warstewka iłu łuszczy się i jadšcy po niej siedemsettonowy czołg lizga się.
   - Sir? - spytał Reeves zmęczonym głosem.
   - Powoli - odparł major. - Jeli zaczniemy się zsuwać, po prostu... daj wsteczny.
   - Tak jest, sir - powiedział szeregowy, podkręcajšc łagodnie obroty silnika na luzie. - Oczywicie mógłbym spróbować dać gaz do dechy i zjechać bardzo szybko na dół.
   - Nie żartuj, proszę - wtršciła Indy. - Jestem zaskoczona, że do tej pory nie poszła nam gšsienica albo o. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co by było, gdybymy spadli na dno doliny z prędkociš stu pięćdziesięciu na godzinę.
   - Po prostu... powoli, Reeves - powtórzył major, ciskajšc poręcze swojego fotela i odchylajšc się w tył.
   - Bun-Bun rzuciłby teraz co dowcipnego - powiedział Pruitt, odchylajšc się do tyłu tak samo jak major. - Ale w tej chwili jestem za bardzo przerażony, żeby cokolwiek wymylić.
   - Wyobra sobie, że to zjazd na nartach - mruknšł Reeves.
   - Nie sšdzę, żeby ta bryła dobrze slalomowała.
   - Kapitan Chan - powiedział .Mitchell, przełšczajšc się na częstotliwoć Stormów. - Spróbujemy zjechać po tym zboczu. Wzdłuż grzbietu biegnie droga, która powinna wytrzymać ciężar waszych czołgów. Proponujš, żebycie spróbowali najpierw tam, zamiast od razu lecieć na łeb, na szyję za nami.
   - Zgoda - odparła Chan. - I powodzenia.
*
   Wendy wysunęła się spomiędzy dwojga pišcych dzieci i podeszła do wejcia do jaskini. Zasnęła jak zabita, ale dziesięć minut temu nagle obudziła się i już nie mogła zasnšć. Elgars stała na straży i patrzyła na wschód, gdzie w ciemnoci widać było pierwsze niemiałe przebłyski wstajšcego słońca. wiatła Franklin wygaszono, ale w całej dolinie widać było ognie. Posleeni lubili podpalać prawie tak samo jak najemnicy Starego wiata. Wendy ledwie widziała poruszajšce się w dole sylwetki, ale wiedziała, że tysišce, dziesištki tysięcy, miliony Posleenów szerokim strumieniem prana północ, w kierunku Knoxville i Asheville. Wielu z nich być może zalewało włanie ich dawny dom.
   Spojrzała na zegarek i kiwnęła głowš. Pewnie to jš obudziło.
   - Już wybuchło? - spytała.
   Elgars pokręciła głowš.
   - Powinno było odpalić jakie pięć minut temu.
   - Miało być wielkie bum - zacytowała Wendy. - Gdzie jest wielkie bum?.
   - Marsjanin Maggot, prawda? - spytała Elgars.
   - Tak, pamiętasz?
   - Nie, widziałam to, kiedy przedwczoraj pilnowałam dzieci - odparła kapitan. W tym momencie podłoga jaskini lekko zadrżała, a potem drugi raz, już mocniej. Przypominało to bardzo słabe trzęsienie ziemi. Na wschodzie błysnęło i duża połać ziemi nieznacznie zapadła się, a zaraz potem zamieniła w olbrzymi dymišcy krater.
   - Naprawdę nie wiem, co mam o tym myleć - powiedziała pochwili Wendy. - Włanie straciłam kilkoro przyjaciół. Ludzi, na których mi zależało. Z drugiej strony...
   - Z drugi ej strony oni i tak byli już martwi - powiedziała Elgars, wstajšc i otrzepujšc spodnie. - Albo prawie martwi. Większoć z nich zostałaby karmš dla Posleenów, do czego my nie dopuciłymy. A Bóg jeden wie, ilu Posleenów przy tym załatwiłymy. Tak, to nie było przyjemne. Ale wojna nie jest przyjemna.
   - Łatwo ci mówić - warknęła Wendy. - To byli moi przyjaciele.
   - Wendy, nie liczšc ciebie, Shari i dzieci... - Przerwała i policzyła co na palcach. - I Papy ONeala, Cally, Mosovicha i Muellera, ludzie, których włanie pogrzebałymy, byli jedynymi na wiecie, których znałam. My, czyli ja, pogrzebałam włanie pod miliardami ton ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin