WALDEMAR ŁYSIAK-KONKWISTA.pdf

(1117 KB) Pobierz
Opracowanie graficzne:
Adam Jońca
Redaktor:
Renata Kmiecik
Redaktor techniczny:
Jolanta M. Osińska
Korekta:
Zespól
ebook
lesiojot
© Waldemar Łysiak, Warszawa 1988
ISBN 83-7021-058-9
Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1988
Wydanie II.
”Nie ma lepszej odtrutki niż przygodowość
historii, trwający ledwie na jej powierzchni
taniec śmierci z prawdą podstawowych zasad”.
Miklosz Szenkuthy,
Wyznanie i teatr lalek
I. W imieniu bękartów
Biały człowiek szedł wzdłuż wysokiego płotu fabryki. Lewą ręką
trzymał smycz złego psa, prawą zaczepił na pasku dobrego
karabinu, tym ruchem, jakim strażnicy kładą dłonie na paskach
karabinów obciążających ramiona. Mijając dół, do którego obsługa
fabrycznej kuchni wysypywała śmieci, przyspieszył i odwrócił nos.
Fetor bijący z tej dziury w ziemi był silny, lecz węch psa był
silniejszy. Dog szarpnął smycz i zjeżył sierść, wpatrując się w coś, co
nagle pojawiło się wśród chwastów na krawędzi dołu. Był to wylot
tłumika. Strzał nie zabrzmiał głośniej niż pstryknięcie palcami. Kula
weszła w wyszczerzony pysk i rzuciła zwierzę na płot.
Z dołu wygramolił się czarny człowiek i podszedł do białego
człowieka, cały czas mierząc mu w brzuch. Zabrał białemu
człowiekowi broń i pchnął go w stronę bramy. Cuchnąca czeluść
wyrzuciła na powierzchnię kilku innych czarnych ludzi z bardzo
dobrymi automatami w dłoniach.
Od strony gór wiatr przynosił drobiny dławiącego pyłu, a busz był
zbyt niski, żeby powstrzymać to świństwo. Można było tylko czyścić
podniebienie plując żółtą śliną, która skwierczała na ziemi jak
rzucona na rozpaloną blachę.
Gdy Timma przychodziła do Bride'a wieczorem, to znaczyło, iż
sama chce zarobić. Gdy przychodziła o innej porze, to znaczyło, że
zarobić chce porucznik Takebo, albowiem kochać się w Matabele
można było tylko po zmierzchu, kiedy spało potworne słońce; reszta
doby służyła czynnościom, które nie wyciskają potu, takim jak sjesta
lub interes, chyba że ktoś był członkiem klasy niższej od
Zgłoś jeśli naruszono regulamin