Trochę poświęcenia.docx

(79 KB) Pobierz

1

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        Andrzej Sapkowski

       

        Trochę poświęcenia

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

        I

        Syrenka wynurzyła się z wody do połowy ciała i gwałtownie, ostro

        zachlapała dłońmi po powierzchni. Geralt stwierdził, że ma piękne, wręcz

        doskonałe piersi. Efekt psuł jedynie kolor - brodawki były ciemnozielone, a

        aureole wokół nich tylko nieco jaśniejsze. Zwinnie dopasowując się do

        nadbiegającej fali, syrenka wygięła się wdzięcznie, strzepnęła mokrymi,

        seledynowymi włosami i zaśpiewała melodyjnie.

        - Co? - książę przechylił się przez burtę kogi. - Co ona mówi?

        - Odmawia - powiedział Geralt. - Mówi, że nie chce.

        - Tłumaczyłeś, że ją kocham? Że życia sobie bez niej nie wyobrażam? Że chcę się

        z nią ożenić? Ze tylko ona, żadna inna?

        - Tłumaczyłem.

        - I co?

        - I nic.

        - To powtórz.

        Wiedźmin dotknął warg palcami i wydobył z siebie rozedrgany trel. Z wysiłkiem

        dobierając słowa i melodykę, zaczął przekładać wyznania księcia.

        Syrenka, kładąc się na wznak na wodzie, przerwała mu.

        - Nie tłumacz, nie męcz się - zaśpiewała. - Zrozumiałam. Gdy mówi, że mnie

        kocha, zawsze ma taką głupią minę. Powiedział coś konkretnego?

        - Nie bardzo.

        - Szkoda - syrenka zatrzepotała w wodzie i dała nurka, wyginając silnie ogon,

        pieniąc morze wciętą płetwą przypominającą płetwę barweny.

        - Co? Co ona powiedziała? - spytał książę.

        - Że szkoda.

        - Czego szkoda? Co to ma znaczyć, szkoda?

        - Wydaje mi się, że to była odmowa.

        - Mnie się nie odmawia! - wrzasnął książę, przecząc oczywistym faktom.

        - Panie - mruknął kapitan kogi, podchodząc do nich. - Sieci mamy gotowe,

        wystarczy zarzucić i będzie wasza...

        - Nie radziłbym - rzekł Geralt cicho. - Ona nie jest sama. Pod wodą jest ich

        więcej, a w głębi pod nami może być kraken.

        Kapitan zatrząsł się, pobladł i chwycił oburącz za tyłek, bezsensownym gestem.

        - Kra... kraken?

        - Kraken - potwierdził wiedźmin. - Nie radzę próbować żartów z sieciami.

        Wystarczy, że ona krzyknie, a z tej krypy zostaną pływające deski, a nas potopią

        jak kocięta. A zresztą, Agloval, zdecyduj się, chcesz się z nią żenić czy złapać

        w sieć i trzymać w beczce?

        - Kocham ją - rzekł twardo Agloval. - Chcę ją za żonę. Ale do tego ona musi mieć

        nogi, a nie łuskowaty ogon. I to się da zrobić, bo za dwa funty pięknych pereł

        kupiłem magiczny eliksir, z pełną gwarancją. Wypije i wyrosną jej nóżki. Tylko

        trochę pocierpi, trzy dni, nie dłużej. Wołaj ją, wiedźminie, powiedz jej to

        jeszcze raz.

        - Mówiłem już dwa razy. Powiedziała, że absolutnie nie, nie zgadza się. Ale

        dodała, że zna morską czarownicę, morszczynkę, która zaklęciem gotowa jest

        zmienić tobie nogi w elegancki ogon. Bezboleśnie.

        - Zwariowała chyba! Ja mam mieć rybi ogon? Nigdy w życiu! Wołaj ją, Geralt!

        Wiedźmin przechylił się mocno przez burtę. Woda w jej cieniu była zielona i

        wydawała się gęsta, jak galareta. Nie musiał wołać. Syrenka wyprysnęła nagle nad

        powierzchnię w fontannie wody. Przez moment wręcz stała na ogonie, potem

        spłynęła w fale, obróciła się na wznak, prezentując w całej okazałości to, co

        miała piękne. Geralt przełknął ślinę.

        - Hej, wy! - zaśpiewała. - Długo jeszcze? Skóra mi pierzchnie od słońca!

        Białowłosy, zapytaj go, czy się zgadza.

        - Nie zgadza się - odśpiewał wiedźmin. - Sh'eenaz, zrozum, on nie może mieć

        ogona, on nie może żyć pod wodą. Ty możesz oddychać powietrzem, on pod wodą

        absolutnie nie!

        - Wiedziałam! - wrzasnęła cienko syrenka. - Wiedziałam! Wykręty, głupie, naiwne

        wykręty, ani za grosz poświęcenia! Kto kocha, ten się poświęcą! Ja się dla niego

        poświęcałam, co dzień wyłaziłam dla niego na skały, łuskę sobie wytarłam na

        tyłku, płetwę postrzępiłam, przeziębiłam się dla niego! A on nie chce dla mnie

        poświęcić tych dwóch paskudnych kulasów? Miłość to nie tylko znaczy brać, trzeba

        też umieć rezygnować, poświęcać się! Powtórz mu to!

        - Sh'eenaz! - zawołał Geralt. - Nie rozumiesz? On nie może żyć w wodzie!

        - Nie akceptuję głupich wymówek! Ja też... Ja też go lubię i chcę mieć z nim

        narybek, ale jak, gdy on nie chce zostać mleczakiem? Gdzie ja mu ikrę mam

        złożyć, co? Do czapki?

        - Co ona mówi? - krzyknął książę. - Geralt! Nie przywiozłem cię tutaj, byś z nią

        konwersował, ale...

        - Upiera się przy swoim. Jest zła.

        - Dawajcie te sieci! - ryknął Agloval. - Potrzymam ją z miesiąc w basenie, to...

        - A takiego! - odkrzyknął kapitan, demonstrując na łokciu, jakiego. - Pod nami

        może być kraken! Widzieliście kiedy krakena, panie? Skaczcie se do wody, jeśli

        wasza wola, łapcie ją ręcami! Ja się mieszał nie będę. Ja z tej kogi żyję!

        - Żyjesz z mojej łaski, łajdaku! Sieci dawaj, bo każę

        cię powiesić!

        - Całujcie psa w rzyć! Na tej kodze moja wola nad waszą!

        - Bądźcie cicho, obaj! - krzyknął gniewnie Geralt - Ona coś mówi, to trudny

        dialekt, muszę się skupić!

        - Mam dość! - wrzasnęła śpiewnie Sh'eenaz. - Głodna jestem! No, białowłosy,

        niech on decyduje, niech decyduje natychmiast. Jedno mu powtórz: nie będę więcej

        narażać się na kpiny i zadawać się z nim, jeśli będzie wyglądał jak czterołapa

        rozgwiazda. Powtórz mu, że do igraszek, które on mi proponuje na skałach, to ja

        mam przyjaciółki, które robią to znacznie lepiej! Ale ja to uważam za

        niedojrzałą zabawę, dobrą dla dzieci przed zmianą łusek. Ja jestem normalną,

        zdrową syreną...

        - Sh'eenaz...

        - Nie przerywaj mi! Jeszcze nie skończyłam! Jestem zdrowa, normalna i dojrzała

        do tarła, a on, jeśli naprawdę mnie pragnie, ma mieć ogon, płetwę i wszystko jak

        normalny tryton. Inaczej nie chcę go znać!

        Geralt tłumaczył szybko, starając się nie być wulgarny. Nie bardzo wyszło.

        Książę poczerwieniał, zaklął brzydko.

        - Bezwstydna dziwka! - wrzasnął. - Zimna makrela! Niech sobie znajdzie dorsza!

        - Co on powiedział? - zaciekawiła się Sh'eenaz, podpływając.

        - Że nie chce mieć ogona!

        - To powiedz mu... Powiedz mu, żeby się wysuszył!

        - Co ona powiedziała?

        - Powiedziała - przetłumaczył wiedźmin. - Żebyś się utopił.

 

                                       KONIEC ROZDZIAŁU

 

6

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        II

        - Ech, żal - powiedział Jaskier - że nie mogłem z wami popłynąć, ale co zrobić,

        na morzu rzygam tak, że szkoda gadać. A wiesz, w życiu nie rozmawiałem z syreną.

        Szkoda, psia mać.

        - Jak cię znam - rzekł Geralt, trocząc juki - balladę napiszesz i tak.

        - A pewnie. Już mam pierwsze zwrotki. W mojej balladzie syrenka poświęci się dla

        księcia, zmieni rybi ogon w piękne nóżki, ale okupi to utratą głosu. Książę

        zdradzi ją, porzuci, a wówczas ona zginie z żalu, zamieni się w morską pianę,

        gdy pierwsze promienie słońca...

        - Kto uwierzy w takie bzdury?

        - Nieważne - parsknął Jaskier. - Ballad nie pisze się po to, by w nie wierzono.

        Pisze się je, aby się nimi wzruszano. Ale co ja będę z tobą gadał, guzik się na

        tym znasz. Powiedz lepiej, ile zapłacił ci Agloval?

        - Nic mi nie zapłacił. Stwierdził, że nie wywiązałem się z zadania. Że oczekiwał

        czegoś innego, a on płaci za efekt, nie za dobre chęci.

        Jaskier pokiwał głową, zdjął kapelusik i spojrzał na wiedźmina z żałosnym

        grymasem na ustach.

        - Czy to znaczy, że nadal nie mamy pieniędzy?

        - Na to wygląda.

        Jaskier zrobił jeszcze żałośniejszą minę.

        - To wszystko moja wina - jęknął. - To wszystko przeze mnie. Geralt, jesteś na

        mnie zły?

        Nie, wiedźmin nie był zły na Jaskra. Wcale nie.

        To, co ich spotkało, stało się z winy Jaskra, nie było żadnych wątpliwości. Nie

        kto inny, a Jaskier nalegał, by wybrali się na festyn do Czterech Klonów.

        Urządzanie festynów, wywodził poeta, zaspokajało głębokie i naturalne potrzeby

        ludzi. Od czasu do czasu, twierdził bard, człowiek musi spotkać się z innymi

        ludźmi w miejscu, gdzie można się pośmiać i pośpiewać, nażreć do woli szaszłyków

        i pierożków, napić piwa, posłuchać muzyki i pościskać w tańcu spocone wypukłości

        dziewcząt. Gdyby każdy człowiek chciał zaspokajać te potrzeby detalicznie,

        wywodził Jaskier, dorywczo i w sposób nie zorganizowany, powstałby nieopisany

        bałagan. Dlatego wymyślono święta i festyny. A skoro są święta i festyny, to

        należy bywać na nich.

        Geralt nie spierał się, chociaż na liście jego własnych głębokich i naturalnych

        potrzeb uczestniczenie w festynach zajmowało bardzo dalekie miejsce. Zgodził się

        jednak towarzyszyć Jaskrowi, liczył bowiem, że w zgromadzeniu ludzi zdobędzie

        informacje o ewentualnym zadaniu lub zajęciu - od dawna nikt go nie wynajął i

        jego zapas gotówki skurczył się niebezpiecznie.

        Wiedźmin nie miał do Jaskra żalu o zaczepienie Leśniczych. Sam również nie

        był bez winy - mógł wszakże interweniować i powstrzymać barda. Nie zrobił tego,

        sam nie cierpiał osławionych Strażników Puszczy, zwanych Leśniczymi, ochotniczej

        formacji, zajmującej się zwalczaniem nieludzi. Sam zżymał się, słuchając ich

        przechwałek o naszpikowanych strzałami, zarżniętych lub powieszonych elfach,

        borowikach i dziwożonach. Jaskier zaś, który wędrując w towarzystwie wiedźmina

        nabrał przekonania o bezkarności, przeszedł samego siebie. Strażnicy początkowo

        nie reagowali na jego drwiny, zaczepki i plugawe sugestie, budzące huraganowy

        śmiech obserwujących zajście wieśniaków. Gdy jednak Jaskier odśpiewał ułożony

        naprędce świński i obelżywy kuplet, kończący się słowami: "Chcesz być niczym,

        bądź Leśniczym", doszło d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin