Opowiesc_wigilijna_e_0cxz.pdf

(361 KB) Pobierz
Karol Dickens
Opowieść wigilijna
Wersja Demonstracyjna
Wydawnictwo Psychoskok
Konin 2016
Kup książkę
Karol Dickens
„Opowieść wigilijna”
Copyright © by Karol Dickens, 1925
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
Tekst oryginalny tłumaczenia: anonimowy.
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Kamil Skitek
Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
Wydawnictwo: E. Wende i S-ka,
Warszawa 1925.
ISBN: 978-83-7900-740-0
Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/
e-mail:wydawnictwo@psychoskok.pl
Kup książkę
I
Widmo Marley’a
 Marley
już nie żył. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Akt jego zejścia
podpisany był przez pastora, przez pisarza parafji i przedsiębiorcę karawanów.
Scrooge także go podpisał, a imię Scrooge’a nadawało na giełdzie wielką wartość
każdemu papierowi, na którym raczył umieścić swe nazwisko.
 Stary Marley umarł więc z pewnością.
 Czy
Scrooge wiedział o tem? Bezwątpienia. Mogłoż być inaczej? Scrooge i on
byli we współce od niepamiętnych czasów. Scrooge był jedynym wykonawcą
testamentu, jedynym zarządcą majątku, jedynym spadkobiercą, jedynym
przyjacielem zmarłego i jedynym uczestnikiem pogrzebu. Chociaż, prawdę
powiedziawszy, wypadek ten nie oddziałał nań tak straszliwie, iżby mu miał
przeszkodzić do wykazania w dniu pogrzebu znakomitych zdolności handlowych;
i owszem, chwilę tę uczcił Scrooge zrobieniem bardzo korzystnego interesu.
 Wzmianka
o pogrzebie Marley’a zwraca mnie do punktu wyjścia. Niema
wątpliwości, że Marley umarł; trzeba to dokładnie zrozumieć i głęboko się tem
przejąć, inaczej historja, którą zamierzam opowiedzieć, nie miałaby w sobie nic
nadzwyczajnego.
 Scrooge
nie starł wcale z szyldu nazwiska Marley’a. W lat kilka potem, nad
drzwiami kantoru błyszczał napis: „Scrooge et Marley“. Dom handlowy znanym
był wszystkim pod tą firmą. Osoby jednak mniej wtajemniczone wołały niekiedy
na Scrooge’a, panie Scrooge! a niekiedy panie Marley! — odpowiadał na obydwa
nazwiska, — nic go to nie mieszało.
 A ściskał też wszystko w garści, ten pan Scrooge! Stary grzesznik był to skąpiec
nad skąpce, umiał on uchwycić, wyrwać, wykręcić, wygnieść i wydrapać, a nigdy
nie wypuścić. Twardy i ostry jak krzemień, z którego nigdy stal nie wykrzesała
żadnej szlachetnej iskierki, tajemniczy, zamknięty w sobie, samotny jak ostryga.
Zimno wewnętrzne skurczyło mu oblicze, ścisnęło spiczasty nos, zmarszczyło
czoło, zaczerwieniło oczy, zesztywniło postawę, zsiniło zacięte usta i objawiało się
Kup książkę
nazewnątrz suchym i skrzypiącym głosem. Białawy szron pokrywał mu głowę,
brwi i ostro-spiczasty podbródek. Wszędzie i zawsze niósł z sobą lodowatą
atmosferę; studził swą obecnością kantor podczas upałów, i nigdy w życiu nie
topniał.
 Upał i zimno wewnętrzne nie wywierały nań żadnego wpływu. Gorąca letnie nie
grzały go, mrozy zimowe nie mroziły. Żaden też wiatr nie był od niego ostrzejszy.
Niepogoda nie mogła mu niczem dokuczyć; najstraszliwsze ulewy, śnieg, grad,
zawieruchy nie miały nad nim najmniejszej przewagi. Padały one niekiedy
dozbytku; Scrooge nie znał tego wyrazu. Nikt nie zatrzymywał go na ulicy, aby
mu powiedzieć z uśmiechem: „Kochany Scrooge! — jak się masz? Co tam słychać?
Przyjdźże nas odwiedzić!“ Żaden żebrak nie poprosił go o jałmużnę, żadne dziecko
nie zapytało o godzinę. Nigdy nie widziano, aby kto z przechodniów, czy to
mężczyzna, czy kobieta, zapytał go o kierunek drogi. Sądziłbym, że znały go
nawet psy prowadzące niewidomych; gdy bowiem nadchodził, odciągały swych
panów do sieni i w uliczki, poruszając znacząco ogonem, jak gdyby chciały
wyrazić: „Biedny mój panie, lepiej nie widzieć, niż mieć złe oczy!“
 Lecz
cóż go to obchodziło? Tego właśnie pragnął — do tego dążył. Wydeptać
sobie samotną ścieżkę obok szerokiego gościńca, którym świat cały przebiega,
i ostrzec przechodniów wielkim napisem, aby mu nigdy nie włazili w drogę
i trzymali się zdala, — było ulubionem jego zadaniem.
 Pewnego
dnia, najlepszego ze wszystkich dni roku, w Wigilję Bożego
Narodzenia, stary Scrooge, bardzo zajęty, siedział w kantorze. Zimno było
dotkliwe i przenikające, czas — mglisty; Scrooge mógł dosłyszeć, jak
przechodzący ludzie chuchali w palce, oddychali głośno, rozcierali ręce, tupali
nogami o bruk, aby się cokolwiek rozgrzać. Trzecia godzina wybiła na wieży, a noc
była już zupełna. Cały dzień było ciemno; — światła ukazujące się w oknach
sąsiednich mieszkań wyglądały jak rude plamy na czarnem tle gęstego
i dotykalnego prawie powietrza. Mgła wciskała się wewnątrz domostw przez
wszystkie szpary i dziurki od klucza, a nazewnątrz tak była gęsta, że
w najciaśniejszej nawet uliczce przeciwległe budynki wyglądały jak widma.
 Drzwi
od kantoru Scrooga były otwarte, aby mógł mieć na oku buchaltera,
siedzącego w małej sąsiedniej izdebce, albo raczej w ciemnej piwniczce, gdzie
przepisywał listy. W pokoju Scrooga tlał maleńki ogień, — lecz ogień w izbie
buchaltera nierównie by mniejszy, — zdawałoby się, że się zaledwie żarzy jeden
węgielek. Nie mógł go biedak podsycić, ponieważ kosz z węglami stał w pokoju
pryncypała, a ilekroć poważył się wejść z łopatką po węgle, Scrooge wyrzucał mu,
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin