Walery Briusow - Ognisty aniol.pdf

(1753 KB) Pobierz
WALERY BRIUSOW
OGNISTY ANIOŁ
PRZEŁOŻYŁA ELŻBIETA WASSONGOWA
POSŁOWIEM OPATRZYŁ RENÉ ŚLIWOWSKI
© Copyright for the Polish edition
by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”
Warszawa 1981
CRANKY` digital quality
OGNISTY ANIOŁ, CZYLI PRAWDZIWA
OPOWIEŚĆ, W KTÓREJ MOWA JEST
O DIABLE NIERAZ
ukazującym się w postaci świetlanego ducha pewnej
dziewczynie i kuszącym ją do różnych grzesznych
postępków, o odrazę budzącym zajmowaniu się
magią, astrologią, goecją i nekromancją: o
sądzie nad pewną dziewczyną sprawowa-
nym pod przewodnictwem Jego Prze-
wielebności Arcybiskupa Trewiru,
a także o spotkaniach i ro-
zmowach z rycerzem i po-
trójnym doktorem Agry-
pą z Nettesheimu
oraz z doktorem
Faustem, przez
naocznego
świadka
spisa-
na.
NON ILLUSTRIUM CUIQUAM VIRORUM
ARTIUM LAUDE DOCTRINAEVE FAMA CLARORUM
AT TIBI
DOMINA LUCIDA DEMENS INFELIX
QUAE MULTUM DILEXERAS
ETAMORE PERIERAS
NARRATIONEM ILAUD MENDACEM
SERVUS DEVOTUS
AMATOR FIDELIS
SEMPITERNAE MEMORIAE CAUSA
DEDICAVI
SCRIPTOR
***
NIE KOMUKOLWIEK ZE ZNAMIENITYCH LUDZI
WSŁAWIONYCH W SZTUCE LUB NAUKACH
LECZ TOBIE
KOBIETO ŚWIETLANA SZALONA NIESZCZĘŚLIWA
KTÓRA WIELE UKOCHAŁAŚ
I Z MIŁOŚCI ZGINĘŁAŚ
TĘ PRAWDZIWĄ OPOWIEŚĆ
JAKO POKORNY SŁUGA
I WIERNY KOCHANEK
NA ZNAK WIECZNEJ PAMIĘCI
POŚWIĘCA
AUTOR
AMICO LECTORI - Przedmowa autora, w której
opowiedziane jest jego życie do chwili powrotu na ziemię
niemiecką
Myślę, że każdy, komu przytrafiło się być świadkiem wydarzeń niezwykłych i niezbyt
zrozumiałych, winien zostawić ich opisanie sporządzone szczerze i bezstronnie. Jednakże nie tylko
chęć przyczynienia się do tak zawiłej sprawy, jak zbadanie zagadkowej władzy Diabła i podległej
mu dziedziny, skłania mnie do podjęcia tej pozbawionej upiększeń opowieści o wszystkim tym
zadziwiającym, co przeżyłem w ciągu minionych dwunastu miesięcy.
Pociąga mnie także możność otwarcia na tych kartach mego serca, jakby w niemej spowiedzi przed
nie znanym mi słuchaczem, nie mam bowiem więcej nikogo, komu mógłbym poczynić swe smutne
wyznania, a trudno jest milczeć człowiekowi, który nazbyt wiele doświadczył. Na to, byś mógł,
łaskawy czytelniku, przekonać się, jak dalece wierzyć możesz memu niewymyślnemu opowiadaniu
i jak dalece zdolny byłem rozumnie oceniać wszystko, co obserwowałem, chcę pokrótce
opowiedzieć całą swą historię.
Przede wszystkim muszę przyznać, że kiedy zetknąłem się z owym mrocznym i tajemniczym w
przyrodzie, nie byłem młodzieńcem niedoświadczonym i skorym do przesady, przekroczyłem już
bowiem granicę rozdzielającą nasze życie na dwie części. Urodziłem się w elektoracie trewirskim w
końcu roku 1504 od Wcielenia Słowa Bożego, 5 lutego
[1],
w dzień świętej Agaty, co wypadło w
środę, w niewielkiej osadzie, w dolinie Hochwaldu, w Losheimie. Dziad mój był tam cyrulikiem i
chirurgiem, a ojciec, po otrzymaniu na to przywileju od naszego kurfirsta, praktykował jako medyk.
Tamtejsi mieszkańcy wysoko cenili jego umiejętności i prawdopodobnie, kiedy zachorują, po dziś
dzień korzystają z jego troskliwej pomocy. Było nas czworo dzieci: dwóch synów, licząc w tym
mnie, i dwie córki. Mój starszy brat, Arnim, który w domu i szkołach pomyślnie wyuczył się
rzemiosła ojca, przyjęty został do korporacji medyków trewirskich, a obie siostry dobrze wyszły za
mąż i zamieszkały — Maria w Merzigu, a Luiza w Bazylei. Ja, który na chrzcie świętym
otrzymałem imię Ruprechta, byłem jeszcze dzieckiem, kiedy brat i siostry już się usamodzielnili.
Mego wykształcenia nie sposób nazwać świetnym, choć dziś wykorzystawszy w życiu wiele
sposobności, by zdobyć najróżniejszą wiedzę, nie uważam siebie pod żadnym względem za niżej
stojącego od pewnych osobników szczycących się podwójnym i potrójnym doktoratem
[2].
Ojciec
mój marzył, że będę jego następcą i że przekaże mi, jako bogatą spuściznę, i swoją pracę, i
szacunek, jakim go darzono. Ledwo nauczył mnie pisać i czytać, liczyć na abakusie i początków
łaciny, zaczął mnie wprowadzać w tajniki medykamentów, w aforyzmy Hipokratesa i w księgę
Joannicjusza Syryjskiego
[3].
Ja jednakże już od wczesnego dzieciństwa nienawidziłem zajęć
wymagających ślęczenia nad książką, wielkiej uwagi i cierpliwości. Jedynie wytrwałość. ojca, który
ze starczym uporem nie odstępował od swego zamiaru, i ustawiczne perswazje matki, kobiety
dobrej i bojaźliwej, przymusiły mnie do poczynienia pewnych postępów w studiowanym
przedmiocie.
Kiedy miałem czternaście lat, ojciec na dalszą naukę wysłał mnie do Kolonii, miasta położonego
nad Renem, do swego starego przyjaciela Otfrieda Gerharda, myśląc, że dzięki rywalizacji z
kolegami wzmoże się moja pilność.
Jednakże Uniwersytet w tym mieście, skąd dominikanie dopiero co prowadzili swoją haniebną
walkę z Janem Reuchlinem, nie mógł wzbudzić we mnie specjalnego zapału do nauki. W owym
czasie, choć zaczynały się tam pewne przemiany, jednak wśród magistrów nie było prawie wcale
wyznawców nowych idei naszej epoki, a fakultet teologii wciąż Jeszcze górował nad innymi
niczym wieżyca nad dachami. Mnie polecano uczyć się na pamięć heksametrów z „Doctrinale”
[4]
Aleksandra i zgłębiać „Copulata” Piotra z Hiszpanii. Jeśli więc w latach przebywania mego na
uniwersytecie czegokolwiek się nauczyłem, to oczywiście nie z wykładów, lecz jedynie z lekcji
obdartych wędrownych nauczycieli, którzy pojawiali się niekiedy na ulicach Kolonii.
Nie powinienem (gdyż byłoby to niesprawiedliwe) mówić, że byłem pozbawiony zdolności, i w
konsekwencji, dysponując dobrą pamięcią i szybką orientacją, bez trudu wnikałem w rozważania
najgłębszych myślicieli czasów starożytnych i naszych. To, czego udało mi się dowiedzieć o
pracach Bernarda Walthera
[5],
matematyka z Norymbergi, o odkryciach i opiniach doktora
Teofrasta Paracelsusa, a zwłaszcza o porywających poglądach mieszkającego we Fromborku
Zgłoś jeśli naruszono regulamin