Na Krawedzi 02 - Bayou Moon (nieof.) - Ilona Andrews.pdf

(1581 KB) Pobierz
ILONA ANDREWS
BAYOU MOON
T. 2 cyklu “Na krawędzi”
Tłumaczenie nieoficjalne: pandion
1
Tytułem wstępu
Po przeczytaniu pierwszej części cyklu “Na krawędzi”, która zresztą bardzo
mi się podobała, czułam zdecydowany niedosyt: co będzie dalej z Williamem?
Wydawnictwo niestety nie kwapi się z wydaniem kolejnego tomu,
zdecydowałam się więc przetłumaczyć oryginał. Jest to moje pierwsze
tłumaczenie, dlatego przepraszam za wszelkie błędy i niezręczności jakie mogły
się zaplątać. D.
Poniższe tłumaczenie w całości należy do autora książki jako jego prawa
autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym
służącym do promocji twórczości danego autora.
Ponadto poniższe tłumaczenie nie służy uzyskiwaniu korzyści
materialnych, a co za tym idzie każda osoba wykorzystująca treść poniższego
tłumaczenia w celu innym niż marketingowym łamie prawo.
2
ROZDZIAŁ 1
William wysączył butelkę piwa Modelo Especial i rzucił Zielonej Strzale
ciężkie spojrzenie. Zielona Strzała, będąc kawałkiem pomalowanego plastiku,
nie podjął wyzwania.
Figurka pozostała niewzruszona, leżąc tam, gdzie ją położył, czyli na
słupku ganku domu Williama. Formalnie rzec biorąc, to była raczej przyczepa
niż dom, skonstatował William, ale zawsze to dach nad głową, więc nie miał
zamiaru narzekać.
Ze swojego miejsca Zielona Strzała miał doskonały widok na leżącą na
ganku armię figurek Williama. Gdyby superbohater był skłonny wypowiedzieć
swoją opinię, miałby do tego świetną pozycję. William wzruszył ramionami.
Część niego zdawała sobie sprawę, że mówienie do plastikowej figurki graniczy
z obłędem, ale nie miał nikogo innego, a w tym momencie potrzebował z kimś
porozmawiać. Cała ta sytuacja była zwariowana.
– Chłopcy przysłali list – powiedział William.
Zielona Strzała nie powiedział nic.
William rzucił spojrzenie za siebie, tam gdzie tuż za jego trawnikiem,
szumiał Bór.
Dwie mile dalej drogą, to był po prostu las składający się ze zwykłych,
typowych dla Georgii sosen i dębów. Ale tutaj, na Rubieży, drzewa rosły
ogromne, karmione przez magię, a puszcza była stara. Dzień chylił się ku
sennemu, leniwemu wieczorowi i małe bezimienne stworzenia spotykane tylko
na Rubieży, ścigały się po gałęziach wiekowych drzew, dopóki zmrok nie
zachęcił drapieżników do wyjścia z ich kryjówek.
Rubież była osobliwym miejscem, tkwiącym pomiędzy dwoma światami. Z
jednej strony znajdowała się Niepełnia, gdzie nie było magii a za to mnóstwo
technologii. I przepisy.
I prawa. I biurokracja. Tym przeklętym miejscem rządziła biurokracja. W
Niepełni zarabiał
teraz pieniądze, pracując na budowie.
Z drugiej strony leżała Dziwoziemia, lustrzane odbicie Niepełni, gdzie
rządziła magia a władzę dzierżyły stare, błękitnokrwiste rody. Urodził się w tym
świecie. W Dziwoziemi był
wyrzutkiem, żołnierzem, skazańcem, a nawet przez kilka krótkich tygodni,
szlachcicem. Ale Dziwoziemia wciąż kopała go w zęby, więc w końcu odwrócił
się do niej plecami i odszedł.
Rubież nie należała do żadnego ze światów. Idealne miejsce dla mężczyzny,
który nigdzie nie pasował. W taki sposób po raz pierwszy spotkał chłopców,
Georga i Jacka.
Mieszkali na Rubieży ze swoją siostrą, Rose. Rose była śliczna i miła i
podobała mu się.
Podobało mu się to co mieli ona i dzieci, małą, kochającą się rodzinę.
Kiedy William obserwował ich ze sobą nawzajem, część niego, gdzieś głęboko
w środku, cierpiała. Teraz zdawał sobie sprawę, dlaczego: nawet wtedy wiedział,
że rodzina taka jak ta, jest na zawsze poza jego zasięgiem.
Mimo wszystko, próbował z Rose. Mógłby mieć szansę, ale wtedy pojawił
się Declan.
Declan, błękitnokrwisty i żołnierz, ze swoimi nieskazitelnymi manierami i
przystojną twarzą.
– Byliśmy przyjaciółmi – powiedział William do Zielonej Strzały –
Wybiłem z niego te bzdury, zanim odszedł.
Kpił sam z siebie, ponieważ Declan odchodząc zabrał ze sobą Rose i
chłopców.
William pozwolił im odejść. Jack wymagał mnóstwo czasu i opieki a
Declan dobrze sobie z nim radził. A Rose potrzebowała kogoś takiego jak
Declan. Kogoś dobrze poukładanego.
Ona miała wystarczająco dużo problemów z chłopcami. Była cholernie
pewna, że nie potrzebuje kolejnego charytatywnego przedsięwzięcia, a on nie
chciał być czymś takim.
3
Minęły już niemal dwa lata odkąd odeszli. Przez dwa lata William mieszkał
na Rubieży, gdzie przesączała się magia, utrzymując dzikość w nim przy życiu.
Wykonywał
swoją pracę w Niepełni, oglądał telewizję, pił mnóstwo piwa,
kolekcjonował figurki i w ogóle udawał, że wcześniejsze dwadzieścia sześć lat
jego życia nie miało miejsca. Pogranicznicy, kilka rodzin które mieszkały
pomiędzy światami tak jak on, trzymali się ze sobą i zostawiali go w spokoju.
Większość ludzi, zarówno w Niepełni, jak i Dziwoziemi nie miało pojęcia,
że istnieje inny świat, ale od czasu do czasu przez Rubież przechodzili kupcy,
podróżujący pomiędzy światami. Trzy miesiące wcześniej Nick, wędrowny
handlarz wspomniał, że zmierza do Dziwoziemi, do Południowych Prowincji.
William pod wpływem impulsu spakował małe pudełko zabawek i zapłacił
mężczyźnie za ich dostarczenie. Nie oczekiwał odpowiedzi.
W ogóle niczego nie oczekiwał. Chłopcy mieli Declana. Nie będą
zainteresowani Williamem.
Nick wrócił poprzedniej nocy. Chłopcy odpisali.
William odebrał list i przyjrzał mu się. Był krótki. Pismo Georga było
perfekcyjne, ze starannie rozmieszczonymi literami. Jack bazgrał jak kura
pazurem. Dziękowali za figurki.
Georg’owi podobało się w Dziwoziemi. Dostawał mnóstwo ciał, żeby
ćwiczyć nekromancję i uczył się władać rapierem. Jack skarżył się, że mają tam
zbyt wiele zasad i nie pozwalają mu wystarczająco dużo polować.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin