Wieczory-w-Grecji---Tara-Pammi.pdf

(1017 KB) Pobierz
Tara Pammi
Wieczory w Grecji
Tłu​ma​cze​nie:
Ewa Pa​we​łek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Ja​smi​ne, mam dla cie​bie pro​po​zy​cję, któ​ra po​zwo​li ci
spła​cić dług bra​ta w prze​cią​gu roku.
Ja​smi​ne Do​uglas po​czu​ła, jak zim​ny strach ła​pie ją bru​tal​-
nie za gar​dło, ale zmu​si​ła się, by pa​trzeć spo​koj​nie w chłod​-
ne, zie​lo​ne oczy No​aha Kin​ga.
Sło​wo „pro​po​zy​cja”, za któ​rym nie kry​ło się nic do​bre​go,
było czymś, do cze​go przy​wy​kła. Klien​ci klu​bu, w któ​rym pra​-
co​wa​ła, a któ​re​go wła​ści​cie​lem był wła​śnie Noah, uwa​ża​li, że
jej ską​po odzia​ne, wi​ru​ją​ce na ru​rze cia​ło jest na sprze​daż, że
ona jest na sprze​daż.
Nie, nie była i ni​g
dy nie bę​dzie. Zda​wa​ła so​bie jed​nak spra​-
wę z kon​se​kwen​cji po​sia​da​nia dłu​gu u wła​ści​cie​la trzech ka​-
syn w Lon​dy​nie, któ​ry te​raz roz​pra​wiał o jej przy​szło​ści z ka​-
mien​ną twa​rzą. Le​d
wie zdą​ży​ła po​cho​wać An​drew, uko​cha​-
ne​go bra​ta, gdy do​wie​dzia​ła się o jego zo​bo​wią​za​niach wo​bec
No​aha Kin​ga. De​spe​ra​cja, żeby spła​cić dług, zmu​si​ła ją do
pra​cy w klu​bie o wąt​pli​wej re​pu​ta​cji, naj​pierw w cha​rak​te​rze
kel​ner​ki, po​tem zaś tan​cer​ki. Wy​naj​mo​wa​ła ka​wa​ler​kę na
mie​ście, ale bar​dzo czę​sto nie mia​ła jak wró​cić do domu i zo​-
sta​wa​ła na noc w ma​leń​kim po​ko​iku, w su​te​re​nie klu​bu. Nie
cier​pia​ła tego. Za​wsze to​wa​rzy​szył jej strach, że któ​ryś
z klien​tów albo na​mol​ny brat wła​ści​cie​la może się do niej
wła​mać, zwłasz​cza że w drzwiach bra​ko​wa​ło zam​ka.
Pro​po​zy​cja… To jed​no sło​wo zmie​ni​ło krą​żą​cą w ży​łach
krew w lód.
– Nie prze​ga​pi​łam żad​nej z wpłat, Noah – po​wie​dzia​ła
wresz​cie.
– Tak, ale nie oszu​kuj​my się. Ni​g
dy nie uda ci się spła​cić
ca​ło​ści – za​śmiał się, jak​by go to cie​szy​ło. – Nie masz też nic
cen​ne​go, co mo​gła​byś sprze​dać.
– Je​stem więc two​im więź​niem? – wy​pa​li​ła im​pul​syw​nie, za​-
nim zdą​ży​ła ugryźć się w ję​zyk.
– Do​pó​ki nie znaj​dzie​my sa​tys​fak​cjo​nu​ją​ce​go roz​wią​za​nia,
tak.
Strach tyl​ko przy​brał na sile. In​stynkt pod​po​wia​dał jej,
żeby od​wró​cić się i ucie​kać jak naj​da​lej. Dla​cze​go An​drew
nie po​my​ślał, do cze​go mogą za​pro​wa​dzić go in​te​re​sy z kimś
po​kro​ju Kin​ga? Jak mógł zo​sta​wić ją samą, na ła​sce tego nie​-
bez​piecz​ne​go czło​wie​ka? Jak mógł, po​mi​mo skła​da​nych
obiet​nic, wplą​tać ją w jesz​cze gor​sze pie​kło niż to, przez któ​-
re kie​dyś ra​zem prze​cho​dzi​li? Słu​ży​ła przez pięć lat i wciąż
była w mocy Kin​ga, jak mu​cha, któ​ra utknę​ła w pa​ję​czej sie​-
ci. Im bar​dziej pró​bo​wa​ła się wy​plą​tać, tym bar​dziej była
uwi​kła​na.
Na​gle ogar​nę​ło ją po​czu​cie winy. Twarz An​drew, szcze​ra
i do​bra, bły​snę​ła jej przed ocza​mi.
„Któ​re​goś dnia wy​cią​gnę nas z tego szam​ba, Jas. Bądź tyl​-
ko cier​pli​wa”.
Brat za​wsze chciał dla niej jak naj​le​piej. Przez lata był jej
opie​ku​nem i je​dy​nym przy​ja​cie​lem. Obar​czo​ny od​po​wie​dzial​-
no​ścią nie tyl​ko za nią, ale tak​że za wiecz​nie pi​ja​ną mat​kę,
bez pie​nię​dzy, wy​kształ​ce​nia i wi​do​ków na przy​szłość po​sta​-
no​wił spró​bo​wać szczę​ścia w ja​ski​ni ha​zar​du na​le​żą​cej do
No​aha. Za​miast wiel​kiej for​tu​ny cze​ka​ła go wiel​ka po​raż​ka.
Ja​smi​ne nie mia​ła do nie​go żalu. Nie jego wina, że zgi​nął tak
na​gle w wy​pad​ku, w wie​ku za​le​d
wie dwu​dzie​stu dzie​wię​ciu
lat. Nie jego wina, że wszy​scy, na któ​rych li​czył, za​wie​dli go.
I na​gle po​wró​ci​ło do niej wspo​mnie​nie o Dmi​trim, tkwią​ce
od daw​na w umy​śle ni​czym cierń w skó​rze.
Dmi​tri Ka​re​gas… Syn chrzest​ny Gian​ni​sa Ka​tra​ki​sa – po​-
ten​ta​ta prze​my​słu włó​kien​ni​cze​go, zna​ny na świe​cie play​boy,
ko​lek​cjo​ner pięk​nych ko​biet i eks​klu​zyw​nych za​ba​wek ta​kich
jak sa​mo​cho​dy i jach​ty.
Dmi​tri, któ​ry do​ra​stał wraz z nimi na uli​cach Lon​dy​nu po
tym, jak jego oj​ciec zban​kru​to​wał. Dmi​tri, któ​re​go An​drew
wie​le razy bro​nił przed cięż​ką ręką po​pa​da​ją​ce​go w al​ko​ho​-
lizm ro​dzi​ca. Dmi​tri, któ​re​go An​drew trak​to​wał jak bra​ta.
Dmi​tri, do któ​re​go An​drew zwró​cił się z proś​bą o po​moc,
a któ​ry od​mó​wił sta​re​mu przy​ja​cie​lo​wi, mimo że sam był nie​-
przy​zwo​icie bo​ga​ty. Dmi​tri, któ​ry na po​grze​bie An​drew za​-
pro​po​no​wał jej z zim​nym spoj​rze​niem pie​nią​dze. Dmi​tri, któ​-
re​go wy​czy​ny śle​dzi​ła z czymś za​kra​wa​ją​cym na ob​se​sję.
My​śle​nie o tym, że mógł​by jej po​móc było nie​po​trzeb​ną
stra​tą ener​gii.
– Ile je​stem jesz​cze win​na? – spy​ta​ła z tru​dem, jak​by w gar​-
dle mia​ła po​kru​szo​ne szkło. Sto​jąc w drzwiach swo​jej ma​łej
kan​cia​py, czu​ła chłód po​wie​trza na no​gach.
– Trzy​dzie​ści ty​się​cy fun​tów. Je​śli da​lej bę​dziesz pra​co​wa​ła
w klu​bie, spła​ta zaj​mie ci co naj​mniej de​ka​dę. Nie mogę tak
dłu​go cze​kać. Je​śli jed​nak do​rzu​ci​ła​byś coś spe​cjal​ne​go do
swo​je​go menu… Wte​dy spra​wa by​ła​by prost​sza, do​brze o tym
wiesz. Od​nio​słaś ol​brzy​mi suk​ces, Ja​smi​ne. Do​sta​ję ofer​tę za
ofer​tą, że​byś…
Jego sło​wa do​cie​ra​ły do niej z od​da​li, jak​by to nie ona była
ad​re​sat​ką, jak​by to był je​dy​ny spo​sób, aby umysł mógł po​ra​-
dzić so​bie z tym, co nie​unik​nio​ne. Była o krok bli​żej, by się
sprze​dać. Noah zde​cy​do​wał za nią. Je​śli nie uwol​ni się od nie​-
go te​raz, już ni​g
dy nie bę​dzie to moż​li​we. Ale jak to zro​bić?
Płu​ca nie​mal pło​nę​ły z wy​sił​ku, by zła​pać ko​lej​ny od​dech, ko​-
la​na unie​ru​cho​mił strach.
– Je​śli nikt nie wy​ku​pi two​je​go dłu​gu, nie masz wy​bo​ru. –
Sło​wa No​aha wy​raź​nie wy​brzmia​ły w jej gło​wie.
To było to. Wła​śnie tego po​trze​bo​wa​ła – ko​goś, kto spła​cił​-
by jej dług i wy​ku​pił ją od No​aha.
Tym kimś musi być Dmi​tri.
Coś w niej krzy​cza​ło „nie!”. Gdy​by po​szła do nie​go, do​wie​-
dział​by się, jak ni​sko upa​dła. A jed​nak, pa​trząc na spra​wę ra​-
cjo​nal​nie, le​piej sprze​dać się zna​ne​mu de​mo​no​wi raz, niż ja​-
kie​muś ob​ce​mu wie​le razy. Pro​blem po​le​gał na tym, że nie
wie​rzy​ła, by Dmi​tri ze​chciał jej po​móc po tym, jak od​wró​cił
się od An​drew, od niej, po tym jak od​ciął się od prze​szło​ści.
– Wy​staw moje dzie​wic​two na sprze​daż – po​wie​dzia​ła gło​-
śno, choć sło​wa pa​li​ły war​gi. – Daj mi szan​sę, abym spła​ci​ła
dług raz na za​wsze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin