TokarczukWykladNoblowski.pdf

(209 KB) Pobierz
olga tokarczuk
czuły narrator
Wykład Noblowski
1.
Pierwsze zdjęcie, jakie
świadomie
przeżyłam, to zdjęcie mojej matki, jeszcze zanim mnie
urodziła. Zdjęcie jest niestety czarno-białe, przez co ginie wiele szczegółów, stając się zaledwie
szarymi kształtami.
Światło
jest miękkie i deszczowe, chyba wiosenne i najpewniej sączy się przez
okno, utrzymując pokój w ledwie zauważalnym blasku. Mama siedzi przy starym radiu, takim, które
miało zielone oko i dwa pokrętła – jedno do regulowania głośności, drugie do wyszukiwania stacji.
To radio stało się potem towarzyszem mojego dzieciństwa i z niego dowiedziałam się o istnieniu
kosmosu. Kręcenie ebonitową gałką przesuwało delikatne czułki anten i w ich zasięg trafiały
rozmaite stacje – Warszawa, Londyn, Luksemburg albo Paryż. Czasami jednak dźwięk zamierał,
jakby pomiędzy Pragą a Nowym Jorkiem, Moskwą a Madrytem czułki anteny natrafiały na czarne
dziury. Wtedy przechodził mnie dreszcz. Wierzyłam,
że
poprzez to radio odzywają się do mnie inne
układy słoneczne i galaktyki, które wśród trzasków i szumów wysyłają mi wiadomości, a ja nie
umiem ich rozszyfrować.
Wpatrując się w to zdjęcie jako kilkuletnia dziewczynka byłam przekonana,
że
mama szukała mnie,
kręcąc gałką radia. Niczym czuły radar penetrowała nieskończone obszary kosmosu próbując
dowiedzieć się, kiedy i skąd przybędę. Jej fryzura i ubiór (duży dekolt w
łódkę)
wskazują, kiedy
zrobiono to zdjęcie – to początek lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Patrząca gdzieś poza kadr,
nieco zgarbiona kobieta, widzi coś, co nie jest dostępne oglądającemu to zdjęcie. Jako dziecko
rozumiałam to tak,
że
ona patrzy w czas. Na tym zdjęciu nic się nie dzieje, to fotografia stanu, nie
procesu. Kobieta jest smutna, zamyślona, jakby nieobecna.
Kiedy ją potem pytałam o ten smutek – a robiłam to wiele razy,
żeby
zawsze usłyszeć to samo –
mama odpowiadała,
że
jest smutna, bo jeszcze się nie urodziłam, a ona już do mnie tęskni. - Jak
możesz do mnie tęsknić, skoro mnie jeszcze nie ma? – pytałam. Wiedziałam już,
że
tęskni się za
kimś, kogo się utraciło,
że
tęsknota jest efektem straty. - Ale może też być odwrotnie – odpowiadała.
– Jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest.
Ta krótka wymiana zdań gdzieś na zachodniej polskiej prowincji pod koniec lat sześćdziesiątych XX
wieku, wymiana zdań między moją mamą i mną, jej małym dzieckiem, utkwiła mi na zawsze w
pamięci i dała zapas mocy na całe
życie.
Wyniosła bowiem moje istnienie poza zwyczajną
materialność
świata
i przypadkowość, poza przyczynę i skutek oraz prawa prawdopodobieństwa.
Umieściła je niejako poza czasem, w słodkim pobliżu wieczności. Zrozumiałam moim dziecięcym
umysłem,
że
jest mnie więcej niż sobie do tej pory wyobrażałam. I nawet, jeżeli powiem: "Jestem
nieobecna", to i tak na pierwszym miejscu znajduje się: "Jestem" – najważniejsze i najdziwniejsze
słowo
świata.
W ten sposób niereligijna młoda kobieta, moja mama, dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc
wyposażyła w najlepszego na
świecie
czułego narratora.
2.
Świat
jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji,
filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą Internetu
Olga Tokarczuk - Wykład Noblowski
1
prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i
nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla
życia
i dla
śmierci.
Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się
świat.
W tym sensie
świat
jest stworzony ze słów.
To, jak myślimy o
świecie
i – co chyba ważniejsze – jak o nim opowiadamy, ma więc olbrzymie
znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera. Wiedzą o tym
bardzo dobrze nie tylko historycy, ale także (a może przede wszystkim) wszelkiej maści politycy i
tyrani. Ten, kto ma i snuje opowieść – rządzi.
Dziś problem polega – zdaje się – na tym,
że
nie mamy jeszcze gotowych narracji nie tylko na
przyszłość, ale nawet na konkretne "teraz", na ultraszybkie przemiany dzisiejszego
świata.
Brakuje
nam języka, brakuje punktów widzenia, metafor, mitów i nowych baśni. Jesteśmy za to
świadkami,
jak te nieprzystające, zardzewiałe i anachroniczne stare narracje próbuje się wprzęgnąć do wizji
przyszłości, może wychodząc z założenia,
że
lepsze stare coś niż nowe nic, albo próbując w ten
sposób poradzić sobie z ograniczeniem własnych horyzontów. Jednym słowem – brakuje nam
nowych sposobów opowiadania o
świecie.
Żyjemy
w rzeczywistości wielogłosowych
narracji pierwszoosobowych
i zewsząd dochodzi nas
wielogłosowy szum. Mówiąc "pierwszoosobowe" mam na myśli ten rodzaj opowieści, który zatacza
wąskie kręgi wokół "ja" twórcy, piszącego mniej lub bardziej wprost tylko o sobie i poprzez siebie.
Uznaliśmy,
że
ten rodzaj zindywidualizowanego punktu widzenia, głos z "ja", jest najbardziej
naturalny, ludzki, uczciwy, nawet jeżeli rezygnuje z szerszej perspektywy. Opowiadać w tak
rozumianej pierwszej osobie to tkać absolutnie niepowtarzalny wzór, jedyny w swoim rodzaju, to
mieć jako jednostka poczucie autonomii, być
świadomym
siebie i swojego losu. To jednak znaczy
także budować opozycję: "ja" i "świat", a ta bywa alienująca.
Myślę,
że
narracja prowadzona w pierwszej osobie jest bardzo charakterystyczna dla współczesnej
optyki, w której jednostka pełni rolę subiektywnego centrum
świata.
Cywilizacja Zachodu jest w
dużej mierze zbudowana i oparta właśnie na owym odkryciu "ja", które stanowi jedną z
najważniejszych miar rzeczywistości. Człowiek jest tu głównym aktorem, a jego osąd – mimo,
że
jeden z wielu – traktowany jest zawsze z uwagą i powagą. Opowieść snuta w pierwszej osobie
wydaje się być jednym z największych odkryć cywilizacji ludzkiej, jest czytana z namaszczeniem i
darzona zaufaniem. Ten rodzaj opowieści, kiedy widzimy
świat
oczami jakiegoś "ja" i słuchamy
świata
w jego imieniu, buduje więź z narratorem jak
żaden
inny i każe postawić się w jego
niepowtarzalnej pozycji.
Nie da się przecenić tego, co pierwszoosobowa narracja zrobiła dla literatury i w ogóle dla ludzkiej
cywilizacji – przerobiła opowieść o
świecie
jako miejscu działań herosów czy bóstw, na które nie
mamy wpływu, na naszą indywidualną historię i oddała scenę ludziom takim samym jak my. Na
dodatek, z takimi samymi jak my
łatwo
się zidentyfikować, dzięki czemu pomiędzy narratorem
opowieści a czytelnikiem czy słuchaczem rodzi się emocjonalne porozumienie, bazujące na empatii.
Ta zaś ze swej natury zbliża i niweluje granice – bardzo
łatwo
jest zatrzeć w powieści granice między
"ja" narratora i "ja" czytelnika, a powieść, która "wciąga" wręcz liczy na to,
że
granica ta zostanie
zniesiona i unieważniona, i to czytelnik, dzięki empatii, stanie się na jakiś czas narratorem.
Literatura stała się więc polem wymiany doświadczeń, agorą, gdzie każdy może opowiedzieć swój
własny los albo dać głos swojemu alter ego. Jest to przy tym przestrzeń demokratyczna – każdy
może się wypowiedzieć, każdy może też dokonać kreacji "głosu, który mówi". Chyba jeszcze nigdy
w historii człowieka tak wielu ludzi nie zajmowało się pisaniem i opowiadaniem. Wystarczy spojrzeć
na pierwsze z brzegu statystyki.
Kiedy odwiedzam targi książki, widzę jak wiele wydawanych książek dotyczy właśnie tego –
autorskiego ja. Instynkt ekspresji – może równie silny, jak inne instynkty, które projektują nasze
życie
– najpełniej objawia się w sztuce. Chcemy być zauważeni, chcemy poczuć się wyjątkowi.
Narracje typu: "Opowiem ci moją historię", "Opowiem ci historię mojej rodziny", ewentualnie
"Opowiem ci, gdzie byłam" to dziś
najpopularniejsze gatunki literackie. Jest to fenomen na wielką skalę także i dlatego,
że
dzisiaj
powszechnie potrafimy posługiwać się pismem i wielu ludzi osiąga tę kiedyś zastrzeżoną dla
nielicznych umiejętność wyrażenia siebie samego w słowie i opowieści. Paradoksalnie jednak
2
Olga Tokarczuk - Wykład Noblowski
wygląda to na chór złożony z samych solistów – głosy nakładają się na siebie, rywalizują o uwagę,
poruszają po podobnych traktach, ostatecznie wzajemnie się zagłuszając. Wiemy o nich wszystko,
jesteśmy w stanie utożsamić się z nimi i przeżyć ich
życie
jak swoje. Mimo to jednak doświadczenie
czytelnicze zaskakująco często jest niekompletne i rozczarowujące, bo okazuje się,
że
ekspresja
autorskiego "ja" nie daje gwarancji uniwersalności. Czego nam brakuje, to – jak się zdaje –
paraboliczny wymiar opowieści. Bohater paraboli jest bowiem zarazem sobą, człowiekiem
żyjącym
w
określonych warunkach historycznych czy geograficznych, a jednocześnie wykracza daleko poza ten
konkret, stając się Każdym i Wszędzie. Kiedy czytelnik
śledzi
czyjąś historię opisaną w powieści,
może utożsamiać się z losem opisywanej postaci i rozważać jej sytuację jak swoją, w paraboli zaś
musi zrezygnować zupełnie ze swojej odrębności i stać się tym Każdym. W tym wymagającym
psychologicznie zabiegu parabola, znajdując dla różnych losów wspólny mianownik, uniwersalizuje
nasze doświadczenie, a jej niedostateczna obecność jest
świadectwem
bezradności.
Być może,
żeby
nie utonąć w wielości tytułów i nazwisk zaczęliśmy dzielić ogromne lewiatanowe
ciało literatury
na gatunki,
które traktujemy jak dziedziny w sporcie, a pisarzy i pisarki jak
wyspecjalizowanych zawodników.
Ogólne skomercjalizowanie rynku literackiego doprowadziło do podziału na branże – odtąd
odbywają się targi i festiwale literatury takiej czy siakiej, zupełnie osobno, tworząc klientelę
czytelników, którzy chętnie zatrzaskują się w kryminale, fantasy czy science-fiction. Cechą
szczególną tej sytuacji jest,
że
to, co miało jedynie pomóc księgarzom i bibliotekarzom w
uporządkowaniu na półkach ogromu wydawanych książek, a czytelnikom pomagało zorientować się
w wielkości oferty, stało się abstrakcyjnymi kategoriami, w które już nie tylko wrzuca się zaistniałe
dzieło, ale według których zaczynają pisać sami pisarze. Coraz częściej gatunkowe dzieło
przypomina foremkę do ciasta, która produkuje bardzo podobne rezultaty, ich przewidywalność
uważana jest za cnotę, ich banalność za osiągnięcie.
Czytelnik wie, czego ma się spodziewać i dostaje dokładnie to, co chciał. Zawsze intuicyjnie byłam
przeciwko takim porządkom, ponieważ prowadzą one do ograniczania wolności pisarskiej, do
niechęci wobec eksperymentu i transgresji, która jest istotną cechą tworzenia w ogóle. I zupełnie
wykluczają z procesu twórczego wszelką ekscentryczność, bez której nie ma sztuki. Dobra książka
nie musi się opowiadać za swoją gatunkową przynależnością. Podział na gatunki jest wynikiem
skomercjalizowania całej literatury i efektem traktowania jej jako produktu do sprzedaży z całą
filozofią brandu, targetu i tym podobnych wynalazków współczesnego kapitalizmu.
Możemy mieć dziś wielką satysfakcję,
że
jesteśmy
świadkami
powstania nowego sposobu
opowiadania
świata,
jaki niesie ze sobą
serial filmowy,
a którego ukrytym zadaniem jest wprowadzić
nas w trans. Oczywiście ten sposób opowiadania istniał już w mitach i opowieściach homeryckich, a
Herkules, Achilles czy Odyseusz to bez wątpienia pierwsi serialowi bohaterowie. Jednak nigdy
wcześniej nie zagarnął on dla siebie tak dużo przestrzeni i nie wpływał tak istotnie na zbiorową
wyobraźnię. Pierwsze dwie dekady XXI wieku z pewnością należą do seriali. Ich wpływ na sposoby
opowiadania (i przez to też rozumienia)
świata
jest rewolucyjny.
Serial w dzisiejszej postaci nie tylko rozciągnął uczestniczenie w narracji w obrębie czasu, generując
jego różne tempa, odnogi i aspekty, ale wniósł także swoje nowe porządki. Ponieważ w wielu
przypadkach jego zadaniem jest utrzymanie uwagi widza jak najdłużej – narracja serialowa mnoży
wątki, splatając je ze sobą w najbardziej nieprawdopodobny sposób tak bardzo, iż w obliczu
bezradności sięga się nawet po stary zabieg narracyjny, skompromitowany kiedyś przez klasyczną
operę: "deus ex machina". Wymyślając kolejne odcinki często zmienia się całą psychologię postaci ad
hoc,
żeby
lepiej pasowała do pojawiających się wydarzeń. Postać
łagodna
i pełna rezerwy na
początku zmienia się pod koniec w mściwą i gwałtowną, postać drugoplanowa staje się
pierwszoplanową, zaś główny bohater, do której zdążyliśmy się już przywiązać, traci znaczenie lub
wręcz znika ku naszej największej konsternacji.
Potencjalne zaistnienie kolejnego sezonu stwarza konieczność otwartych zakończeń, w których nie
ma szans pojawić się i wybrzmieć do końca owo tajemnicze katharsis, które było przeżyciem
wewnętrznej przemiany, spełnienia się, satysfakcją z uczestniczenia w akcie opowieści. Taki rodzaj
komplikowania i niekończenia, ciągłego odraczania nagrody, jaką jest katharsis, uzależnia i
3
Olga Tokarczuk - Wykład Noblowski
hipnotyzuje. Fabula interrupta wymyślona dawno temu i znana z opowieści Szeherezady powróciła
w serialach w wielkim stylu, zmieniając naszą wrażliwość i niosąc przedziwne psychologiczne skutki,
odrywając nas od własnego
życia
i hipnotyzując niczym używka. Jednocześnie serial wpisuje się w
nowy, rozwlekły i nieuporządkowany rytm
świata,
w jego chaotyczną komunikację, jego niestałość i
płynność.
Ta forma opowieści chyba najbardziej twórczo szuka dziś nowej formuły. W tym sensie odbywa się
w serialu poważna praca nad narracjami przyszłości, nad dopasowaniem opowieści do nowej
rzeczywistości.
Lecz nade wszystko
żyjemy
w
świecie
natłoku informacji sprzecznych ze sobą, wzajemnie się
wykluczających, walczących na kły i pazury.
Nasi przodkowie wierzyli,
że
dostęp do wiedzy przyniesie ludziom nie tylko szczęście, dobrobyt,
zdrowie i bogactwo, ale stworzy społeczeństwo równe i sprawiedliwe. To, czego według nich
brakowało
światu
to była powszechna mądrość, płynąca z wiedzy.
Jan Amos Komenski, wielki pedagog XVII wieku, ukuł termin "pansofia", w którym zawarł idee
możliwej omniscjencji, wiedzy uniwersalnej, która pomieści w sobie wszelkie możliwe poznanie.
Było to także i przede wszystkim marzenie o wiedzy dostępnej każdemu. Czyż dostęp do informacji
o
świecie
nie zmieni niepiśmiennego chłopa w refleksyjną jednostkę
świadomą
siebie i
świata?
Czy
wiedza na wyciągnięcie ręki nie sprawi,
że
ludzie staną się rozważni i mądrze pokierują swoim
życiem?
Kiedy powstał Internet wydawało się,
że
idee te będą wreszcie mogły zrealizować się w sposób
totalny. Wikipedia, którą podziwiam i wspieram, mogłaby wydać się Komenskiemu, podobnie jak
wielu myślicielom tego nurtu, spełnieniem marzeń ludzkości – oto tworzymy i otrzymujemy
ogromny zasób wiedzy nieustannie uzupełnianej, odświeżanej i demokratycznie dostępnej,
praktycznie z każdego miejsca na Ziemi.
Spełnione marzenia często nas rozczarowują. Okazało się,
że
nie jesteśmy w stanie unieść tego
ogromu informacji, która zamiast jednoczyć, uogólniać i uwalniać – różnicuje, dzieli, zamyka w
bańkach, tworzy wielość opowieści nieprzystających do siebie albo wręcz wrogich sobie,
antagonizujących.
Na dodatek Internet, poddany zupełnie bez refleksji procesom rynkowym i oddany graczom-
monopolistom, steruje gigantycznymi ilościami danych, które wykorzystywane są całkiem nie
"pansoficznie", ku szerokiemu dostępowi do wiedzy, ale przeciwnie, służąc przede wszystkim
programowaniu zachowań użytkowników, czego dowiedzieliśmy się po aferze Cambridge Analytica.
Zamiast usłyszeć harmonię
świata,
usłyszeliśmy kakofonię dźwięków, szum nie do zniesienia, w
którym rozpaczliwie próbujemy dosłuchać się jakiejś najcichszej melodii, najsłabszego chociaż
rytmu. Parafraza szekspirowskiego cytatu jak nigdy pasuje dzisiaj do tej kakofonicznej
rzeczywistości: Internet to coraz częściej opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku.
Także badania politologów przeczą niestety intuicjom Jana Amosa Komenskiego, opartych na
przekonaniu,
że
im więcej powszechnie dostępnej wiedzy o
świecie,
tym politycy bardziej posługują
się rozsądkiem i podejmują rozważne decyzje. Wygląda na to,
że
wcale nie jest to taka prosta sprawa.
Wiedza może przytłaczać, a jej skomplikowanie i niejednoznaczność, powoduje powstawanie
rożnego rodzaju mechanizmów obronnych – od zaprzeczenia i wyparcia, aż po ucieczkę w proste
zasady myślenia upraszczającego, ideologicznego, partyjnego.
Kategoria
fake newsów i fake upów
stawia nowe pytania o to, czym jest fikcja. Czytelnicy, którzy
wiele razy dali się oszukać, zdezinformować czy wyprowadzić w pole, nabierają powoli specyficznej
nerwicowej idiosynkrazji. Reakcją na takie zmęczenie fikcją może być ogromny sukces literatury
non-fiction, która w tym wielkim chaosie informacyjnym krzyczy ponad naszymi głowami:
"Opowiadam wam prawdę, tylko prawdę". "Moja opowieść oparta jest na faktach!".
Fikcja straciła zaufanie czytelników, odkąd kłamstwo stało się niebezpieczną bronią masowego
rażenia, nawet jeśli wciąż pozostaje prymitywnym narzędziem. Nader często spotykam się z tym
pełnym niedowierzania pytaniem: "Czy to prawda, co pani napisała?" Za każdym razem mam wtedy
wrażenie,
że
wieszczy ono koniec literatury.
Olga Tokarczuk - Wykład Noblowski
4
To niewinne z punktu widzenia czytelnika pytanie, dla pisarskich uszu brzmi naprawdę
apokaliptycznie. Cóż mam odpowiedzieć? Jak wytłumaczyć ontologiczny status Hansa Castorpa,
Anny Kareniny czy Misia Puchatka?
Uważam tego typu czytelniczą ciekawość za cywilizacyjny regres. To upośledzenie umiejętności
wielowymiarowego (konkretnego, historycznego, ale i symbolicznego, i mitycznego) uczestniczenia
w
łańcuchu
wydarzeń zwanym naszym
życiem. Życie
tworzą wydarzenia, lecz dopiero wtedy, gdy
potrafimy je zinterpretować, próbować zrozumieć i nadać im sens, zamieniają się one w
doświadczenie. Wydarzenia są faktami, ale doświadczenie jest czymś niewyrażalnie innym. To ono,
nie zaś wydarzenie, jest materią naszego
życia.
Doświadczenie jest faktem poddanym interpretacji i
umieszczonym w pamięci. Odwołuje się także do pewnej podstawy, jaką mamy w umyśle, do
głębokiej struktury znaczeń, na której potrafimy rozpiąć nasze własne
życie
i przyjrzeć mu się
dokładnie. Wierzę,
że
rolę takiej struktury pełni mit. Mit jak wiadomo nigdy się nie wydarzył, ale
dzieje się zawsze. Dziś działa już nie tylko poprzez przygody antycznych herosów, ale przenika do
wszechobecnych i jak najbardziej popularnych opowieści współczesnego kina, gier, literatury.
Życie
mieszkańców Olimpu przeniosło się do Dynastii, a heroiczne czyny bohaterów obsługuje Lara
Croft.
W tym gorącym podziale na prawdę i fałsz opowieść o naszym doświadczeniu, jaką tworzy
literatura, ma swój własny wymiar. Nigdy specjalnie nie entuzjazmowałam się prostym
rozgraniczeniem na fiction i non-fiction, chyba,
że
uznamy je tylko za deklaratywne i uznaniowe. W
morzu wielu definicji fikcji, najbardziej podoba mi się ta, która jest jednocześnie najstarsza i
pochodzi od Arystotelesa.
Fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy.
Do przekonania trafia mi też rozróżnienie relacji wobec fabuły, której dokonał pisarz i eseista
Edward Morgan Forster. Pisał on,
że
kiedy mówimy "Umarł mąż, a potem umarła
żona"
– to jest to
relacja. Kiedy zaś mówimy "Umarł mąż, a potem ze smutku umarła
żona"
– to mamy fikcję. Każde
fabularyzowanie jest przejściem od pytania – "Co było potem?" do próby jego zrozumienia opartym
na naszym ludzkim doświadczeniu: "Dlaczego tak się stało?"
Literatura zaczyna się od owego "Dlaczego?", nawet jeśli mielibyśmy na to pytanie odpowiadać bez
przerwy zwyczajnym: "Nie wiem".
Literatura stawia więc pytania, na które nie da się odpowiedzieć przy pomocy Wikipedii, wykracza
bowiem poza same fakty i wydarzenia, odwołując się bezpośrednio do naszego ich doświadczania.
Możliwe jest jednak,
że
powieść i literatura w ogóle stają się na naszych oczach czymś zgoła
marginalnym wobec innych sposobów narracji.
Że
waga obrazu i nowych form bezpośredniego
przekazywania doświadczenia – kina, fotografii, virtual reality i augmented reality – stanie się
poważną alternatywą dla tradycyjnego czytania. Czytanie jest dość skomplikowanym
psychologicznym procesem percepcji. Upraszczając: Najpierw najbardziej nieuchwytna treść jest
konceptualizowana i werbalizowana, zamieniana w znaki i symbole, a potem następuje jej
"odkodowanie" na powrót z języka na doświadczenie. Wymaga to pewnej kompetencji
intelektualnej. A przede wszystkim wymaga uwagi i skupienia, umiejętności coraz rzadszych w
dzisiejszym skrajnie rozpraszającym
świecie.
Ludzkość przeszła długą drogę w sposobach przekazywania i współdzielenia własnego
doświadczenia, od oralności, zdanej na
żywe
sowo i ludzką pamięć, po rewolucję Gutenberga, kiedy
opowieść została powszechnie zapośredniczona przez pismo i w ten sposób utrwalona i
skodyfikowana oraz możliwa do powielania bez zmian. Największym osiągnięciem tej zmiany był
moment, w którym myślenie jako takie utożsamiliśmy z pismem, czyli konkretnym sposobem
używania idei, kategorii czy symboli. Dziś – to jasne – stoimy w obliczu podobnie znamiennej
rewolucji, kiedy doświadczenie może być przekazywane bezpośrednio, bez pomocy słowa
drukowanego.
Nie ma już potrzeby prowadzić dziennika podróży, kiedy można fotografować i wysyłać te fotografie
za pomocą portali społecznościowych w
świat,
zaraz i każdemu. Nie ma potrzeby pisać list, skoro
łatwiej
jest zadzwonić. Po co czytać grube powieści, skoro można zanurzyć się w serialu? Zamiast
wyjść na miasto,
żeby
rozerwać się przyjaciółmi, lepiej zagrać w grę. Sięgnąć po autobiografię? Nie
ma sensu, skoro
śledzę życie
celebrytów na Instagramie i wiem o nich wszystko.
5
Olga Tokarczuk - Wykład Noblowski
Zgłoś jeśli naruszono regulamin