Condon Richard - Rodzina Prizzich 03 Pieniądze Prizzich.pdf

(910 KB) Pobierz
RICHARD
CONDON
PIENIĄDZE
PRIZZICH
P
RZEKŁAD
M
ACIEJ
S
ZYMAŃSKI
T
YTUL ORYGINAŁU
P
RIZZI’S
M
ONEY
Dwom kochanym i kochającym córkom
Rozdział l
W gorące letnie popołudnie Henry George Asbury, „doradca prezydentów”,
który płynął właśnie w stronę otwartego morza przez cieśninę Long Island, nieco
ponad pięć mil na wschód od brzegów Bent Island, został porwany. Stało się to
w chwili, gdy stał za sterem czterdziestodwustopowej smukłej jak cygaro łodzi
motorowej, pomiędzy uzbrojonym ochroniarzem i mechanikiem
odpowiedzialnym za pracę pary silników z turbodoładowaniem o mocy czterystu
czterdziestu koni mechanicznych każdy.
Twarz Asbury’ego zakrywały ciemne gogle, a dłonie chroniła czarna skóra
rajdowych rękawiczek. Wiatr był silny. Łódź mknąca ku otwartym wodom
Atlantyku raz po raz tłukła kadłubem o fale, a mężczyźni za każdym razem
stękali, jakby ktoś wymierzył im silny cios.
Goryl stojący u boku Asbury’ego służył niegdyś w Secret Serace jako
osobisty ochroniarz prezydenta. Był jednym z czterech specjalistów, którzy
przed wyjściem w morze wraz z psami wyszkolonymi do wykrywania
materiałów wybuchowych i broni zbadali każdy kąt łodzi. Sam obszukał i
sprawdził załogę wykrywaczem metalu, choć obaj marynarze pracowali dla
Asbury’ego niemal od sześciu lat. Nazywał się Dick Gallagher i prócz broni
miał przy sobie awaryjny zestaw łącznościowy.
Potworny huk silników sprawiał, że wszyscy czterej pracownicy
Asbury’ego byli w ochraniaczach na uszy - dzięki nim nie słyszeli absolutnie
nic.
Henry George Asbury był osobnikiem imponującej postury. Miał metr
osiemdziesiąt wzrostu, dwadzieścia jeden kilogramów nadwagi, wypukłą pierś i
grube ramiona. Na głowie nosił - wbrew przepisom - czapkę kapitana Marynarki
Wojennej Stanów Zjednoczonych. Sekretem jego życiowego sukcesu było to, że
nigdy nie myślał o nikim poza sobą i zawsze starał się być w centrum uwagi.
Obserwując jego karierę, ludzie mówili, że jest głodny władzy. W istocie jednak
władza była dla niego jedynie narzędziem do skupiania na sobie uwagi innych.
Cztery dni przed zniknięciem pozwolił, by pielęgniarka zrobiła mu lewatywę w
obecności żony, ekipy prawników i pewnej dziennikarki, przy czym bez przerwy
przekrzykiwał trzy włączone na cały regulator telewizory, wydając polecenia
dotyczące interesów. Używał absolutnie wszystkiego, co mogło przykuć doń
jeszcze większą uwagę reszty świata: przesadnych pochlebstw, łapówek,
eleganckich eufemizmów, języka ulicy, okrucieństwa, kłamstw, zastraszania oraz
zachowań tak odrażających, że graniczących z dewiacją.
W chwili, gdy doszło do porwania, wszyscy załoganci niewiarygodnie
hałaśliwej łodzi spoglądali w przód, ku pustej połaci oceanu. Nigdzie, ani przed
dziobem, ani za rufą, ani za żadną z burt, nie było widać innej jednostki
pływającej. Spomiędzy chmur gnanych wiatrem po niebie wychynął akurat
oślepiająco jasny promień słońca.
Ochroniarz nie miał najmniejszych szans na ochronienie Asbury’ego. Jeżeli
istniały jakiekolwiek plany operacyjne na wypadek porwania kogoś z łodzi
pędzącej po otwartych wodach z prędkością stu ośmiu kilometrów na godzinę, to
ich zastosowanie uniemożliwiła zrzucona ze śmigłowca bomba ogłuszająca,
która eksplodowała siedem metrów nad pokładem. Nikt z załogi nie usłyszał
zbliżającego się od tyłu helikoptera. Prędkość łodzi sprawiła, że odłamki bomby
spadły do wody i zatonęły daleko od miejsca, które miało się stać areną działania
zespołów śledczych FBI. Załoga, ochroniarze i sam Asbury stracili przytomność
na skutek eksplozji. Łódź zaczęła zwalniać, samoistnie wchodząc w szeroki
wiraż.
Na jej pokład opuścił się po linie masywny mężczyzna. Był to nie byle jaki
wyczyn, wymagający nie tylko doskonałego prowadzenia maszyny od pilota, ale
także wyjątkowej siły fizycznej i koordynacji ruchów od człowieka, który zsunął
się na dół. Łódź zatrzymała się gwałtownie, gdy napastnik wyłączył jej silnik.
Śmigłowiec zawisł nad nią niemalże nieruchomo. Mężczyzna odwiązał sieć
ładunkową, którą był owinięty w pasie, wrzucił do niej Asbury’ego i zamknął ją
karabińczykiem. Po chwili obaj byli już w powietrzu, a wyciągarka helikoptera
wolno unosiła ich coraz wyżej. Gdy znaleźli się w kabinie, śmigłowiec
przyspieszył, by jak najszybciej pokonać dystans blisko pięćdziesięciu
kilometrów w stronę otwartego morza.
Po jedenastu minutach wylądował na pokładzie startowym kontenerowca
„Benito Juarez Bennett”. Wciąż nieprzytomny Asbury został wyplątany z sieci
ładunkowej i zniesiony pod pokład. Statek szedł kursem północno-północno
wschodnim, w dość leniwym tempie zmierzając w stronę dalekiego
Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.
Tymczasem potężna łódź motorowa kiwała się na falach przez dwanaście
minut, nim załoganci jeden po drugim odzyskali przytomność i spostrzegli ze
zgrozą, że ich pracodawca zniknął. Jeden z nich niepewnie stanął za sterem.
Dick Gallagher, ochroniarz, niezwłocznie zawiadomił posterunek ochrony na
Bent Island.
Oficer dyżurny na wyspie natychmiast przekazał zatrważającą wiadomość
niejakiej Emmalłne MacHanic, sekretarce pani Asbury. Wstrząśnięta, ale
opanowana, Emmaline biegała z pokoju do pokoju, aż wreszcie znalazła Julię
Asbury - zajętą rozwiązywaniem krzyżówki-układanki - na tarasie z widokiem
na doskonale utrzymany ogród.
- Pani Asbury! - krzyknęła zdyszana.
Pani Asbury uniosła rękę, żeby uciszyć pannę MacHanic. Nie opuszczała
jej tak długo, aż ułożyła klocki w pustych miejscach oznaczonych „dwadzieścia
cztery pionowo”.
- Tak, Emmaline?
- Agent Gallagher przekazał wiadomość z łodzi: pan __ Asbury został
porwany. 10 - Porwany? Henry? Jak to możliwe?!
- Po prostu stało się, proszę pani. Jeszcze nie wiedzą jak. Nikt nie wie. Byli
na pokładzie. Łódź pędziła. Pan Asbury podśpiewywał. I nagle stracili
przytomność, a kiedy się ocknęli, już go nie było.
- Ocknęli się? Nie było? Gdzież on mógł zniknąć?
- Właśnie o to chodzi, pani Asbury. Nikt nie wie, jak i gdzie zniknął.
- To straszne.
.- Czy nie powinnyśmy zadzwonić na policję?
- Tak! Tak, na Boga, dzwoń na policję!
Panna MacHanic biegiem opuściła taras. Głęboko zatroskana pani Asbury
układała właśnie na planszy ostatnie słowa krzyżówki.
Stała się rzecz nieunikniona: telefonistka z lokalnego posterunku policji
zadzwoniła do swej siostry, dziennikarki, i opowiedziała jej o porwaniu. Tym
sposobem w ciągu jednej godziny o całej historii wiedziały już wszystkie media,
a po dwóch ich przedstawiciele - reporterzy, ekipy telewizyjne, fotografowie z
prasy oraz komentatorzy radiowi - zjawili się tłumnie w posiadłości Asburych na
Bent Island.
Jeden z najpotężniejszych ludzi w kraju, „doradca prezydentów” (tytuł ten
miał usprawiedliwiać ogromne kwoty, którymi Asbury wspierał „fundusze
kampanijne” obu partii), zniknął bez śladu z pokładu swej supernowoczesnej
łodzi, jakby chciał zademonstrować światu hinduską sztuczkę z liną.
Dziennikarze zareagowali na to jak małe dzieci w wigilijny wieczór. Była to
historia zesłana im przez niebiosa: niepojęta tajemnica, kiczowata plotka rodem
z „National Enquirera”, którą ktoś nagle uczynił koszerną i godną pierwszych
stron „Wall Street Journala” i „New York Timesa”.
Henry George Asbury ramię w ramię z prezydentem Noonem tworzył
historię - chociażby wtedy, gdy chodziło o specjalne przywileje dla promotorów
trzech alternatywnych rodzajów paliwa do samochodów: etanolu, gazu
ziemnego i zmodyfikowanej benzyny, czyli dla firm będących własnością
Asbury’ego. Kiedy Osgood Noon doprowadził do uchwalenia prawa
gwarantującego subsydiowanie z budżetu federalnego inwestycji
wodociągowych - prawa wielce korzystnego dla kalifornijskich holdingów
rolno-przemysłowych, należących naturalnie do doradcy prezydentów - także
było to zasługą Henry’ego Asbury’ego, a ściślej jego hojnych datków na rzecz
komitetów wyborczych. I choć ustawa ta osłabiła uregulowania prawne służące
Zgłoś jeśli naruszono regulamin