Wieża komunistów.doc

(4328 KB) Pobierz

WIEŻA KOMUNISTÓW


Copyright © Witold Gadowski

( opyright O Wydawnictwo Replika, 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone

Korekta Joanna Pawłowska

Skład i łamanie Dariusz Nowacki

Projekt okładki Mikołaj Piotrowicz

Ilustracja na okładce Stamisław Dzięcioł

Niniejsza książka jest fikcją literacką. Postaci, miejsca i zdarzenia stanowią wytwór

wyobraźni autora i wszelkie podobieństwo do autentycznych osób, żywych

czy zmarłych, przedsiębiorstw bądź zdarzeń jest całkowicie przypadkowe

lub zostało użyte w sposób całkowicie fikcyjny.

Wydanie I w tej edycji

ISBN 978-83-7674-708-8

Wydawnictwo Replika

ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo

tel./faksO61 868 25 37

replika@replika.eu

www.replika.eu


Tym, którzy wiedzą, jak jest, i myślą, że są sami.


 

Rozdział I

G

eorg nagle poczuł suchość w ustach, ukradkiem otarł z czoła krople potu. Rozpiął kołnierzyk nienagannie wy­prasowanej koszuli i rozluźnił węzeł krawata.

Wydarzenia sprzed wielu lat znów stanęły przed jego oczami.

-Pani Noro, proszę do mnie przyjść! - zawołał matowym głosem.

Drzwi gabinetu natychmiast się uchyliły.

Młoda, atrakcyjna brunetka błyskawicznie spełniła polecenie szefa. Po chwili na biurku Georga stała srebrna taca z czterema pękatymi lampkami napełnionymi trunkiem, którego aromat powoli roznosił się po całym pomieszczeniu.

Georg przytrzymał sekretarkę za ramię i nakazał jej zaparzyć dużo czarnej, mocnej kawy.

Kiedy wyszła, badawczo spojrzał na swojego gościa.

-              Jesteś pierwszym Polakiem, który mnie odnalazł - powie­dział z uśmiechem do siedzącego naprzeciw szczupłego męż­czyzny. - Wybacz, jeśli cię dotknę, ale muszę o coś zapytać...

Nie spuszczał oczu z przybysza. Dostrzegł jego zaciekawie­nie, więc wypalił bez ogródek:

-            Po jaką cholerę tu przyszedłeś? Nie masz własnych kło­potów?

-            Jestem dziennikarzem - odrzekł cicho Polak.

-            To żadne wytłumaczenie, normalni dziennikarze piszą
o gwiazdach show biznesu, biorą pieniądze od dużych korpo­racji za pochwalne artykuły, ale nie wtykają nosa w nie swoje

7


sprawy. - Kravczik mówił spokojnym głosem, tak jakby roz­ważał jakiś matematyczny problem. - Wlazłeś na ścieżkę pełną węży, a nie wyglądasz na takiego, który by sobie z gadami ra­dził. Jeszcze możesz się wycofać.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do ogromnego okna. Sta­nął w bezruchu i zaczął cicho bębnić palcami po parapecie.

Szczupły mężczyzna, siedzący w rogu gabinetu na białej skórzanej sofie, pozostał nieporuszony. Spokojnie wyciągnął przed siebie nogi. Na kilkanaście minut zapadła cisza.

Naraz gość energicznie klepnął się w kolano.

-              Jeśli pan myśli, że jechałem tu tylko po to, aby sobie
towarzysko porozmawiać, to mocno się pan myli. Wiem, co
robię...

Georg nie wyczuł w jego głosie nawet nuty wahania.

-              Dobrze, w końcu nie jesteś moim synem, twoje kłopoty,
twoja sprawa - mruknął.

Nadal wpatrywał się w widok za oknem. Sprawiał wrażenie, jakby myślami odbiegł gdzieś daleko.

Po szybie spływały krople drobnego jesiennego deszczu.

Z okien biura rozciągał się rozległy widok na rzekę i wysoką sylwetę wieży telewizyjnej. Diisseldorf zanurzał się w sinych światłach zapadającego zmierzchu.

-            Dobrze... Zatem czeka nas długa rozmowa. - Kravczik od­
ruchowo zatarł dłonie. - W Polsce był proces, prawda?

-            Tak. - Andrzej Brenner nieznacznie skinął głową.

-            Ile zarzucono oskarżonym?

-            Ile? - Polak zdziwiony uniósł brwi.

-            Jak wielką kradzież im zarzucono?

-            Bajońską sumę, jakieś pięćset milionów dolarów. - Dzien­nikarz przygryzł wargi, jakby tym grymasem chciał złagodzić
wymowę wypowiedzianych przez siebie słów.

Georg wybuchnął krótkim, tubalnym śmiechem. Nagle urwał i spojrzał Andrzejowi prosto w oczy spojrze­niem człowieka, który właśnie przestał się wahać. Błękitne,

8


wodniste oczy spoglądały na przybysza z Polski nieruchomo, bez cienia emocji.

-              Przez moje ręce przeszedł ponad miliard, a takich jak ja
było na świecie kilku! - Niemiec wyraźnie bawił się osłupie­niem gościa.

Andrzej zastygł w milczeniu. Zbaraniałym wzrokiem wpa­trywał się w twarz gospodarza.

-Przepraszam... - wyjąkał. - Czy może pan powtórzyć kwotę? - wymamrotał po minucie.

-              Miliard dolarów przeszedł przez moje ręce. - Georg nie­
znacznie się uśmiechnął. - Nie byłem sam, oni mieli kilku ta­
kich finansistów. - Jego ton nieco złagodniał. Widać było, że
zdumienie rozmówcy sprawiło mu satysfakcję.

Andrzej wyjął ze starej skórzanej torby notatnik i dyktafon.

-              Pozwolisz, że będę notował? - niespodziewanie przeszedł
z Niemcem na ty.

-Rób, co chcesz. Opowiem ci, jak to wyglądało, ale w twoim kraju pewnie nikt ci nie uwierzy. - Georg ujął kieli­szek w dłoń. - Najpierw jednak napijmy się za nasze spotkanie. Mam już osiemdziesiąt lat i nie przypuszczałem, że jeszcze ko­muś będę opowiadał tę historię.

Stuknęli się kieliszkami.

-            Miałem wtedy polski paszport dyplomatyczny. W Warsza­wie byłem przyjmowany jak książę. Apartament w „Victorii",
rano limuzyna, którą wieziono mnie do siedziby Rady Mini­strów. Po południu przejażdżka dorożką i bankiet w dworku
pod Warszawą. Stoły uginały się od jedzenia i napitków. Za­wsze czekało na mnie kilku ministrów. Byli jak sprzedajne
dziewczyny. Jeden przez drugiego oferowali mi swoje usługi.
Twarz Kravczika skrzywiła się, jakby przełknął coś wyjątkowo
niesmacznego. - FBG, to był ciekawy pomysł.

-            Fundusz Budowy Gospodarki - powtórzył po chwili z naciskiem. - Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziałem, aby polecenia przelewania kilkudziesięciu milionów dolarów

9


podpisywane były na kawiarnianych serwetkach. - Urwał i ko­lejny raz spojrzał Andrzejowi w oczy. - To były ogromne pie­niądze. Tak ogromne, że mogły zabijać... - szepnął.

-1 zabijały! - Andrzej, pomimo rosnącego podniecenia, wy­trzymał to spojrzenie.

Niemiec wstał od stołu i podszedł do okna.

-              A za tymi pieniędzmi stały następne pieniądze. Miliony,
poukładane jak domino. Tu, w tym mieście, jest kilku lu­dzi, którzy dzięki FBG stali się krezusami. - Wyciągnął dłoń
w kierunku szyby i zatoczył nią koło. - Najważniejsi jednak
nie mieszkają w Diisseldorfie. Są w USA, Izraelu i oczywiście
w Rosji.

Andrzej opuścił głowę i zapisał coś w notatniku.

-              Mam dużo czasu - mruknął sam do siebie.

Za jego plecami skrzypnęły drzwi, sekretarka wniosła pół­misek ciasteczek.

-              Dziękuję, pani Noro. - Georg nawet nie odwrócił się w jej
stronę.

Palił jedno cygaro za drugim. Gabinet powoli spowijała ciężka tytoniowa mgła.

Mężczyźni siedzieli w półmroku, który rozświetlało jedynie punktowe światło lampki, wydobywające z ciemności leżące na biurku stosy dokumentów.

Sekretarka dyskretnie spytała o coś Kravczika i bezszelest­nie opuściła biuro.

Ulica ucichła.

Mijały kolejne godziny. Noc za oknem błyszczała sodo­wymi lampami, które zapaliły się na ulicy. Słychać było jedynie dźwięk syren karetek pogotowia i wyjące z oddali alarmy sa­mochodów.

Andrzej rozpiął na piersiach koszulę, był spocony, miał zmierzwione włosy. Georg zdjął marynarkę i dystyngowanym gestem rozwiesił ją na krześle przy biurku.

Jego droga koszula pozostała jednak nieskazitelna.

10


Przy jej mankietach połyskiwały brylantowe spinki.

Polak czuł napływające do mózgu fale gorąca.

Momentami przestawał się kontrolować i wykrzykiwał:

-To niemożliwe!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin