Baum Frank L -03- Dorota u Króla Gnomów.pdf

(1414 KB) Pobierz
FRANK L. BAUM
DOROTA U KRÓLA GNOMÓW
1. W KOJCU DLA KUR
Silny wiatr uderzył w wody oceanu, marszcząc jego powierzchnię w
drobne fale, potem gnał te małe fale, aż zamieniły się w wielkie fale, a potem
walił w nie tak, że spiętrzyły się w olbrzymie bałwany; bałwany zaś wznosiły
się przerażająco wysoko, wyżej niż dachy domów. A były i takie, które
sięgnęłyby wierzchołków drzew. Wyglądały niczym góry przedzielone
głębokimi przepaściami.
Te szaleńcze bryzgi i chlupoty niezmierzonego oceanu, którymi
zabawiała się złośliwa wichura bez żadnego rozsądnego powodu, przerodziły
się w straszliwy sztorm, a sztorm na morzu płata nie tylko dziwaczne figle, ale
i wyrządza ogromne szkody.
W owej właśnie chwili, gdy wiatr się rozhulał, poprzez dalekie wody
oceanu płynął statek. Fale ciskały nim jak piłką, miotały się, parły naprzód,
rosły zieloną ścianą coraz wyżej i wyżej, statek zaś kołysał się na nich, unosił
i spadał w wodne otchłanie, przechylał się z boku na bok rzucany na
wszystkie strony tak gwałtownie, że nawet doświadczeni marynarze trzymali
się kurczowo lin i poręczy, żeby nie dać się porwać przez wichurę lub nie
runąć na łeb, na szyję do morza.
Chmury zaciągnęły niebo tak gęstą mroczną zasłoną, że światło słoneczne
nie mogło się przez nie przedostać i dzień stał się ciemny jak noc, przez co
burza wzbudzała jeszcze większe przerażenie.
Tylko kapitan statku nie odczuwał lęku, ponieważ przeżył już wiele
sztormów i niejeden raz wyprowadził szczęśliwie statek w spokojne miejsce.
Wiedział jednak, że jeśli pasażerowie zostaną na pokładzie, będą narażeni na
niebezpieczeństwo. Kazał więc wszystkim zejść do kabin i pozostawać tam
tak długo, dopóki sztorm nie minie; radził im też, by zachowali odwagę i
niczego się nie lękali, a wszystko będzie dobrze.
Wśród pasażerów znajdowała się mała dziewczynka z Kansas, imieniem
Dorota. Wraz ze swym wujem Henrykiem jechała do Australii odwiedzić
krewnych, których nigdy nie widzieli.
Wuj Henryk nie czuł się dobrze. Na swojej farmie w Kansas pracował
bowiem tak ciężko, że stracił zdrowie: był bardzo słaby i nerwowy. Zostawił
więc ciotce Emilii opiekę nad gospodarstwem i najemnymi robotnikami, sam
zaś udał się w daleką podróż do Australii, by odwiedzić kuzynów i
jednocześnie porządnie odpocząć.
Dorota miała ogromną ochotę pojechać razem z nim, a ponieważ wuj
Henryk sądził, że będzie mu weselej w jej towarzystwie, zdecydował się
zabrać ją z sobą. Dziewczynka była doświadczoną podróżniczką: kiedyś
huragan porwał ją z domu aż do zaczarowanej Krainy Oz i w tym dziwnym
świecie spotkało ją mnóstwo przygód, zanim udało się jej powrócić do
Kansas, Niełatwo więc było ją czymkolwiek przestraszyć i kiedy ostre świsty
wichru przeszywały ciemność, a fale kłębiły się i miotały, dziewczynka nie
bała się ani przez chwilę.
— Musimy oczywiście pozostać w kabinie — powiedziała do wuja
Henryka i innych pasażerów — i zachowywać się spokojnie, dopóki nie minie
burza. Kapitan mówił przecież, że gdybyśmy wyszli na pokład, to wiatr
mógłby nas strącić do morza.
Nikt oczywiście nie chciał narazić się na podobny wypadek, Wszyscy
pasażerowie siedzieli w ciemnych kabinach, nasłuchując wycia burzy,
trzeszczenia masztów i skrzypienia takielunku i usiłując uniknąć obijania się
nawzajem o siebie, kiedy statek przechylał się na boki.
Dorota prawie już zasypiała, kiedy nagle ocknęła się z uczuciem
niepokoju: wuj Henryk zniknął. Nie potrafiła wyobrazić sobie, gdzie mógł się
podziać, i zaczęła się o niego martwić. Obawiała się, że wyszedł lekkomyślnie
na pokład, Jeżeli tak się stało, to natychmiast powinien zejść na dół, gdyż
grozi mu wielkie niebezpieczeństwo.
W rzeczywistości wuj Henryk poszedł do swojej kajuty, żeby się
przespać, ale Dorota nie wiedziała o tym. Pamiętała tylko, że ciotka Emilia
zobowiązała ją do opieki nad wujem, postanowiła więc natychmiast udać się
na pokład i odszukać go, chociaż burza huczała coraz groźniej, a statek
zanurzał się coraz głębiej, Ale szybko stwierdziła, że jedyne, co jest w stanie
zrobić, to wejść na schody prowadzące na pokład, Kiedy się tam znalazła,
wicher uderzył w nią z taką siłą, że o mało nie zerwał z niej spódniczki.
I oto nagle poczuła radosne podniecenie opierając się sztormowi.
Chwyciła się mocno poręczy i usiłowała przebić wzrokiem otaczający ją
mrok: zdawało się jej, że nie opodal dostrzega niewyraźną postać mężczyzny
trzymającego się masztu. Sądząc, że to wuj, krzyknęła, jak mogła, najgłośniej:
— Wuju Henryku! Wuju Henryku!
Ale wiatr huczał i wył tak strasznie, że ledwo słyszała dźwięk własnego
głosu, a ów ktoś, kogo wołała, na pewno jej nie dosłyszał, bo nawet nie
drgnął.
Dorota zdecydowała się podejść do niego i korzystając z tego, że
szalejąca burza przycichła na chwilę, ruszyła śmiało naprzód w kierunku
wielkiego czworobocznego kojca dla kur, przywiązanego mocnym sznurem
do pokładu. Dotarła tam szczęśliwie, ale ledwie uchwyciła się prętów kojca,
gdzie znajdowały się kurczęta, wicher, jak gdyby rozjuszony tym, że mała
dziewczynka ośmieliła się przeciwstawić jego potędze, podwoił nagle swą siłę
i z jeszcze większą wściekłością uderzył w pokład.
Z rykiem rozgniewanego olbrzyma zerwał sznury przytrzymujące kojec i
uniósł go wysoko wraz z Dorotą, która kurczowo przywarła do prętów.
Szarpiąc i okręcając swój łup we wszystkie strony, w chwilę później cisnął go
w morze. Olbrzymie fale pochwyciły kojec i wyniósłszy go na szczyt
pieniącej się grzywy, w następnej chwili strąciły w głęboką przepaść, jak
gdyby był zabawką stworzoną dla rozrywki morskich potęg.
Dorota dała porządnego nurka, ale nie straciła przytomności umysłu ani
na chwilę. Z całej siły trzymała się prętów, a kiedy tylko zdołała pozbyć się
wody z oczu, dostrzegła, że wicher zerwał pokrywę z kojca i rozdmuchiwał
piórka biednym trzepocącym się we wszystkie strony kurczętom, które
wyglądały niby puchate miotełki do kurzu pozbawione rękojeści.
Dno kojca zbite było z grubych desek i Dorota stwierdziła, że trzyma się
czegoś w rodzaju tratwy o ścianach z prętów, która doskonale mogła
udźwignąć jej ciężar. Wykasławszy wodę i odzyskawszy oddech przelazła
przez pręty i stanęła na mocnym drewnianym dnie, gdzie poczuła się zupełnie
pewnie.
„No i mam własny statek”
— pomyślała, bardziej rozbawiona niż
przestraszona nagłą zmianą sytuacji. A potem, ponieważ kojec znalazł się
właśnie na wierzchołku fali, spojrzała ciekawie na statek, z którego
zdmuchnął ją wiatr.
Był już bardzo, bardzo daleko. Pewnie nikt na pokładzie nie zauważył jej
nieobecności, nikt nie wiedział o jej dziwnej przygodzie. Kojec znowu runął
w przepastną otchłań między falami, a kiedy potężny bałwan wyniósł go do
góry, statek był już tak daleko, że wyglądał jak zabawka. Wkrótce też zniknął
w mroku i Dorota westchnąwszy z żalem na myśl o rozstaniu z wujem
Henrykiem zaczęła się zastanawiać nad tym, co teraz los jej przyniesie.
Miotały nią rozhukane wody niezmierzonego oceanu, a utrzymywał na
powierzchni tylko nędzny drewniany kojec o dnie zbitym z desek i o ścianach
z prętów, przez które nieustannie wlewała się woda, nie zostawiając na niej
suchej nitki.
Nie było tu nic do jedzenia, a przecież niedługo na pewno będzie głodna.
Nie było też słodkiej wody do picia ani suchego ubrania na zmianę.
— Ale wpadłaś — roześmiała się sama do siebie. — Wpadłaś jak śliwka
w kompot, Doroto! I doprawdy nie mam pojęcia, jak z tego wybrniesz!
Żeby jeszcze powiększyć jej kłopoty, powoli zakradła się noc i szare
chmury nad głową dziewczynki sczerniały jak atrament. Ale wiatr, jak gdyby
nareszcie miał dość złośliwych figli, przestał wymierzać ciosy w wody oceanu
i popędził na drugi koniec świata, żeby huczeć i łopotać gdzie indziej. A fale
uciszyły się i zaczęły się zachowywać grzecznie i spokojnie.
Szczęśliwie złożyło się dla Doroty, że burza wreszcie minęła. Bo inaczej,
chociaż była bardzo dzielną dziewczynką, kto wie, co by się z nią stało. Wiele
dzieci w podobnej sytuacji płakałoby i rozpaczało. Ale ponieważ Dorota
przeżyła już tak wiele przygód i wyszła z nich szczęśliwie, więc i tym razem
nawet nie przyszło jej do głowy, że jest się czego bać.
Przemokła na wskroś i bardzo jej było niewygodnie, to prawda. Ale
westchnęła tylko raz jeden, o czym wam wspomniałem, po czym odzyskała
zwykłą wesołość i zdecydowała cierpliwie czekać na to, co jej los przyniesie.
Ciemne chmury odpłynęły powoli i ukazał się skrawek błękitnego nieba,
pośrodku którego świecił jasno i radośnie srebrny księżyc, a małe gwiazdki
mrugały wesoło do Doroty, gdy spoglądała w ich stronę. Fale przestały ciskać
i miotać nieszczęsnym kojcem, unosiły go teraz lekko i łagodnie jak kołyskę,
a drewnianą podłogę, gdzie stała Dorota, przestała zalewać woda.
Wyczerpana przeżyciami ostatnich godzin, dziewczynka uznała, że sen
będzie najlepszym sposobem, by odzyskać siły i spędzić przyjemnie czas lub
przynajmniej skrócić oczekiwanie, nie wiadomo jeszcze zresztą na co. Dno
przesiąknięte było wodą, a Dorota dokładnie przemoczona, ale na szczęście
działo się to wszystko w ciepłym klimacie i dziewczynka nie czuła zimna.
Przysiadła więc w kąciku, oparła się plecami o pręty, skinęła główką
przyjaznym gwiazdom, zanim przymknęła powieki, i zasnęła w mgnieniu oka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin