Cole Martina - Układ.doc

(1834 KB) Pobierz
MARTINA COLE

MARTINA COLE

Układ

Z angielskiego przełożył

GRZEGORZ KOŁODZIEJCZYK

 

 

Christopherowi Wheatleyowi.

To zaszczyt i przywilej być Twoim przyjacielem.

Ricky'emu i Marii.

Na pamiątką naszego dzieciństwa.

Tinie Louise Smith.

Spoczywaj w pokoju.

Prolog

W pokoju było gorąco jak w piecu. Poczuł, że pot spływa mu po twarzy, i otarł go niedbałym ruchem. Jaka szkoda, że nie pada, że nie rozpęta się burza i nie zakończy tego wszystkiego.

Ta myśl wywołała uśmiech na przystojnej twarzy Nicka Leary'ego.

Czuł niepokój i zmęczenie, ale o zaśnięciu nie mógł nawet marzyć. Miał zbyt wiele do przemyślenia.

Żona spała spokojnie obok niego; jej delikatne pochrapywanie słychać było wyraźnie w cichym pokoju. Leżała jak zwykle skulona, z niezmarszczonym czołem; zmarszczki powrócą z nowym dniem. Blond włosy wyglądały nieskazitelnie, nawet gdy spała. Tammy nigdy nie wyglądała niechlujnie. Nick był przekonany, że gdyby rozbiła się swoim samochodem terenowym, zginęłaby z nienaganną fryzurą i makijażem, tak jak gwiazdy na filmach. Wypuściła cichutko wiaterek, a Nick uśmiechnął się w ciemności. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby jej powiedział. Nie cierpiała wszelkich aluzji do funkcji biologicznych i zadawała sobie wiele trudu, by ukryć fakt, że beka, puszcza bąki i korzysta z ubikacji jak wszyscy. Wsunęła się głębiej pod kołdrę, a Nick znów się uśmiechnął.

Leżał na wznak z ręką niedbale ułożoną na oczach. Nick Leary był potężnym mężczyzną. Rosłym i obdarzonym odpowiednio silną osobowością. Cieszył się opinią sprytnego biznesmena i lojalnego przyjaciela.

Starannie pielęgnował ten wizerunek, gdyż był on dla niego ważny.

Rzadko robił coś, co nie przynosiło mu korzyści i właśnie dlatego miał wiejski dom z ośmioma sypialniami, dość pieniędzy, żeby robić to, czego zapragnie, i prowadził życie, którego zazdrościła mu większość jego rówieśników. Lecz słono zapłacił za to wszystko i wywindował siebie oraz swoją rodzinę tak wysoko, jak to tylko możliwe.

Usłyszał odległy grzmot i poczuł, że jego ciało wreszcie się rozluźnia. Kilka sekund później krople deszczu zadudniły jednostajnie o szyby. Omal nie krzyknął z radości. Modlił się o ten deszcz, wiedział, że nadejdzie, i lękał się, iż jednak może nie nadejść. Z napięcia bolała go głowa. Zawsze dręczył go ból głowy, gdy zanosiło się na burzę, lecz tym razem męczyły go także różne troski. Znów poruszył się niespokojnie na łóżku.

Leż spokojnie, na litość boską.

Głos Tammy był przytłumiony, lecz Nick wyczuł w nim zniecierpliwienie.

Przepraszam.

Zmusił ciało do bezruchu. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Tammy się obudziła i rozpuściła jęzor.

Tammy Leary lubiła pospać w spokoju i nikt nie ośmielał się jej w tym przeszkadzać, jeśli cenił sobie swoje uszy. Nick znosił jej nosowy zaśpiew w ciągu dnia, bo bardzo ją kochał. Lecz nocą głos Tammy brzmiał niczym wycie strzygi, i to wyjątkowo złośliwej strzygi, którą na dodatek boli ząb. Najlepiej niech śpi, zwłaszcza tej nocy, gdy szaleje nawałnica, a jego szyja i ramiona ciągle są sztywne od bólu. I wciąż dręczą go obawy.

Znów zamknął oczy, choć wiedział, że nie zaśnie.

Nagle to usłyszał.

Otworzył oczy i leżał w bezruchu. Pot wciąż go oblewał, gdy wstrząsnął nim zimny dreszcz. Wytężał słuch, każda cząstka jego ciała została zaalarmowana. Głośno uderzył grom i błyskawica rozświetliła sypialnię. Nick wyśliznął się cicho z łóżka i na palcach przemknął po drewnianej podłodze.

Światło w holu sypialni się paliło, w szparze pod drzwiami błyszczało światło. Było go wystarczająco dużo, by Nick mógł widzieć.

Wszedł cicho na szczyt schodów.

Deszcz padał mocniej; Nick słyszał szum wokół domu.

Znieruchomiał, gdy znów rozległ się stłumiony szmer. Ktoś poruszał się na parterze. Nick usłyszał odgłos otwierania i zamykania szuflad. Serce waliło mu w piersi tak mocno, że zastanawiał się, czy ktoś je usłyszy. Przeszedł obok drzwi sypialni synów i z ulgą zobaczył, że są zamknięte.

Na szczycie schodów znów się zatrzymał i nadstawił uszu; dopiero po chwili ruszył jak najciszej na dół. U podnóża schodów sięgnął ręką do dużego stojaka na parasole i namacał kij baseballowy, który zostawił tam właśnie na taką okazję.

Dom był duży, stał na siedmioarowej działce i nie było łatwo do niego dotrzeć. Wchodziło się przez elektrycznie uruchamianą bramę. Nikt nie zjawiał się u Learych bez uprzedzenia.

Nick rozejrzał się po holu. Były tam trzy podwójne drzwi. Prowadziły do dużego pokoju frontowego, salonu telewizyjnego i jadalni. Druga klatka schodowa wiodła do piwnicy, a dwoje drzwi do kuchni i gabinetu. Przed gabinetem znajdowała się dobrze wyposażona biblioteka. Lecz odgłosy dochodziły z gabinetu.

Właśnie tam Nick trzymał sejf.

Zbliżył się cicho do głównego holu. Serce podchodziło mu niemal do gardła. Z trudem przełknął ślinę. Przed chwilą burza nieco ucichła, lecz teraz znów przybierała na sile. Wiatr świszczał wokół domu, wydając dziwne, przerażające dźwięki, Bóg jeden wie, jak Nick był przerażony, i to bardzo. Bardziej niż kiedykolwiek w życiu.

Pomyślał o Tammy i chłopcach, żeby nie odwrócić się i nie uciec.

Drzwi gabinetu były minimalnie uchylone. Nick zajrzał do środka i otworzył je szerzej. Ktoś stał przy kominku, tyłem do drzwi. Miał na sobie maskę narciarską i był cały ubrany na czarno. W opuszczonej luźno ręce trzymał duży pistolet.

Gdy Nick rzucił się w jego stronę, intruz się odwrócił, podnosząc rękę z bronią. Nick trafił go kijem i usłyszał trzask pękającej kości. Mężczyzna osunął się na podłogę, a Nick uderzał go raz po raz w głowę i inne części ciała, wkładając w ciosy całą swoją niemałą siłę. Chciał mieć pewność, że ten skurwiel więcej się nie podniesie. Dyszał z wyczerpania, gdy wreszcie przestał. W półmroku zobaczył, że intruz leży nieruchomo; odetchnął z ulgą. Odwrócił się, żeby zapalić lampę, i zobaczył w drzwiach Tammy i chłopców, z twarzami pobladłymi ze strachu. Nawet w takiej chwili, przerażony tym, co zrobił, zauważył, jacy obaj są przystojni. Podbiegł do całej trójki, upuszczając po drodze zakrwawiony kij, i objął ich.

Już w porządku. Wszystko będzie dobrze.

Powtarzał to w kółko niczym mantrę, drżącym głosem, mając świadomość gwałtowności swojego ataku. Następnie wyprowadził wszystkich troje na korytarz i dalej do kuchni, po drodze zapalając wszystkie światła. Teraz potrzebne im było światło. Chłopcy zmrużyli oczy oślepieni blaskiem. Nick obdarzył ich najcieplejszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć.

Wszystko w porządku, tatuś jest tutaj. Nic wam już nie grozi.

Przytulił do piersi dwie jasne główki, wyczuł dreszcz strachu wstrząsający ich wąskimi ramionami.

Co tam się stało, Nick? Co to ma, do cholery, znaczyć?

Tammy odciągnęła od niego chłopców i przygarnęła do siebie, wciąż spoglądając na drzwi. Najwyraźniej bała się, że intruz wstanie i ich zaatakuje. Ze strachu szczękała zębami.

To był włamywacz, kochanie. Nakryłem go…

Nick przerwał w pół zdania i sięgnął po telefon wiszący na ścianie.

Co robisz?

Dzwonię na policję. Tammy znów spojrzała na drzwi.

A jeśli on się podniesie…?

W tym momencie chłopcy naprawdę zaczęli płakać. Nick pokręcił głową, ze wszystkich sił starając się uspokoić rodzinę.

Nie podniesie się. Wierz mi, że on nigdzie nie pójdzie, kochanie.

Usłyszał sygnał służby ratowniczej i podniósł rękę, żeby Tammy zamilkła.

Proszę z policją, ktoś włamał się do naszego domu. Nakryłem tego sukinsyna…

Zauważył, że mamrocze niewyraźnie do słuchawki, więc podał ją żonie.

Opowiedz, co się stało, a ja pójdę zobaczyć, co z nim.

Nie! – zawołała Tammy, upuszczając słuchawkę na podłogę. Zaczęła wrzeszczeć z przerażenia.

On miał broń, Nick, widziałam pistolet… Pozabija nas!

Wpadła w histerię. Zanim zdążył ją uspokoić, z daleka dobiegło wycie syreny policyjnego radiowozu.

Och, Bogu dzięki, Bogu dzięki!

Tammy wybiegła z dziećmi na podjazd naprzeciw policji i karetek pogotowia.

On ma broń!… on ma broń!… – wykrzykiwała raz po raz.

Policjanci szybko zabrali ją i chłopców sprzed wejścia i próbowali ich uspokoić. Pytali, czy intruz jest wciąż uzbrojony i czy usiłował wydostać się z domu. Chcieli wiedzieć, gdzie jest mąż i czy napastnik wziął go jako zakładnika.

Jednak Tammy nie mogła rozsądnie rozmawiać; policjanci od razu to zauważyli i przekazali ją sanitariuszom.

Starszy z chłopców, Nick junior, powiedział im wszystko, co chcieli wiedzieć.

Tymczasem Nick senior wrócił do gabinetu i wlepił wzrok w ciało rozciągnięte na podłodze. Wokół głowy zebrała się kałuża krwi. Czuł jej lepką słodycz. Wreszcie wyszedł tyłem na korytarz i opadł na małą kanapę w holu, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Właśnie tam zastali go policjanci. Trzymał głowę w dłoniach i powtarzał w kółko:

Co ja zrobiłem? Boże drogi, co ja zrobiłem?

KSIĘGA
PIERWSZA

Bestia najgorsza zna nieco litości.

William Szekspir

Żywot i śmierć Ryszarda III

(Akt I, scena II)*

Ochrona nie jest zasadą,

lecz środkiem do osiągnięcia celu.

Benjamin Disraeli, 1804-1881

* przekład Macieja Słomczyńskiego

Rozdział 1

Tammy wreszcie zasnęła, sanitariusze się o to postarali, a chłopcy byli w bawialni z nianią. Nick czuł ciszę, która zawisła nad domem, i nienawidził jej. Nadszedł świt i minął; dzień też jakoś przeszedł. Policjanci wypytywali go i wypytywali, aż wreszcie lekarz powiedział, żeby dali mu odetchnąć. W końcu był w szoku. Gliniarze jakoś nie brali tego pod uwagę.

Kiedy jednak ustalili tożsamość intruza, złagodzili swoją postawę wobec Nicka. Zmiękli, byli bardziej skłonni uwierzyć w jego lęk o rodzinę. Przez chwilę Nick bał się, że to w nim będą upatrywać złoczyńcy, a nie w chłopaku, który próbował obrabować dom. Świat ostatnio zwariował pod tym względem.

Angela, jego matka, popatrzyła na zmieniający się wyraz twarzy Nicka i oznajmiła:

Nic ci nie grozi, synku. Nikt zdrowy na umyśle nie aresztuje cię za to. Broniłeś swojego domu.

Powiedziała to szorstkim głosem, jej cockneyowski zaśpiew wydawał się nie na miejscu w tym pałacowym wnętrzu. Przespała całe zdarzenie dzięki temu, że lubiła pociągnąć whisky przed snem.

Dajmy już temu spokój, mamo, dobrze? Zaparz porządnej herbaty.

Włączyła czajnik, lecz Nick widział po sztywnym ułożeniu ramion i pleców, że jest rozgniewana.

Uśmiechnął się łagodnie.

Twarda sztuka była z tej jego matki, zadziorna. Uwielbiał ją całym sobą. Lecz niewyparzony język często wpędzał ją w kłopoty, nie tylko gdy miała do czynienia z rodziną, ale również z innymi ludźmi, którzy się nawinęli. Angela Leary nigdy nie wiedziała, kiedy odpuścić.

Ten mały skurwiel musiał kiedyś dostać klapsa.

W podniesionym głosie Angeli pobrzmiewały gniew i wzburzenie z powodu tego, co się stało. Wejść z bronią do domu jej syna! To właśnie pistolet najbardziej ją przeraził oraz fakt, że chłopak okazał się znanym narkomanem i złodziejaszkiem. Kiedy sanitariusze zdjęli maskę z jego twarzy, policjanci momentalnie go zidentyfikowali. W rzeczy samej znali go wszyscy funkcjonariusze w okolicy. Krótko mówiąc, był z niego mały skurwiel i to niebezpieczny.

Angela Leary nie przestawała mówić, ignorując fakt, że jej syn najbardziej potrzebował w tej chwili spokoju.

Za kogo oni się uważają? Żeby tak włazić do cudzych domów, rabować, krzywdzić. Zakradać się, kiedy porządni ludzie śpią w łóżkach… łóżkach, za które zapłacili ciężką harówką, a nie ukradli. A on miał pistolet! Jezu Chryste, jak pomyślę, co się mogło stać, zimno mi się robi ze strachu. Mógł was zastrzelić w łóżkach, tak po prostu…

Nick miał wrażenie, że głowa mu za chwilę eksploduje.

Już dobrze, mamo, wszystko jasne.

Prawie krzyknął. Matka podeszła do niego zatroskana. Była taka stara i wątła, nagle zachciało mu się płakać z miłości do niej. Angela Leary musiała walczyć przez całe życie, najpierw, by wydrzeć pieniądze od zapijaczonego gnoja, za którego wyszła, a później, żeby zapewnić rodzinie dach nad głową i coś do jedzenia. Wstawała o czwartej rano, sprzątała domy obcych ludzi, szorowała podłogi. Potem wracała do domu, by wyprawić dzieci do szkoły, a później szła do pracy w wytwórni tworzyw sztucznych w Romford. Nick uwielbiał matkę i nigdy nie podniósł na nią głosu, lecz dzisiaj nerwy mu wysiadły. Nie mógł tego dłużej słuchać.

Przepraszam, mamo, ale wciąż mam to przed oczami…

Głos mu się załamał.

Nie, to ja przepraszam, synku, powinnam wiedzieć, kiedy się zamknąć. Ale nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł mi to zrobić… albo moim bliskim. Gdyby wpadł w moje ręce… – Wzruszyła ramionami. – Ale miejmy nadzieję, że nie wyzionie ducha. Niech żyje i trafi za kratki. Tylko że oni nie wsadzają ich teraz do więzienia, prawda? Pewnie pojedzie na wakacje do cholernej Afryki albo jeszcze gdzie indziej. Sam wiesz, jakie oni mają czułe serca!

Nick by się roześmiał, gdyby choć trochę chciało mu się śmiać. Angela zaparzyła herbatę i dalej piała i narzekała na świat, lecz Nick się wyłączył.

Chłopak żyje.

Nick mógł myśleć tylko o tym.

Chłopak żyje.

Pani syn jest bardzo chory, pani Hatcher. Lekarz powiedział to cicho, a ona spoglądała nieruchomo w jego twarz.

Jakoś nie jestem za bardzo zaskoczona, a pan? Rozwalono mu głowę kijem baseballowym.

Roześmiała się wysokim, nerwowym głosem. Lekarz okazywał jej współczucie.

Naprawdę powinna się pani zastanowić nad tym, co powiedziałem. Ludzkie narządy mogą się bardzo przydać krewnym. To tak, jakby część człowieka wciąż żyła…

Popatrzyła na lekarza jasnymi oczami, w jej głosie nabrzmiała emocja.

Niczego nie pozwolę odłączyć! On dojdzie do siebie.

Mój Sonny to wojownik, twardy chłopak. – Po policzkach kobiety płynęły łzy. – Nic mu nie będzie, kocham go. Potrzeba mu tylko trochę snu, to wszystko.

Lekarz pokręcił głową, spoglądając na pielęgniarkę siedzącą obok nieszczęsnej kobiety. Westchnął.

Ona tymczasem znów chwyciła dłoń syna i powiedziała radosnym tonem:

Mój mały Sonny niedługo się obudzi. Ma dopiero siedemnaście lat. Nastolatki nigdy nie wstają przed piątą po południu, prawda?

Skinęła głową na pielęgniarkę, oczekując potwierdzenia. Wyraz rozpaczy w jej oczach sprawił, że siostrze też chciało się płakać.

Przyniosę pani jeszcze jedną filiżankę herbaty.

Oboje z lekarzem wyszli z sali. Wiedzieli, że Sonny Hatcher nigdy więcej nie otworzy oczu. Jego mózg był martwy.

Jude zamknęła oczy, usiłując zdławić łzy. Miała zmęczoną twarz, ale ostatnio jej twarz zawsze tak wyglądała. Doprowadziły do tego alkohol i narkotyki. Jasne, przetłuszczone włosy były odgarnięte na bok. Niebieskie oczy pozostawały nieruchome, prawie martwe, tak jak oczy jej syna. Szczupłe z natury ciało było wychudłe od nadmiaru wódki, kokainy i amfetaminy, które Jude z lubością zażywała w weekendy, mimo że jej ulubionym narkotykiem była heroina. Miała się leczyć, ale metadon nie dawał takiego samego kopa, nie odsuwał wszystkich trosk i myśli.

Pochyliła się, otworzyła torebkę i znów wyjęła zdjęcia.

Spójrz, Sonny, to ty i ja w Yarmouth. Miałeś dopiero dwa latka, pamiętasz?

W jej głosie pobrzmiewała nadzieja, lecz w gruncie rzeczy sama prawie tego nie pamiętała; w tamte wakacje przez większość czasu była pijana i naćpana. Tyrell, ojciec Sonny'ego, wciąż jeszcze się koło nich kręcił. Był wtedy taki przystojny, nadal zresztą jest. Jude popatrzyła smutno na zdjęcie. Sonny wyglądał identycznie, tylko że jego skóra nie była taka ciemna.

Jude zostawiła wiadomość u matki Tyrella i miała nadzieję, że Tyrell przyjdzie zobaczyć Sonny'ego, zanim… Wolała o tym nie myśleć. Niczego nie pozwoli odłączyć, bez względu na to, co powiedzą. W głębi serca pragnęła, by Tyrell przyszedł i podjął tę decyzję za nią. Ale on był na Jamajce z drugą żoną i dwójką dzieci, a to kawał drogi stąd.

Umysł poczciwej matki Tyrella był w dziwnym stanie. Kochała tego chłopca, lecz teraz była skazana na siedzenie w domu, bo za bardzo bała się z niego wychodzić. Jude niedługo do niej zadzwoni, da znać, jak wnuk się czuje. To była zacna kobieta, ta stara Verbena, dobra dusza, prawie jak matka, której Jude nigdy nie miała. I uwielbiała najstarszego wnuczka. Jakżeby inaczej, skoro go praktycznie wychowywała.

Dla jego matki też była dobra. Wciąż pilnowała, żeby Jude jadła i dbała o siebie. Jude nie wiedziała, co by zrobiła przez te wszystkie lata bez jej pomocy.

Zawsze mogła pójść do Verbeny. Bez względu na to, co zrobiła, albo raczej czego nie zrobiła, zawsze mogła na nią liczyć. Jedyny stały punkt w jej stale zmieniającym się życiu. Verbena nigdy nie osądzała matki ukochanego wnuczka, tylko starała się ją zrozumieć.

Co było nie lada osiągnięciem, bo Jude Hatcher nigdy tak naprawdę nie rozumiała samej siebie.

Żałowała, że w tej chwili nie ma przy niej Verbeny ani Tyrella, ani kogokolwiek, kto przyszedłby i zdjął ten ciężar z jej ramion. Nigdy nie była dobra w podejmowaniu decyzji, zawsze podejmowała niewłaściwe.

Jude oparła głowę na poduszce obok głowy Sonny'ego i zapłakała. Nie wiedziała, co może zrobić innego.

Temu małemu skurczybykowi w końcu musiało się to przytrafić.

W głosie detektywa inspektora Rudde'a brzmiało znudzenie. Gdy tylko policjanci stwierdzili, że na podłodze gabinetu leży zmasakrowany Sonny Hatcher, ich zainteresowanie przygasło. To był znany opryszek z tyloma grzeszkami na koncie, ile miał włosów na głowie. Poza tym był pyskatym gnojkiem bez wykształcenia, który dopuścił się praktycznie wszystkich przestępstw oprócz morderstwa. A wyglądało na to, że gdyby Nick Leary go nie załatwił, szczeniak uzupełniłby i ten brak.

Mimo to jest człowiekiem i nie można twierdzić z całą pewnością, że zrobiłby komuś krzywdę…

Peter Rudde przewrócił oczami, spoglądając z irytacją w sufit; jego duża twarz wyrażała niedowierzanie, że można powiedzieć coś tak niedorzecznego.

Z naładowanym gnatem w łapie wlazł do domu, w którym jest więcej antyków niż u Sotheby'ego, a ty myślisz, że zrobił to dla zabawy? Złożę wniosek do prokuratury, żeby nie podejmowano żadnych działań. Sonny Hatcher to była bomba z opóźnionym zapłonem. Niech mnie szlag, jeśli ten cały Leary nie zredukował nam wskaźnika przestępczości o czterdzieści procent. Powinni mu dać pieprzony medal.

Posterunkowy Ibbotson westchnął. Nie było sensu spierać się z szefem na argumenty, bo on nie znał nawet znaczenia tego słowa.

Ibbotson postanowił zmienić taktykę.

A co, jeśli mogę spytać, mały Sonny wie o antykach?

Pewnie tyle, że trzeba je wszystkie rozpieprzyć. Znając go, pewnie skubnąłby popielniczki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Myślał, że znajdzie tu łup i to mu wystarczyło.

Może ktoś inny przysłał go do tego domu – nie dawał za wygraną Ibbotson. – Ktoś, kto wiedział, co tam jest?

Rudde wzruszył ogromnymi ramionami.

Gówno mnie to obchodzi, nie będę ciągnął tej sp...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin