Mary Higgins Clark - Do zobaczenia.pdf

(1235 KB) Pobierz
Mary Higgins Clark
Do zobaczenia
przełożył Arkadiusz Nakoniecznik
Prószyński i Ska Warszawa 1995
Nie honor, lecz hańbę za swój obrał znak, Łgarstwo zaś uczynił cnotą swą.
Alfred, lord Tennyson
Podziękowania
Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim, którzy pomogli mi w pracy nad tą książką. O
przyjęcie szczególnie serdecznych podziękowań proszeni są: Dr B. W. Webster, dr Robert
Shaler, Finian I. Lennon, Leigh Ann Winick, Gina i Bob Scrobogna, Jay S. Watnick, George
Taylor, James F. Finn, sierż. Ken Lowman.
Wielkie dzięki dla mojego długoletniego wydawcy Michaela V. Kordy oraz jego bliskiego
współpracownika Chucka Adamsa, za życzliwe i nadzwyczaj istotne wskazówki. Sine qua non.
Tak jak zawsze, wszechstronną pomocą służyły mi moja agentka, Eugene H. Winick, oraz
Lisi Cade.
Dziękuję Judith Glassman, a także mojej córce Carol Higgins Clark za ich pomysły oraz
pomoc w poskładaniu fragmentów łamigłówki. Dziękuję wszystkim przyjaciołom i całej
rodzinie. Teraz, kiedy jest już po wszystkim, z radością mówię wam:
Do zobaczenia!
1
Meghan Collins odeszła kilka kroków od licznej grupy dziennikarzy zgromadzonych przed
wejściem do izby przyjęć Szpitala im. Roosevelta. Zaledwie kilka minut temu karetka
przywiozła byłego senatora, który został napadnięty w Central Parku; reporterzy natychmiast
zjawili się tłumnie, by uzyskać informacje o stanie zdrowia poszkodowanego.
Meghan postawiła na podłodze ciężką torbę - bezprzewodowy mikrofon, telefon
komórkowy i notesy ważyły tyle, że pasek boleśnie wrzynał się jej w ramię - po czym oparła
się o ścianę i przymknęła oczy, żeby choć trochę odpocząć. Wszyscy dziennikarze byli
zmęczeni. Od wczesnego popołudnia czekali w sądzie na werdykt w sprawie dotyczącej
poważnych malwersacji finansowych, a o dziewiątej wieczorem, kiedy zbierali się do wyjścia,
nadeszła ta informacja o napadzie. Teraz dochodziła już jedenasta. Rześki październikowy
dzień ustąpił miejsca pochmurnej nocy, stanowiącej niemiłą zapowiedź wczesnej zimy.
Personel szpitala miał pełne ręce roboty. Młodzi rodzice z zakrwawionym dzieckiem na
rękach zostali natychmiast zaprowadzeni do ambulatorium, natomiast potłuczeni, rozdygotani
jeszcze uczestnicy wypadku drogowego pocieszali się nawzajem, oczekując na udzielenie
pomocy lekarskiej. Dobiegające od czasu do czasu z zewnątrz zawodzenie karetek wtapiało się
w zgiełk nowojorskich ulic.
Ktoś dotknął ramienia Meghan.
- Co słychać, pani mecenas?
To był Jack Murphy z Kanału 5. Jego żona kończyła razem z Meghan studia prawnicze na
Uniwersytecie Nowojorskim, tyle że w dalszym ciągu pracowała w zawodzie, podczas gdy
Meghan Collins po sześciu miesiącach spędzonych w jednej z kancelarii adwokackich przy
Park Avenue zatrudniła się jako reporterka w stacji radiowej WPCD. Nie żałowała tej decyzji,
tym bardziej, że od miesiąca współpracowała z telewizyjnym Kanałem 3, także wchodzącym w
skład WPCD.
- Wszystko w porządku - odparła Meghan. W tej samej chwili rozległ się sygnał telefonu.
- Wpadnij do nas kiedyś na kolację - powiedział Jack. - Dawno nie mieliśmy okazji
pogadać.
Wrócił do kamerzysty ze swojej ekipy, a Meghan sięgnęła do torby po aparat. Dzwonił
Ken Simon z dyżurki WPCD.
- Meg, lada chwila będzie u was karetka z ofiarą napadu na rogu Pięćdziesiątej Szóstej i
Dziesiątej. Kobieta, pchnięcie nożem. Zobacz, co z nią.
Na przybierający na sile jęk sygnału nałożył się tupot pospiesznych kroków - to zespół
reanimacyjny pędził w kierunku drzwi prowadzących na podjazd. Meg wrzuciła aparat do
torby i podążyła za ludźmi w białych strojach.
Ambulans zahamował z piskiem opon, doświadczone ręce sprawnie przeniosły ofiarę na
wózek. Do jej twarzy natychmiast przyciśnięto maskę tlenową. Prześcieradło okrywające
szczupłe ciało było przesiąknięte krwią. Na tle potarganych kasztanowatych włosów rzucała
się w oczy błękitnawa bladość skóry na szyi.
Meg podbiegła do drzwi ambulansu po stronie kierowcy.
- Są jacyś świadkowie?
- Ani jednego - odparł kierowca. Miał zmęczoną, pooraną zmarszczkami twarz. - Leżała w
zaułku między starymi domami w pobliżu Dziesiątej Alei. Wygląda na to, że ktoś podszedł od
tyłu, wepchnął ją tam i wsadził nóż między żebra. Pewnie nie zdążyła nawet krzyknąć.
- W jakim jest stanie?
- Paskudnym.
- Miała przy sobie dokumenty?
- Żadnych. Została okradziona. To pewnie sprawka jakiegoś ćpuna, który potrzebował
szmalu na działkę.
Sanitariusze ruszyli z wózkiem do budynku, więc Meghan podziękowała kierowcy i
pobiegła za nimi.
- Zaraz będzie komunikat o stanie zdrowia senatora! - zawołał do niej jeden z
dziennikarzy.
Reporterzy stłoczyli się przy recepcji, tylko Meghan została przy wózku. Gdyby ktoś ją
zapytał dlaczego, nie potrafiłaby wyjaśnić. Przyglądała się, jak lekarz, który właśnie miał
podłączyć kroplówkę, odsuwa maskę tlenową i unosi powiekę ofiary.
- Za późno - powiedział.
Meghan przez chwilę wpatrywała się w niewidzące, błękitne oczy młodej kobiety, a potem
ogarnęła spojrzeniem całą twarz: szerokie czoło, łukowato wygięte brwi, wystające kości
policzkowe, prosty nos, pełne wargi.
Na chwilę przestała oddychać, bo odniosła wrażenie, jakby patrzyła w lustro.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin