EUGENJA ŻMIJEWSKA SERDUSZKO.doc

(3587 KB) Pobierz

EUGENJA ŻMIJEWSKA

SERDUSZKO


 

w

I WU.H1

 

Druk Synów St. Niemiry. Warszawa, PI. Napoleona 4

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


PRZEDMOWA.

Do tych niewielu kobiet piszących, które mają czytającemu ogółowi naprawdę coś do powiedzenia, przybyła w ostatnich latach utalentowana autorka Płomyka i Doli, oraz Serduszka.

Zawód swój literacki rozpoczęła wprawdzie od dziennikarstwa, jako stała współpracowniczka Sło­wa, któremu po dzień dzisiejszy pozostała wierną, ale od razu wniosła do niego te dodatnie warunki i za­lety, które ją cechują, jako belletrystkę, a mianowi­cie: poważniejszą inteligencję, wykształcenie, nerw i temperament pisarski, styl żywy, łatwy, jędrny, po­prawność języka i formę zajmującą.

W, tych setkach artykułów, pisanych od ręki, bądź to oryginalnych, bądź tłómaczonych lub stre­szczanych, znać było zawsze dobrę robotę literacką, sumienność opracowania i trafność wyboru tematów, które ipusiały czytelnika żywiej zainteresować.

Znajomość kilku języków obcych pomagała mło-

 


dej Ukraince, przeniesionej na bruk warszawski i szu­kającej zajęcia redakcyjnego z piórem w< ręku, do szybkiego zaaklimatyzowania się w naszym światku dziennikarskim.

Pod kierownictwem redaktorów, jak Henryk Sienkiewicz, Antoni Zaleski, Mścisław Godlewski, Antom Donimirskl, w doborowem otoczenia kolegów po piórze, w atmosferze poważnej redakcyi, w cią­giem obcowaniu z ludźmi wysokiego umysłu lub ta­lentu, dojrzewała młoda dziennikarka i literatka, w której odsłonić się miała ż czasem powieściopisar­ka niepospolicie uzdolniona, obdarzona bystrym i sub­telnym zmysłem spostrzegawczym, znajomością du­szy ludzkiej, a zwłaszcza serca kobiecego.

Przed laty sześcioma Eugenia Żmijewska zabły­snęła nagle i niespodzianie w belletrystyce naszej Płomykiem, który zaświecił blaskiem rzeczywistego talentu i odrazu zyskał autorce uznanie, a tej pierw­szej jej powieści, drukowanej w Bluszczu za mojego jeszcze redaktorstwa, wyrobił szerszą poczytność, gdy ów „pamiętnik instytutki" ukazał się następnie w książkowem wydaniu.

Było to wkrótce po zaprowadzeniu wolności sło­wa i zniesieniu cenzury prewencyjnej; autorka' Pło­myka, jedna z naj pierwszych skorzystała z tego w dziedzinie belletrystyki i, szczęśliwym instynktem wiedziona, wybrała temat do niedawna jeszcze „za­broniony", — postanowiła opisać w formie pamięt­nika dzieje wychowanki Instytutu Maryjskiego, Pol­ki, rozwijającej się umysłowo i obyczajowo pod wpły­wem rosyjskiej nauki i kultury.


Pomysł był oryginalny, nowy, przez nikogo jesz- yże tak szczegółowo i tak głęboko nie opracowany, a o natury samego przedmiotu stanowiący niejako dokument historyczny do'dziejów rozwoju młodszych ■ koleń u nas w epoce oficyalnej nauki i systemów 'szkolnych a la Apuchtin.

Poza tą osobliwością tematu — Płomyk zajmo­wał żywo, doskonale pochwyconą psychologią boha­terki o bujnym, świeżym, dziewczęcym temperamen­cie, o naturze wrażliwej i zapalnej,, ale po dziecięce­mu jeszcze naiwnej, o instynktach budzącej się w podlotku kobiety.

Są w tej powieści, jak i w dalszym jej ciągu, wy­danym p. t. Dola, rzeczy świetnie zarysowane, z o- gromną życiową prawdą wydobyte na jaw, już jak­by nie zaobserwowane i odczute, ale po prostu prze­żyte i niekiedy malowane z jakimś naiwnym realiz­mem, który bywa koniecznym przydatkiem szczere­go i wiernego odbicia rzeczywistości.

Oba te utwory Eugenii Żmijewskiej zaliczyć mo­żna śmiało do rodzaju „dokumentów ludzkich11 w hi- storyi rozwoju natury i indywidualności kobiecej, zwłaszcza Polek, ze względu na charakterystyczne i typowe ich rysy, które tak trafnie i umiejętnie umiała autorka nadać swej głównej bohaterce Doli żalińskiejf rozsnuwając przed nami w barwnych pa­smach, dzieje jej losów i życia duchowego, od chwili, gdy, jako pensyonarka intuicyjnie zaczyna odgady­wać świat, aż do pierwszych bolesnych doświadczeń w zetknięciu się z nim faktycznem.

Szczęśliwie wybrany temat okazał «ię bardzo


wdzięcznym materyałem dla twórczego talentu au­torki i pod jej piórem rozwinął się w trylogię, której każda część stanowi dla siebie zaokrągloną całość, a niemniej pożostaje w organicznym związku z po- przedniemi.

Po Płomyku i Doli zapoznaje nas Eugenia Żmi­jewska z dalszemi losami swej bohaterki w Serdusz­ku, odsłaniając ręką artystki, myślicielki i znawczy­ni duszy kobiecej ciekawy i zajmujący rozwój uczuć tej głodnej życia i miłości istoty.

Ta nowra powieść przynosi dużo świeżych, głębo­kich i pięknych wrażeń, których odtąd dostarczać winna czytelnikowi każda nowa praca Eugenii Żmi­jewskiej, jeżeli prawda, że talent i powodzenie obo­wiązują...

M. Gawalewicz.

Dnia 28 sierpnia 1908 r.

Warszawa.

X~


CZĘŚĆ PIERWSZA.

I.

— Więc doznałaś zawodu?... A tak bardzo chcia- łaś wyjść.za mąż! — dziwi się pani Julia.

— Może właśnie dlatego: obiecywałam sobie za dużo — odpowiada pani Adela.

Po dwu latach niewidzenia, spotkały się przyja- padkowo w wagonie. Na widok przyjaciółki, pani Adela ucieszyła się szczerze. W radości pani Julii była domieszka zafrasowania. Wśród pytań i wy­nurzeń, noc wrześniowa dobiegała do świtu. Mogły mówić swobodnie. Obca towarzyszka podróży chra­pała.

A one siedziały naprzeciw siebie i strzępami wy- fywały z przeszłości uczucia i wrażenia. Było ich wi­docznie więcej w życiu pani Adeli. A może skłon- niejsza była do zwierzeń.

Smukła, blada, oczy siwe patrzą — nie wprost lecz w dal nieuchwytną, w. jakąś mgłę, czy złudę, roz­tapiającą kontury rzeczywistości i dnia dzisiejszego.

 


 

Pani Julia, hoża, widocznie zdrowa i rada z ży­cia, słucha przyjaciółki z ciekawem zdumieniem.

— I tak od samego początku? — pyta, uszom własnym nie wierząc.

'— Od pierwszej chwili—upewnia ją pani Adela.

— Nie, to niepojęte! Nazywali się „płomykiem1-, mówili, że temperament ź ciebie tryska.

— Odstraszył nawet... wiesz kogo.

Pani Julia nie słyszy. Skwapliwie czegoś szuka w neseserze.

— A ile miałam potem przykrości! — skarży się pani Adela. — Zapisywano mi małżeństwo na re­cepcie.

— Tymczasem nie „płomyk", lecz „sopelek". W głowie mi się nie mieści.

— A mnie?... Pytam się chwilami, czy to napra- vcdę? Czy może spełniło się to, co mi zapowiadano, i mam obłęd.

— Co za przypuszczenie! — woła pani Julia.

Pani Adela zamyśla się.

— Nie uwierzysz, jak ja się cieszę, że ciebie spot­kałam! Podwójnie moja droga — upewnia. — Bo z nikim na świecie nie mówiłabym tak otwarcie. A chciałam koniecznie kogoś zapytać, dowiedzieć się: czy te nadzwyczajne upojenia, to tylko w roman­sach i w wyobraźni... panien.

— Ja, co prawda, nic sobie nie wyobrażałam...

— I byłaś szczęśliwa od razu?

— Od razu i jestem coraz bardziej!

— Choć wyszłaś za mąż z rozsądku ? — dziwi się pani Adela.

 


- - - ■ -

Jej przyjaciółka nachyla głowę nad neseserem.

— Czy twój mąż spostrzegł, że go pokochać nie możesz? — zapytuje.

— Ależ ja go kocham do szaleństwa — upewnia pani Adela.

— Szaleństwo bez szału.

— Bo ty mnie nie rozumiesz...

— Nic dziwnego: byłaś zawsze inteligentniejszą ode mnie.

— Wcale nie. życie wykazało, że jestem zupełnie głupia. I... — no, nie wiejn, coby się ze mną stało, gdyby mój mąż się ze mną nie ożenił. Jakże go nie kochać!

— Mnie się zdaje, że ty w siebie tę miłość wma­wiasz.

— Julu! Proszę cię, tak nie mów. I nie myśl tak...

— Inaczej myśleć nie mogę. Bo jeśli się kocha męża, no, to się kocha; a jeżeli się niema do niegfo pociągu...

— Ależ on jest mi drogi i miły. I żyć bez niego nie potrafię. Płakać mi się chce, że go zobaczę do­piero za sześć godzin, a cieszę się szalenie, że mnie pocałuje, przytuli.

— To już zupełnie nic nie rozumiem.

— Widzisz, to tak: póki był moim narzeczonym, nie mogłam się doczekać, żeby został moim mężem, a teraz... żałuję, że nie jest narzeczonym.

— I dajesz mu to poznać?

— Pamiętasz: nie umiałam udawać, życie nie nauczyło mnie jeszcze.


17

— Dawnoście się pobrali?

— Już cztery miesiące i dziesięć dni.

— Ha! wiesz, to się może zmienić.

— Niczego więcej do szczęścia mi nie brak.

— To ci brak dużo.

— Doprawdy! A twój mąż dał ci szczęście zu­pełne?

Pani Julia nic na to nie odpowiada.

— Czy dawno pisała do ciebie moja mama? — pyta nagle.

— Twoja mama przysłała mi telegraficzne błogo­sławieństwo w dzień ślubu, i ani słówka potem, i z parę miesięcy przedtem. A ty, jak zwykle, mil­czałaś.

— Mama ci doniosła, że za mąż wychodzę?

— Tak, wyrażała się bardzo serdecznie o panu Sieńkowskim.

— A potem nie pisała, że się to małżeństwo roz­chwiało?

— Rozchwiało się! Nic nie wiem. Pewna byłam, że mam przed sobą panią Bieńkowską. Jakże się na­zywasz ?

— Nie miej za złe mamie. Ona cię kocha, jak córkę — odpowiada pani Julia wymijająco. — Byłam nawet raz o ciebie zazdrosna.

— Tak dalece! Ale niechże się dowiem, czyją je­steś żoną?

— Wcale się nie domyślasz?

— Nie.

— Ja ci wyraźniej powiedzieć nie mogę.

— Ach! To chyba...

Pani Julia znowu otwiera neseser.

— Doprawdy? Wyszłaś za p. Kazimierza Jar- nowskiego? — woła pani Adela.

Odpowiedzią jest drgnięcie powiek spuszczonych, i rumieniec.

— Ależ, moja droga, mnie to już jest zupełnie obojętnem... zupełnie!

— Bo mama nie chciała mi pozwolić.

— Kochana mama! Przez wzgląd na moje dawne uczucia?

— Dlatego, i z innych powodów. Mówiła, że... że nie będę z Kaziem szczęśliwa, że... on nie potrafi ko­chać jednej.

—.Jak dawno jesteś po ślubie?

— Już od pół roku.

— Ja już wtedy byłam zakochana w moim Rom- ku, choć bez nadziei.

—i Szkoda, że mama o tern nie wiedziała.

— Ale opowiedzże mi, jak się to stało? Wszak on był zaręczonym z kim innym? — pyta pani Adela..

— Na parę tygodni przed ślubem panna Krasow­ska otrzymała anonim, i zerwała. Domyślam się, co w tym liście było i kto go pisał. I ja dostałam po-’ dobny. Ale mnie ona tem nie zraziła. Wiedziałam, że miał z nią romans.

— Wiedziałaś, będąc ’jeszcze panną?

— Któż nie wiedział w naszej okolicy, oprócz cie­bie ! Czy też i dziś tak ufasz ludziom!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin