Clancy Tom - Zwiadowcy 05 Wielki wyścig.rtf

(860 KB) Pobierz
Tytu³ orygina³u

Tom Clancy

Przy współpracy Steve’a Pieczenika

Zwiadowcy 05 Wielki wyścig

 

Tytuł oryginału

Tom Clancy’s NET FORCE: The Great Race

 

Copyright © 1999 by Netco Partners

 

Redaktor

Andrzej Kamiński

 

Skład i łamanie

Wydawnictwo Adamski i Bieliński

 

For the Polish edition

Copyright © 2003 by Wydawnictwo Adamski i Bieliński

 

Wydanie pierwsze

 

ISBN 83-89187-17-5

Wydawnictwo Adamski i Bieliński

Warszawa 2003

e-mail: aibpubli@it.com.pl

ark. wyd. 8; ark. druk. 12

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

Pragniemy podziękować następującym osobom, bez których ta książka by nie powstała. Są to: Dianę Duane, która dopracowała maszynopis; Martin H. Greenberg, Larry Segriff, Denise Little i John Helfers z Tekno Books; Mitchell Rubenstein i Laurie Silvers z BIG Entertainment; Tom Colgan z Penguin Put-nam Inc.; Robert Youdelman, Esq.; oraz Robert Gottlieb z William Morris Agency, agent i przyjaciel. Serdecznie dziękujemy za pomoc.

 

 

01

 

Nie spuszczając z oczu odczytów na pulpicie kontrolnym, Leif Anderson dmuchnął w stronę własnego nosa w nadziei, że pozbędzie się zwisającej z niego kropli potu.

Niestety, na próżno.

Spróbował energicznego potrząsania głową. To jeszcze pogorszyło sprawę, ponieważ kropelka oderwała się od nosa i, dzięki stanowi nieważkości, zaczęła unosić się w powietrzu, aż rozprysła się na wewnętrznej stronie osłony kasku, rozmazując Leifowi rzędy cyfr na ekranie.

Z gniewnym westchnieniem wciągnął powietrze przez zęby. Te odczyty były mu niezbędne do kontrolowania procesu hamowania tej kupy złomu. W przeciwnym wypadku nie wylądują na Marsie.

Obrzucił spojrzeniem swoich kolegów z grupy Zwiadowców Net Force, chociaż niewiele było do oglądania, ponieważ wszyscy mieli na sobie skafandry kosmiczne. David Gray pilotował ładownik. Leif wiedział, że ciemnobrązowa twarz przyjaciela jest teraz napięta jak struna. Zresztą, to on polecił załodze włożenie skafandrów. W końcu najtrudniejsza część podróży jeszcze przed nimi. Matt, chłonący brązowymi oczami wszelkie dostępne dane, wyglądał przy pulpicie drugiego pilota jak pies gończy. Andy Moore rozparł się wygodnie przed układem sterowania. Ale czego można się spodziewać po klasowym wesołku?

Jeśli chodzi o Leifa, to miał teraz okazję “rozkoszować się" wszelkimi możliwymi zapachami wydzielanymi przez osoby szczelnie zamknięte w plastikowo-metalowym kokonie i pocące się jak mysz. Wystarczająco przykra była konieczność oddychania tym samym, filtrowanym wciąż od nowa powietrzem oraz dzielenie niewielkiej przestrzeni z trzema kumplami. Ale kiedy człowiek jest uwięziony sam ze sobą...

Lot na Marsa to nie bułka z masłem - już oderwanie się od Ziemi stanowiło nie lada wyczyn. Statek kosmiczny miał masę startową rzędu 2.500 ton. I to nie licząc ciężkiego sprzętu do cumowania, paliwa potrzebnego do umieszczenia statku na orbicie, ani takich drobiazgów jak żywność i powietrze dla czteroosobowej załogi na dobre trzy lata.

Dodatkowym utrudnieniem w podróży były nieuniknione zmiany zachodzące w ludzkim organizmie po miesiącach bez grawitacji. Leifowi nie podobała się postawa, jaką przybrało jego ciało, kiedy mięśnie przeznaczone na przekór grawitacji do utrzymywania go w pionie, straciły rację bytu. Jedynie regularny trening chronił go przed zupełnym sflaczeniem.

Rozpoczęli lot na orbicie okołoziemskiej, skąd dotarli do Marsa i zaczęli go okrążać. Sam manewr był wystarczająco niebezpieczny, biorąc pod uwagę, że Mars Observer zaginął w 1993 roku podczas jego wykonywania.

Ale takie możliwości miał sprzęt sprzed dwudziestu lat. No i Mars Observer był bezzałogowy: sterowano nim z Ziemi. W sytuacjach, w których liczą się ułamki sekund, fale radiowe potrzebowały średnio czterech i pół minuty, żeby dotrzeć do sondy kosmicznej. Przestrzeń kosmiczna jest ogromna, nawet jeśli coś porusza się w niej z prędkością światła.

Ta kupa złomu nie została wyposażona w silniki pozwalające osiągnąć prędkość światła, a jedynie w staroświeckie silniki rakietowe.

Czteroosobowa załoga miała za zadanie dotrzeć lądownikiem na Marsa, zbadać powierzchnię planety i wrócić na Ziemię. Jedyne, co musieli zrobić, to utrzymać równowagę na strumieniu rozpalonych do białości gazów z silników odrzutowych do czasu, aż wylądują z hukiem, ale w jednym kawałku, na powierzchni Marsa.

Leif rozpoczął kolejną sekwencję hamowania - ostatnią przed przyziemieniem - i przygotował się na przyjęcie roli pasażera.

Odpowiedzialność za utrzymanie statku w równowadze za pomocą silników korygujących podczas schodzenia do lądowania spadnie na Davida i Matta. Efekt pracy silników rakietowych hamujących dał Leifowi i reszcie Zwiadowców Net Force chwilowe wrażenie działania sił grawitacji. Nie trwało to jednak długo i na panelu kontrolnym przed Leifem zapaliły się czerwone światełka. Zaczął przełączać różne przyciski i przesuwać dźwignie, ale szło mu to dość opornie, ponieważ na dłoniach miał grube rękawice skafandra.

-  Coś się dzieje z pompami paliwowymi! Przerwały pracę w połowie sekwencji! - rzucił do mikrofonu wewnątrz hełmu.

Nie mógł im przekazać gorszej informacji. Właśnie przebijali się przez marsjańską atmosferę. I mimo że Mars przyciągał ich z o wiele mniejszą siłą niż robiłaby to Ziemia, poruszali się jednak z przerażającą prędkością.

Jednak wyglądało na to, że silniki hamujące nie działają.

Leif usiłował wykryć usterkę systemu paliwowego, żałując w duchu, że nie może zdjąć hełmu i wytrzeć spoconej twarzy. Wewnątrz jego skafandra zrobiło się nagle wyjątkowo parno. - Nie mogę ustalić przyczyny usterki! - poinformował resztę załogi, starając się nie pokazywać po sobie paniki.

-  Spróbuję ręcznie uruchomić silniki hamujące - przygotujcie się na turbulencje - ostrzegł załogę David.

Silniki ryknęły, następnie prychnęły, ryknęły i znów prychnęły. Metalową powłoką statku wstrząsnęła fala drgań, zwiastująca nieuniknioną katastrofę.

Nie taki dźwięk Leif pragnął usłyszeć. Spojrzał na wskaźniki prędkości.

Lecą za szybko. O wiele za szybko.

-  Przerywamy misję? - usłyszeli w słuchawkach pytanie Matta. - Włączamy silniki i wynosimy się stąd?

-  Chyba... chyba nie możemy tego zrobić - odparł David, głosem nieco drżącym z emocji. Po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji i nie bardzo wiedział, co robić.

Mijały cenne sekundy, podczas których Zwiadowcy Net Force usiłowali wszelkimi sposobami powstrzymać spadanie statku lub uruchomić go i wrócić na orbitę.

Leif wyobraził sobie widok pod nimi. Od tygodni Mars zajmował większą część pola widzenia na ekranach statku, niczym czerwonawa, ospowata kula, puchnąca z dnia na dzień. Leif odnosił wrażenie, że gdyby przebił się przez powłokę ich ładownika mógłby dotknąć planety i zamknąć ją w dłoni.

Oczywiście, gdyby to zrobił, próżnia kosmiczna wyssałaby natychmiast powietrze z ich ciasnej przestrzeni i we wnętrzu statku zostałyby cztery zamarznięte ciała w skafandrach. Brak powietrza, a raczej niemal całkowity brak powietrza - znajdowali się już w niezwykle rzadkiej atmosferze Marsa - oznaczał, że widzieli każdy szczegół planety z zadziwiającą ostrością.

Była to jednocześnie przyczyna, dla której David kazał im włożyć kompletne skafandry kosmiczne z hełmami. Zrobił to, żeby chronić załogę w razie twardego lądowania. Nie sądził, że sytuacja o wiele wcześniej przybierze tak dramatyczny obrót.

Nie będzie to twarde lądowanie. Kiedy uderzą w powierzchnię planety, wokół rozlegnie się jedynie dźwięk typu “płask!".

Leif zacisnął zęby, przerażony tą wizją.

David nie poddawał się do samego końca. Leif wyobrażał sobie tylko rudy, kamienisty krajobraz przybliżający się coraz bardziej i bardziej...

-  Mam dość! - wybuchnął nagle Andy Moore. - Pocę się jak świnia! - Podniósł przesłonę hełmu i wytarł twarz, która była tak blada, że wyraźnie odcinały się od niej wszystkie piegi.

David obrócił się w jego stronę na swoim fotelu. - Co ty wyprawiasz?

- Za sekundę nie będzie to już miało znaczenia - odparował wściekłym głosem Andy. - W takiej sytuacji skafander nic nie pomoże!

David krzyknął coś ze złości albo ze strachu, a najprawdopodobniej z obydwu powodów.

Leif wcisnął się głębiej w swój kokon przeciwprzeciążeniowy. W centrali było bardzo ciepło. Czy atmosfera Marsa zapali ich niczym spadającą gwiazdę?

Wziął głęboki oddech...

W chwilę później statek rozbił się o powierzchnię planety.

 

02

 

- Łuuuuuuup! - Mało brakowało, a Leif wypadłby ze swojego komputerowego fotela, w momencie, kiedy system się zawiesił.

Opadł ciężko na luksusowy mebel, obity materiałem dopasowującym się do kształtu ciała, trąc rękami skronie. Po chwili wstał, trzęsąc się lekko i zrobił kilka kroków.

Komputerowy fotel za bardzo przypominał mu kokon przeciwprzeciążeniowy na pokładzie pechowego marsjańskiego ładownika.

Mogło być gorzej, przekonywał się w duchu. Gdyby to nie była wirtualna symulacja, wyglądalibyśmy teraz jak mokra plama na powierzchni planety.

Przechadzał się po pokoju, masując skronie i kark, w nadziei, że pozbędzie się bólu głowy - a raczej obszaru wokół zespołu implantów elektronicznych, ukrytych pod skórą i rudą czupryną. Dzięki nim mógł, za pomocą komputerowego fotela, wchodzić do łączącej ze sobą komputery na całym globie Sieci, przez którą przesyłano pieniądze, informacje oraz wszystko, co tylko można sobie wyobrazić.

Dzięki magii VR, czyli rzeczywistości wirtualnej, Leif odwiedził wiele miejsc i zdobył wiele doświadczeń. Kilka razy w tygodniu bywał czarnoksiężnikiem w pseudośredniowiecznym świecie gry komputerowej. Sprawdził się tam lepiej w roli Zwiadowcy Net Force niż dzisiaj, jako członek ekspedycji na Marsa, dowodzonej przez Davida Graya.

Swój prywatny program kosmiczny David traktował raczej jako hobby niż inwestycję, w przeciwieństwie do posiadłości w Sarxos, świata, w którym Leif praktykował sztuki magiczne. David lubił konstruować w VR kopie statków kosmicznych - zazwyczaj były to bezzałogowe sondy z czasów, kiedy człowiek dopiero zaczynał zdobywać kosmos. Jego programy należały do najlepszych w Sieci, chociaż potrafiły przyprawić człowieka o paskudny ból głowy, kiedy sprawy nie potoczyły się ustalonym torem. David uważał, że nawet wirtualne błędy nie mogą pozostać bez konsekwencji.

Leif podejrzewał jednak, że w zamierzeniach Davida nie miały one być aż tak poważne. Co gorsza, ostatnio dla Leifa nawet najmniejsze problemy z implantem stanowiły spory problem, ponieważ niedawno przeżył wypadek w Sieci - pewien marny dowcipniś obszedł protokoły bezpieczeństwa, żeby dodać realności wirtualnej broni, z której strzelał. Leif postanowił nie rozczulać się nad sobą, ponieważ zależało mu, żeby załapać się na tak wyjątkową wyprawę.

Ekspedycja na Marsa była najambitniejszym przedsięwzięciem Davida, wymagającym czteroosobowej załogi i wielu sesji w VR w ciągu kilku tygodni - David symulował jedynie krytyczne momenty wyprawy, a nie cały, kilkumiesięczny lot.

Technologia była dość przestarzała, ponieważ pochodziła sprzed piętnastu lat, czyli z 2010 roku. Przy użyciu współczesnego napędu kosmicznego, opartego na energii atomowej, taka podróż nie trwała dłużej niż dwa miesiące. Ojciec Leifa mógł się pochwalić swoją rolą w zdobywaniu kosmosu: jego firma sfinansowała część badań nad nowym źródłem energii.

I nieźle na tym zarobiła, pomyślał Leif z szerokim uśmiechem. Wygląda na to, że zostałem ukarany za korzystanie z przestarzałych technik - nawet w symulacji.

Westchnął z ulgą. Na szczęście najcięższy atak migreny, spowodowanej awarią systemu, już minął. Leif wydał głosową komendę komputerowi i polecił mu połączyć się w trójprzestrzeni z systemem Davida.

Po chwili nad konsolą komputera pojawiła się trójwymiarowa twarz Davida. Siedemnastolatek wyglądał niewiele lepiej od Leifa, pomimo gładkiej, ciemnobrązowej skóry, która ukryła bladość po niedawnej katastrofie. David prezentował się nawet nieco gorzej - to w końcu jego projekt zawiódł. Zdobył się jednak na powitalny uśmiech.

-  Cześć, Leif.

-  Sorry, David.

David wzruszył ramionami. - Sam sobie jestem winien -przyznał. - Przesadziłem z realnością sprzętu. Astronauci, lecący na Marsa mieli miesiące, żeby oswoić się z wyposażeniem, a my odbyliśmy zaledwie skrócony kurs.

-  Prawie nam się udało - próbował pocieszyć przyjaciela Leif.

-  Prawie się rozbiliśmy, lecąc z prędkością kilkunastu kilometrów na sekundę - odparował David. - Mówi się, że to nie spadanie zabija, wiesz? Tylko nagłe hamowanie.

-  Jak się czuje Matt i Andy? - spytał Leif.

-  Obydwaj odłączyli się przed tobą - nic im nie jest. Nawet mają wpaść do mnie, żebyśmy mogli razem obejrzeć “Ostateczną granicę". - David zawahał się: - Jeśli masz ochotę...

-  Dzięki, ale nie tym razem. - David, Matt i Andy mieszkali w Waszyngtonie, a Leif dzielił apartament z rodzicami w Nowym Jorku. Nie miał nic przeciwko krótkim, wirtualnym wizytom w domu Davida, ale wchodzenie do Sieci na dłużej, przy jego obecnym stanie, przyprawiłoby go tylko o jeszcze gorszy ból głowy.

-  No to spotkamy się na zebraniu Zwiadowców Net Force - powiedział David.

Leif skinął głową i zaraz tego pożałował - migreny implantowe to prawdziwa udręka. - Na razie. Trzymaj się.

-  Ty też. Rozłączyli się.

W drodze do łóżka Leif zerknął na swoje odbicie w lustrze. Był szczupły i został obdarzony dobrą koordynacje ruchową - genetyczny prezent od matki, byłej baletnicy.

I choć czuprynę miał nieco potarganą od masażu skroni, to I uważał się za przystojniaka. Raczej ostre rysy twarzy paso-I wały do wizerunku przyszłego globtrotera i playboya przestworzy.

Póki co, jego niebieskie oczy były lekko zamglone, a na ustach błąkał mu się głupkowaty uśmieszek. Zwiadowcy Net Force ofiarowali mu możliwość ucieczki ze świata zblazowanych bogaczy.

Net Force było agencją rządową, podlegającą FBI i zajmującą się kontrolą Sieci. Jej agenci mieli do czynienia z terrorystami, przestępcami^ wrogo nastawionymi agencjami innych państw, a nawet psotnymi dzieciakami, szukającymi wrażeń w rzeczywistości wirtualnej.

Zwiadowcy Net Force właściwie nie byli młodszymi pomocnikami Net Force. Przechodzili podstawowe szkolenie pod okiem jednostki piechoty morskiej, należącej do Net Force, ale spędzali więcej czasu na nauce o Sieci, niż na walce z przestępcami.

Leifowi najbardziej podobały się więzy, jakie wytworzyły się pomiędzy Zwiadowcami. Chociaż spotykał się z nimi częściej w VR niż w rzeczywistości, to właśnie oni trzymali go twardo na ziemi.

Weźmy takiego Davida Graya - czy w innych okolicznościach on, bogaty dzieciak z luksusowym apartamentem w Nowym Jorku, miałby szansę przyjaźnić się z ciemnoskórym Davidem, którego ojciec był gliniarzem w Waszyngtonie?

Co tu dużo mówić, jako Zwiadowca Net Force przeżył kilka niezwykłych przygód, mimo iż niektóre z nich kończyły się katastrofą.

Wciąż się uśmiechając, poszedł do kuchni, żeby coś przegryźć, ponieważ to często pomagało na jego bóle głowy. Kiedy skończył, spojrzał na zegarek. Hej, zaraz zacznie się “Ostateczna Granica"!

Wszedł do salonu i włączył sprzęt holo. Jak zwykle ojciec zapłacił za najwyższą jakość. Efekt trójwymiarowości niewiele ustępował VR. Rozległa się znajoma ścieżka dźwiękowa, podczas której Leif niemal dryfował w kosmosie, pomiędzy gwiazdami i planetami.

Może tego właśnie potrzebował, tego starego ładownika marsjańskiego, pomyślał. Komputera pokładowego i efektów dźwiękowych, które zastąpiłyby prawa fizyki!

Niekończąca się saga statku kosmicznego o nazwie “Constellation" powstała na bazie wcześniejszego serialu, który z kolei powstał w oparciu o liczącą sobie kilkadziesiąt lat wersję, wyświetlaną jeszcze na płaskim ekranie.

Leif usadowił się wygodnie na kanapie. Okay, pomyślał, zobaczmy, w co tym razem wpakuje się komandor Venn i jego załoga...

 

W tym samym czasie David Gray i jego przyjaciele siedzieli w jego zagraconym waszyngtońskim salonie, również oglądając “Ostateczną Granicę". Mama Davida siedziała na fotelu, a jego dwaj młodsi bracia zadzierali głowy w kierunku obrazu holo, leżąc na podłodze.

Andy Moore był tego dnia w nastroju, który David nazywał “trybem długiego jęzora". Z szerokim uśmiechem na piegowatej twarzy nieprzerwanie komentował i wyszydzał fabułę serialu.

W tym odcinku “Constellation" otrzymała zadanie eskortowania delegatów kilku planet na wielkie zgromadzenie dyplomatyczne. Oczywiście, ktoś usiłował zabić paru pozaziemskich polityków.

Pani Gray westchnęła, kiedy ambasador planety Nimboidów, kosmita zbudowany z różnokolorowych wiązek energii, jakimś cudem został wessany w system elektroniczny statku.

-  Bułka z masłem - zawył Andy. - Inżynier pokładowy znajdzie sposób, żeby go uwolnić.

-  To chyba nie jest powtórka, co? - spytał sceptycznie Matt Hunter, spoglądając na kolegę.

-  Nie, ale to nie przeszkadza scenarzystom w wykorzystywaniu w kółko tych samych pomysłów. Stary dobry Pendennis - zauważyliście, że prawie wszyscy główni inżynierowie w tym wszechświecie są pochodzenia celtyckiego? Założę się, że sponsorem jest tu jakiś Walijczyk. W każdym razie, Pendennis na pewno coś wykombinuje i wybawi tego nieszczęśnika z opresji.

-  Uważam, że kosmici wyglądają w dzisiejszych czasach zbyt dziwacznie - zauważyła z niezadowoleniem pani Gray.

-  Dawniej, kiedy były jeszcze płaskie ekrany...

-  Och, niech pani da spokój, pani G! - wyrwało się Andy'emu, ale zaraz się zawstydził. - Przepraszam, ale w dawnych czasach budżet na efekty specjalne musiał pochodzić z zysków, jakie studio zarabiało na sprzedaży cukierków. Albo ci kosmici pochodzili z planet z bardzo gorącym słońcem. Wszyscy mieli wielkie zmarszczki na czołach albo między oczami, jakby cały czas mrużyli je przed słonecznymi promieniami. - Andy usiłował to zademonstrować marszcząc nos i czoło.

David roześmiał się. - Dzisiaj ich wygląd opiera się na badaniach demoskopowych. Chodzi o widzów, do których chcą dotrzeć producenci serialu.

-  Jak to? - zainteresował się Matt.

-  Producenci chcą pokazywać serial na całym świecie -wyjaśnił David. - A skoro to Stany Zjednoczone są największym rynkiem docelowym, Federacja Galaktyczna stanowi nieco ironiczne lustrzane odbicie USA w przyszłości. Ale przyjrzyjcie się tylko kilku rasom kosmitów. Laraganci - wyżsi od nas i piękni jak obrazki...

-  Wydłużeni i wyidealizowani Ziemianie - wtrącił Andy.

-  A do tego mądrzejsi i z lepszym gustem - dokończył David. - Członkowie załogi “Constellation", którzy mają z nimi kontakt często wyglądają... prostacko. - Spojrzał na przyjaciół.

- Zaprojektowano ich na wzór wyobrażeń, jaki mają o sobie Europejczycy.

-  O kurczę! - powiedział Matt. - Nigdy nie patrzyłem na to w taki sposób. Strefa Surowcowa Arcturan - to dość oczywiste.

David pokiwał głową. - Ich kultura ma za zadanie odzwierciedlać oczekiwania Azjatów, a szczególnie Japończyków. A Setang - oderwana kolonia, wykorzystywana w przeszłości przez imperium Laragantów - to ukłon w stronę Afryki.

-  To wszystko kieruje się pewną pokręconą logiką - przyznał Andy. - Ale co z Thurienami? To podstępne, żądne krwi kanalie...

-  Są ksenofobami, pozbawionymi sumienia w kontaktach z innymi rasami - poprawił go David. - Ich kultura nie uznaje indywidualności - a mimo to ceni odwagę.

-  Pełnią rolę czarnych charakterów serialu - powiedział Matt.

-  Ale czasem są niemal heroiczni. - David kiwnął głową w stronę holograficznego obrazu, na którym strażnik Thurien walczył z czterema członkami załogi statku w obronie swojego ambasadora. Człekokształtna postać o srebrnej skórze i twarzy pozbawionej rysów, jeśli nie liczyć mocno zarysowanych  kości  policzkowych,  rozłożyła  na łopatki  trzech z czterech członków “Constellation", zanim zginęła od laserowego strzału.

-  Zawsze myślałem, że ta twarz bez rysów to tani chwyt, żeby zaoszczędzić na aktorach i charakteryzacji, i wydać te pieniądze na kosztowne hologramy w innych odcinkach - zauważył Matt. - Kiedy robi się nudno, zawsze można włączyć do akcji Thurienów.

-  Tak czy inaczej, chyba nie ma na Ziemi nikogo, kto by ich lubił - stwierdził Andy.

-  Powinieneś porozmawiać z kapitanem Wintersem - odpowiedział David, mając na myśli byłego oficera piechoty morskiej, który pełnił funkcję łącznika pomiędzy Net Force a Zwiadowcami. - Walczył z nimi kilka lat temu.

-  Chodzi o jego służbę w siłach pokojowych na Bałkanach? - spytał Andy z niedowierzaniem.

Matt patrzył na niego jak zaczarowany. - Sojusz Południowokarpacki!

Bałkany, terytorium o trzech religiach, dwóch alfabetach, czterech językach i zbyt wielu grupach etnicznych, były ogniskiem zapalnym na mapie świata od ponad trzydziestu lat, a w niektórych kwestiach od wieków. Kiedy wybuchł tam ostatni konflikt, przeciwnicy pokoju stworzyli dziwaczny sojusz, oparty na ideach uważanych przez większość ludzi za wymarłe wraz z dwudziestym wiekiem.

Sojusz Południowokarpacki gromadził ludzi hołdujących faszyzmowi i komunizmowi - doktrynom, które nieraz już w przeszłości doprowadzały do wojen. Do tej, i tak już paskudnej mieszaniny, dorzucili jeszcze radykalny odłam rasizmu i pod tymi hasłami napadali na “gorszych" sąsiadów.

Ich armie zostały pobite, ale Sojusz Południowokarpacki składał się raczej z bandyckich bojówek. Nawet po porażce prowadzili “wojnę" opartą na terroryzmie i zabójstwach. Atakowane przez nich kraje utworzyły Wolne Państwo Slobodan Narodny. A mimo to Sojusz Południowokarpacki przetrwał jako luźna federacja państw dyktatorskich, walczących o władzę w niedostępnych górach - czekając tylko na okazję do wywołania konfliktu.

Andy z niedowierzaniem potrząsnął głową. - Czemu ktokolwiek miałby zawracać sobie nimi głowę? To zaledwie parę milionów świrusów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin