Chmielewska Joanna - Krowa Niebiańska.txt

(532 KB) Pobierz
Joanna Chmielewska

KROWA NIEBIAŃSKA

W gšszczu co nagle ryknęło straszliwie i na polankę wypadła przerażajšca postać. Wielka, uszargana, zakrwawiona, pokryta czarnymi kudłami. Wszystkie obecne przy wydarzeniu dzieci uciekły w dzikiej panice i została tylko jedna dziewczynka, unieruchomiona lękiem radykalnie. Pięcioro wystraszonych, ale zdolnych do ruchu, tupišc i łomoczšc, wpadło razem na spróchniały mostek, wczeniej przekroczony pojedynczo, delikatnie i na paluszkach. Mostek, jak było do przewidzenia, nie wytrzymał, zachwiał się, załamał z ostrym trzaskiem i dzieci runęły do kamienistego potoku z wysokoci trzech metrów.
Całkowicie bez szwanku wyszła z tego wydarzenia tylko znieruchomiała na polanie dziewczynka.
Koszmarna postać, która wypadła z gšszczu, znikła równie szybko, jak się pojawiła i nie zrobiła jej nic złego wyłšcznie dzięki temu, że w ogóle jej nie dostrzegła. Rychło wyszedł na jaw przerażajšcy fakt, iż był to złoczyńca, od dwóch dni poszukiwany przez władze wykonawcze. Uwłosienie miał z natury obfite, kudły i broda czyniły z niego wręcz troglodytę, krwawe lady wszędzie pochodziły nie tylko z przestępstwa, lecz także z przedzierania się przez jeżyny, tarniny, jałowce i tym podobne kłujšce zarola, ryknšł za dlatego, że użšdliła go osa. Chwilowy azyl znalazł sobie akurat obok osiego gniazda w ziemi. Popiesznie opucił niegocinny las i znikł z ludzkich oczu, nie zauważywszy małej, osłoniętej nieco listowiem, absolutnie nieruchomej figurki.
Figurka za to przyjrzała mu się bardzo dokładnie.
Poruszyła się dopiero, kiedy nadbiegli ludzie doroli i z krzykiem rozpoczęli akcję ratunkowš. Wszystkie dzieci z mostku okazały się silnie poszkodowane, na szczęcie jednak żadne nie straciło życia. Niemniej jednak lato było dla nich stracone, a niektóre lady katastrofy pozostały na zawsze.
Całe wydarzenie stanowiło kliniczny przykład słusznoci twierdzenia: Kto się nie słucha ojca matki, ten się słucha psiej skóry. W tym wypadku postać psiej skóry przybrał spróchniały mostek.
Dawno było wiadomo, że mostek się wali i rodzice kategorycznie zabraniali przechodzenia po nim na drugš stronę potoku. Racjonalniej byłoby wprawdzie naprawić go, względnie zburzyć do reszty, ale postępowanie racjonalne pocišgało za sobš koszty i dotychczas jeszcze nie zdołano uzgodnić, kto ma za dzieło zapłacić. Mostek zatem trwał w chwiejnym braku równowagi i groził niebezpieczeństwem.
Nikt dorosły, widzšc kiwajšce się resztki konstrukcji, za skarby wiata nie postawiłby na niej nogi, nawet samobójca, ponieważ upadek z wysokoci trzech metrów nie gwarantował skutków nieodwracalnych, dzieci jednakże, jak to dzieci, dopatrywały się w imprezie emocjonujšcej rozrywki. Korciło je.
Dzieci miejscowe może by jako wytrzymały bez podejmowania ryzyka, ale nastał okres wakacyjny i przyjechały dzieci z miasta. I oczywicie spróchniały mostek okazał się największš atrakcjš.
W konkurencji wzięło udział szecioro. Do pięknego lasu po drugiej stronie potoku można było dostać się drogš okrężnš, całkowicie bezpiecznš, ale mostek kusił. Troje miejscowych dało się namówić trojgu przyjezdnym, w tamtš stronę przeleli szczęliwie, z powrotem za popłoch spowodował katastrofę
cile bioršc, z trojga miejskich goci zapał wykazywało tylko dwoje, trzecie, jedyna ocalała dziewczynka, poddawała się propozycjom doć biernie, nie zgłaszajšc żadnych sprzeciwów. Na mostek wstšpiła, pokonała go dzielnie i zręcznie, no a potem, w obliczu potwora, zastygła w bezruchu.
Elunia Burska bowiem od samego urodzenia odznaczała się cechš szczególnš, mianowicie pod wpływem wszelkich emocji nieruchomiała na kamień. Nawet jako niemowlę, przestraszona czym lub zachwycona, nie wybuchała rykiem, nie machała ršczkami, nie pokwitowała radonie, tylko zamieniała się w produkt sztuczny, atrapę dziecka, co trwałe dłużej albo krócej, zależnie od rozmiaru doznań. Całe otoczenie przyjmowało to zjawisko jako łaskę boskš, bo takie grzeczne i ciche dziecko to sama przyjemnoć, i przez ładne parę lat nikt z jej skłonnociš nie walczył. Póniej za zrobiło się za póno na przeciwdziałanie.
Raz jeden tylko spowodowała wstrzšs potężny. W wieku lat pięciu, na wsi, rzecz jasna pod opiekš rodziny, tak samo jak wszyscy, przechodziła przez tor kolejowy. Nikt jej za rękę nie trzymał, bo chodzić i biegać umiała doskonale. Zza dalekiego zakrętu ukazał się pocišg. Kto krzyknšł: Pocišg! Szybciej!, Elunia odwróciła głowę, w odległoci prawie kilometra ujrzała pędzšcš machinę i oczywicie zamarła.
Aczkolwiek był to pocišg popieszny, to jednak kilkaset metrów wystarczało w zupełnoci, żeby uciec przed nim pięć razy. Elunia jednakże trwała pomiędzy szynami niczym wysoce realistyczna rzeba, posšg dziewczynki, wyrosły nagle z podkładów kolejowych, niezdolny do najmniejszego drgnięcia.
Pierwsze cztery sekundy powiecono panicznym i bezproduktywnym krzykom, w sekundzie pištej ojciec Eluni zawrócił, uczynił trzy kroki i cišgnšł córkę z szyn. Pocišg dawno przeleciał z łomotem, zanim Elunia zdołała wydusić z siebie odpowied na liczne pytania, co też jej wpadło do głowy, żeby stać na torze, kiedy pocišg jedzie.
- Nie wiem - powiedziała żałosnym głosikiem. - Ja nie chciałam.
Odpowied przyjęto jako wyraz skruchy i żadnej osobie nic rozumnego nie przyszło do głowy.
Potwór z lasu natomiast na jaki czas utkwił w jej życiorysie. Włamanie, kradzież i ciężkie pobicie całej jednej rodziny kwalifikowały go w pełni do zapudłowania radykalnego, niestety jednak, popełniwszy czyny karalne, uciekł. Był obcy. Nikt go dokładnie nie widział i nikt nie umiał opisać. Gdyby cišł kudły i ubrał się przyzwoicie, nie zostałby rozpoznany, istniały za obawy, że podobnych przestępstw odpracuje więcej. Zręcznoć w działaniu wskazywała na dużš wprawę.
Szukano go zatem intensywnie i od razu okazało się, że jedna jedyna Elunia przyjrzała mu się porzšdnie. Niezdolna do zamknięcia oczu, wpatrywała się w dzikie oblicze przez cały czas swojego skamienienia, w jej pamięci za utrwalał się każdy szczegół bandyckiej gęby. Miała jednakże dopiero szeć lat. Od istoty w tym wieku trudno oczekiwać rzeczowych i wiarygodnych zeznań, istniały zatem obawy, że pożytku z niej nie będzie.
Tymczasem ujawniło się co wręcz przeciwnego. Elunia nie tylko patrzyła, umiała także powiedzieć, co widzi. Służbowy rysownik, sporzšdzajšcy portret pamięciowy, był niš zachwycony, zdołała dostrzec nawet to, co kryło się pod kudłami. Opisywała wszystko z zapałem, czujšc się niezmiernie ważna, bardzo swojš ważnociš uradowana.
- Tu miał takie - oznajmiła, wskazujšc swojš dolnš wargę. - Dużo, takie czerwone, wystawało mu z brody. I groszek na oku, jak tak stał, to na tym, z tej strony. A nos miał taki, o, tu rozklapany, taki rozlazły, a wyżej miał niżej, a w rodku na końcu taki psi, ale więcej kanciasty. I gulę koło ucha, a te uszy okropnie wielkie. Słońce mu przewitywało.
Grafik te okrelenia zrozumiał doskonale i bez trudu stworzył gębę z obwisłš dolnš wargš, z szerokim i złamanym nosem z wyranš chrzšstkš na końcu, z narolš na lewej powiece i ogromnymi uszami typu wiotkie. Pełna uznania Elunia potwierdziła trafnoć rysunku.
W dwa lata póniej na doskonale zapamiętany pysk natknęła się osobicie na kolejnych wakacjach. Złoczyńca grasował na prowincji, omijajšc większe miasta i preferujšc wsie, gdzie klasie chłopskiej zdarzało się miewać pienišdze. Krew. cudzš i własnš, rzecz oczywista dawno już z siebie zmył. odzież zmienił, kudły nieco skrócił, ale twarz mu została i na jarmarku w okolicy Kazimierza Elunia rozpoznała go bezbłędnie.
Absolutnš skamieniałoć córki dostrzegł jej ojciec, człowiek inteligentny i rozsšdny. Bandyta również zauważył posšgowo nieruchomš dziewczynkę, ale nie widział jej przy poprzednim spotkaniu i żadne skojarzenia nie zawitały mu w głowie. Zajęty był podglšdaniem, kto tu co sprzedaje i ile dostaje pieniędzy, typował sobie ofiary i wroniętymi w grunt dziewczynkami nie zamierzał się interesować. Ojciec sprawdził, w co jego chwilowo niekomunikatywna córka jest wpatrzona, oglšdanš przez niš postać ocenił właciwie i zdšżył złapać stróża prawa.
W rezultacie postrach licznych wsi poszedł siedzieć, przyłożyli mu, z racji kilku ofiar miertelnych, całe dwadziecia pięć lat i wiadomo było, że przesiedzi co najmniej piętnacie. Dzięki Eluni na jaki czas był z nim spokój.
I nikomu jako nie przyszło do głowy, że tych skojarzeń wreszcie doznał i jasnowłosš, nieruchomš, wpatrzonš w niego oczami rozmiaru talerzyków deserowych dziewczynkę zapamiętał sobie na zawsze.
W póniejszych latach swego życia Elunia zamierała i nieruchomiała jako bardziej kameralnie, nikomu przy tym nie wpadajšc w oko i ponoszšc straty możliwe do ukrycia. Chociażby ciasteczka. W sklepie, gdzie w innym miejscu wybierało się kuszšcy towar, a w innym płaciło i odbierało paczkę, kto przez pomyłkę zabrał jej pakunek. Zamiast wydać okrzyk i upomnieć się o swoje, Elunia, rzecz jasna, zamarła, tym razem z oburzenia. Ciasteczka jednakże stanowiły jej prywatnš własnoć i nikogo nie musiały interesować, nie zjadła ich po prostu.
Za to póniej, w szkole, omal nie zaprzepaciła matury. Pisemne egzaminy odpracowała bezbolenie, ale już pierwszy ustny padł jej kłodš pod nogi. Z przejęcia i zdenerwowania nie była w stanie wydobyć z ust nawet słowa dzień dobry, nie wspominajšc już o przejciu na właciwe miejsce i udzieleniu odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Na szczęcie nauczycielki znały już nieco jej osobliwe reakcje i dały spokój na dostatecznie długš chwilę, żeby skamieniałoć jej przeszła. Zamierzony lub natomiast miał wielkie szansę zakończyć się skandalem.
Został zrealizowany zgoła cudem. Elunia już studiowała na ASP, zamierzajšc powięcić się grafice i reklamiarstwu, umysłowo bowiem nie była niedorozwinięta i zdawała sobie sprawę, że musi wybrać zawód, na który ewentualne nieruchomienie i zamie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin