Chmielewska Joanna - Janeczka i Pawełek 01 Nawiedzony dom.txt

(380 KB) Pobierz
Chmielewska Joanna - Janeczka i Pawełek 01 Nawiedzony dom
1

- Wypracowanie domowe pod tytułem jak spędziłam ostatnie dni wakacji - czytała Janeczka najdoskonalej monotonnym głosem, z całkowitym pominięciem interpunkcji. - Ostatnie dni wakacji spędziłam na naradach produkcyjnych. Narady produkcyjne odbywały się w naszym domu od rana do wieczora i jeden raz odbyły się w domu mojej babci i dziadka, w którym zapanowało wielkie niezadowolenie. Ponieważ tatu urwał dzikš różę, która była przyczepiona do ciany, i wtedy babcia poddała się i złożyła broń. A dziadek i tak nie miał nic do gadania. Więc ta narada produkcyjna skończyła się w ten sposób, że większa połowa przeszła na naszš stronę...
Nauczycielka poczuła się jakby odrobinę zaskoczona. Wypracowanie Janeczki wydało jej się nieco dziwne, trochę nietypowe i zbytnio intymne. Odsłaniało jakie nieprzyjemne tajemnice rodzinne, których z pewnociš nie należało prezentować całej klasie.
- Nie mówi się większa połowa, tylko więcej niż połowa - poprawiła odruchowo. - Połowy sš zawsze jednakowe. Twoje wypracowanie jest niejasne. Co to znaczy, że babcia złożyła broń? Jakš broń?
Janeczka oderwała wzrok od zeszytu i patrzyła na niš wielkimi, niebieskimi oczyma z wyrazem bezgranicznej niewinnoci.
- Ręcznš - odparła po namyle.
- Co takiego? Ręcznš broń?
- No tak włanie. Takie duże, żelazne pudełko, zamykane na kluczyk.
Nauczycielka poczuła wyrany niepokój.
- Pudełko jako broń?... Chwileczkę, Co właciwie babcia zrobiła?
- Odstawiła je. Przedtem machała nim na wszystkie strony. Odstawiła je i powiedziała, że składa broń.
Grzeczna odpowied Janeczki nie tylko niczego nie wyjaniła, ale wręcz zagmatwała sprawę. Klasa zaczynała słuchać z rosnšcym zainteresowaniem. Nauczycielka uznała, że jako musi z tego wybrnšć, inaczej bowiem nastšpi wybuch niezdrowej sensacji.
- Piszesz o naradach produkcyjnych - rzekła sucho. - To nie ma nic wspólnego z żadnš broniš. Co to sš narady produkcyjne? 
Janeczka wzięła głęboki oddech.
- Zamieniać...? W jakim sensie...
- W sensie mieszkania.
Nauczycielka milczała przez chwilę, czujšc, iż panowanie nad tematem wymyka jej się z ršk. Dyskryminacji dziadka stanowczo postanowiła nie tykać.
- Czego dotyczyły te narady produkcyjne? - spytała zimnym głosem. -Czytaj dalej.
Janeczka uniosła zeszyt.
- ...naszš stronę - zaczęła. - I już tylko jedna osoba była całkiem przeciw. Chodziło o to, że mój tatu dostał spadek...
- Co dostał? - wyrwało się nauczycielce.
- Spadek - wyjaniła Janeczka bardzo uprzejmie. - To jest taki majštek od kogo, kto jest nieboszczykiem.
- A... tak. Czytaj dalej. Janeczka znów uniosła zeszyt.
- ...dostał spadek. Nasz krewny umarł w Argentynie i napisał testament. Ten spadek to jest dom i pienišdze, ale z pieniędzy nic nam nie przyjdzie, bo wszystkie muszš ić na remont domu. I ten spadek mój tatu dostał pod warunkiem, że do tego domu wprowadzi się cała rodzina, a lokatorzy z tego domu wyprowadzš się do naszej rodziny. I wszyscy muszš oddać swoje mieszkania. Więc babcia była przeciw, bo powiedziała, że nie odda swojego mieszkania z bluszczem na całej cianie, który hodowała dwadziecia lat, a ten bluszcz to była włanie ta dzika róża, więc kiedy tatu urwał dzikš różę, babci zrobiło się wszystko jedno. Mój tatu nie chciał tego spadku, bo mówił, że remont to jest katastrofa i on się nie czuje na siłach, ale mamusia go namówiła. Bo tam jest garaż, ale tak naprawdę, to ja wiem, że jej chodziło o taras do opalania. Mój brat i ja obejrzelimy prawie wszystko. Koniec. 
Przez chwilę w klasie panowało milczenie.
- Prosiłam, żeby opisać ostatnie dni wakacji w sposób rzeczowy, prawdziwy i bez fantazjowania - powiedziała wreszcie nauczycielka z głębokim wyrzutem. - A ty mi tu tworzysz jakie sensacyjne bajki.
- Niepodobnego, nic nie tworzę! - zaprotestowała Janeczka. - To jest sama więta prawda! W ogóle nic innego się nie działo, tylko te narady produkcyjne w rodzinie i w kółko o tym domu i mymy z moim bratem brali udział, bo tatu się nawet zdenerwował, że nikt nic nie załatwi, tylko wszyscy na nim żerujš i wszystko musi on sam, więc chcielimy brać udział, żeby tatu nie czuł się jak padlina...
- Jak co...?!
- Jak padlina. Tatu powiedział, że czuje się jak padlina, a dookoła niego siedzš sępy, hieny i szakale i czyhajš, żeby go zeżreć. Babcia się wtedy obraziła. Tam jest nawet prawie basen z fontannš, w tym domu, to znaczy w ogrodzie. Trochę błotnisty. Takie jeziorko się utworzyło i woda bije, dosyć słabo, i potem gdzie odpływa, ale my wiemy, że to pękła rura wodocišgowa pod ziemiš, ona jest nie nasza, ta rura, tylko od sšsiedniego budynku. Podsłuchalimy, jak jeden hydraulik o tym rozmawiał. I jak tamci lokatorzy biorš wodę, to u nas fontanna bije słabiej i jeziorko trochę wysycha, a jak nie biorš, to u nas się znów napełnia. Nikt tego nie chce zreperować, bo na razie nie wiadomo, do kogo ten kawałek rury należy i kto gdzie będzie mieszkał.
Nauczycielka nagle zdała sobie sprawę z tego, co słyszy, i pojęła, że w rodzinie jednej z uczennic nastšpiły wydarzenia wstrzšsajšce. Spadek z Argentyny, dom z tarasem do opalania, basen w ogrodzie, to było co, co mogło ogłuszyć osobę najbardziej nawet odpornš. Poczuła się z lekka oszołomiona.
- Gdzie jest ten dom? - spytała słabo.
- Na ulicy Krasickiego. Na Mokotowie. A ogród cišgnie się przy dwóch ulicach, bo tam jest akurat skrzyżowanie.
Klasa trwała w milczeniu, wpatrzona w Janeczkę, która z zimnš krwiš relacjonowała rzeczy niewiarygodne. Snuła opowieć z jakiego innego wiata. Po krótkich wysiłkach nauczycielka zrezygnowała z prób opanowania ciekawoci.
- I co w końcu? Jaki był ostateczny rezultat tych narad produkcyjnych?
- Stanęło na tym, że tatu zgadza się na wszystko i teraz zaczynamy się zamieniać. I od razu będzie remont. Tymczasem musimy się gniedzić po kštach, ale potem będziemy mieli mnóstwo miejsca, bo ten dom jest bardzo duży. I stary.
- Jak stary?
- Różnie.
- Jak to, różnie?
- No, różnie. Bo on ma dwie częci. Jedna ma sto lat, a może nawet sto pięćdziesišt, a druga tylko czterdzieci osiem. Ten nieboszczyk z Argentyny własnoręcznie jš wybudował i wszystko jest w zupełnie dobrym stanie, więc remont poleci piorunem, jak się nie pożałuje pieniędzy. Tak powiedział jeden pan, który ma się tym zajmować.
- Ile pięter ma ten dom?
- Jedno. Ale ma strych. I ten strych jest bardzo tajemniczy, nikt nie wie, co się tam znajduje, bo w czasie działań wojennych zginšł klucz od drzwi. Podobno powiesiła się tam jaka osoba i do dzi dnia wisi, ale to nie jest pewne. Przez dziurkę od klucza nic kompletnie nie widać. A w czasie wojny mieszkał w tym domu jeden taki Niemiec, ale nie całkiem Niemiec, tylko taki fol... foks...
- Folksdojcz.
- Aha. Włanie. Folksdojcz. I on się wcale nie fatygował, żeby porzšdnie sprzštać. Ja to wiem, bo babcia mojej przyjaciółki chowała u niego różne rzeczy, amunicję i karabiny, i co popadło...
- Na litoć boskš, co ty mówisz? - przerwała zaskoczona nauczycielka. - Babcia chowała takie przedmioty u folksdojcza?
- No włanie. Udawała, że sprzšta, a tak naprawdę to chowała i nikt nigdy nie szukał. Ja to wszystko wiem, bo ta babcia mi sama opowiadała. I na tym strychu ludzka noga nie stanęła już tysišce lat. To znaczy, prawie czterdzieci. I tam może być wszystko.
Klasa słuchała z zapartym tchem. Nauczycielka dostała wypieków. Janeczka mówiła wprawdzie z przejęciem, ale zarazem z doskonałym spokojem i tak głębokim przekonaniem, że nie można było wštpić w prawdziwoć jej słów. Najwyraniej w wiecie proza codziennej egzystencji z hukiem została naruszona eksplozjš niezwykłego wydarzenia.
- I to wszystko jest prawdš? - upewniła się nauczycielka, usiłujšc zatrzymać w sobie resztki niedowierzania. - Nie wymyliła tego?
- Przecież pani sama kazała nic nie wymylać, tylko opisać prawdziwe wydarzenia. Tatu wcale nie chciał tego domu, ale ten nieboszczyk wyranie napisał, że albo biorš wszystko, albo nic, bo mu bardzo zależało na tym domu, bo on się tam urodził i jego dziadek się tam urodził, i w ogóle wszyscy się tam urodzili. I dlatego ma się wyrzucić obcych lokatorów i zostawić tylko samš rodzinę.
Niejasno czujšc, że zaniedbuje trochę swoje obowišzki zawodowe, nauczycielka machnęła rękš na zaplanowane zajęcia lekcyjne. Sprawa zaczęła jš wcišgać. Pomylała, że powinna przecież znać stosunki domowe ucznia, które mogłyby mu brudzić w szkolnych zajęciach, i bez reszty już, przy milczšcej aprobacie klasy, oddała się wyjanieniom.
- Opisujesz wydarzenia nieco chaotycznie - rzekła z naganš. -Spróbuj ułożyć to jako po kolei, żeby było bardziej zrozumiałe. Jakim sposobem ten krewny mógł się urodzić w domu, który sam wybudował? Wybudował go przed urodzeniem?
- Nie, to nie tak. Urodził się w tej starej połowie, a wybudował tę nowš. Już po urodzeniu.
- A ile jest rodzin w tym domu i ile rodzin w rodzinie... to znaczy, ile osób... to znaczy mieszkań...
- Kompletów - skorygowała Janeczka i ciężko westchnęła. - W rodzinie sš tylko trzy komplety. Ale każdy żšda od razu królewskich apartamentów i każdemu brakuje. Tatu tak powiedział i jeszcze powiedział, że nie położy się pod walec drogowy, żeby sam stworzyć większy metraż. Jeden komplet to my, to znaczy mamusia, tatu, mój brat i ja, drugi komplet to dziadek i babcia, a trzeci komplet to ciotka Monika, to jest siostra tatusia, ze swoim synem Rafałem i z narzeczonym. I razem z narzeczonym ciotki Moniki mamy cztery mieszkania. Trzy rodziny z tego domu już się zgodziły zamienić, tylko jedna nie chce. Ona jest podejrzana, ta rodzina.
- Dlaczego podejrzana? To duża rodzina?
- Nie, tylko trzy sztuki. Taka potwornie stara wiedma...
- Jak ty się wyrażasz o starszej osobie? - zgorszyła się nauczycielka. - To niegrzecznie tak mówić! 
Janeczka milczała przez chwilę.
- Taka potwornie stara obywatelka - poprawiła z lekkim oporem - z ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin