Carlsson Christoffer - Leo Junker 01 Niewidzialny człowiek z Salem.txt

(437 KB) Pobierz
CHRISTOFFER CARLSSON
NIEWIDZIALNY CZŁOWIEK Z SALEM
 
 
Dla Karla, Martina i Tobiasa
 
 
Strange highs and strange lows,
 Strangelove,
 Thats how my love goes
 DEPECHE MODE
 
Przechadzam się przed twoimi drzwiami, tak samo jak kiedy. Tylko że to nie sš twoje drzwi, bo ciebie tu nie ma. Od dawna cię tu nie ma. Wiem, bo cię ledzę. Jestem tu tylko ja. A właciwie to mnie też tu nie ma. Nie znasz mnie. Już nikt mnie nie zna. Nikt nie wie, kim jestem.
Czujesz, że co jest nie tak, że zaraz co się stanie. Pamiętasz czasy, o których ta ksišżka opowiada, ale pragniesz je wyprzeć z pamięci. Prawda? Wiem to, bo jestem dokładnie taki jak ty. Gdy czasem, choć rzadko, przeszłoć przypomina ci o sobie, od razu jš rozpoznajesz. Rozpoznajesz jš, ale nie jeste pewien, co jest prawdš, a co nie, bo upływ czasu sprawia, że wszystko staje się mętne.
Piszę to, żeby wiedział, że wszystko, co ci się wydaje prawdš, jest prawdš, ale nie takš, jak sšdzisz. Robię to, żeby ci o wszystkim opowiedzieć.
 
 I

SZWECJA MUSI UMRZEĆ. Słowa te zostały napisane na cianie tunelu grubymi czarnymi wersalikami. Ze sklepu obok dobiega muzyka, kto piewa dont make me bring you back to the start. Na dworze wieci słonce, ciepłe i białe, ale w tunelu jest chłodno i cicho. Mija mnie kobieta, biegnie ze słuchawkami w uszach, włosy ma cišgnięte w koński ogon. ledzę jš wzrokiem, aż znika.
Nagle pojawia się dziecko, w ręku trzyma balon. Balon kołysze się na wietrze, podryguje nerwowo na sznurku, aż trafia na co ostrego na suficie tunelu i pęka z hukiem. Chłopiec wyglšda na przestraszonego i zaczyna płakać, może z powodu huku, ale pewnie nie. Rozglšda się za kim, ale nikogo nie ma.
Jestem w Salem, odwiedzam to miasto po raz pierwszy do dawna. Jest koniec lata. Wstaję z ławki w tunelu, mijam dziecko i wychodzę z mroku na ostre słońce.
 
II


Kiedy się budzę, jest ciemno. Nagle czuję, że co się stało. Kšcikiem oka widzę jakie błyski. ciany domów po drugiej stronie ulicy odbijajš ostre migoczšce niebieskie wiatło. Wstaję z łóżka, idę do aneksu kuchennego, wypijam szklankę wody i kładę na języku tabletkę sobrilu. nili mi się Viktor i Sam.
Z pustš szklankš w ręku podchodzę do drzwi balkonowych, otwieram je. Wiatr jest ciepły i wilgotny, zaczynam drżeć. Spoglšdam na wiat w dole. Przy wejciu stojš dwa radiowozy i karetka. Między dwiema latarniami kto rozcišga biało-niebieskš policyjnš tamę. Głuche głosy, trzaski policyjnego radia, nieme migotanie policyjnych wiateł. A gdzie w oddali: odgłosy miliona ludzi, szum dużego miasta w chwilowym spoczynku.
Wracam, wkładam dżinsy, zapinam koszulę i przecišgam palcami po włosach. Na klatce: szum pracujšcego wiatraka gdzie za cianš, dyskretny szelest ubrań i cichy mamroczšcy głos. Kto uruchamia starš windę, która skrzypi, ruszajšc, i wprawia szyb w drżenie.
 Czy można zatrzymać tę cholernš windę?  syczy kto.
Kiedy zaczynam schodzić krętymi schodami wijšcymi się wokół szybu, winda tłumi odgłos moich kroków. Zatrzymuję się na piętrze i nasłuchuję. Pode mnš na parterze co się stało. Nie po raz pierwszy zresztš.
Kilka lat temu pewne stowarzyszenie dobroczynne kupiło duże mieszkanie na parterze, korzystajšc ze wsparcia kogo, kto miał więcej pieniędzy, niż potrzebował. Stowarzyszenie zamieniło mieszkanie na schronisko dla bezdomnych i nazwało je Chapmansg?rden. Co najmniej raz w tygodniu odwiedzajš je zmęczeni urzędnicy opieki społecznej, a często także policjanci. Schronisko prowadzi była pracownica opieki Matilda, a może Martina, nie pamiętam jej imienia. Starsza pani, ale budzi większy szacunek niż większoć policjantów.
Wychylam się przez poręcz i widzę, że ciężkie drzwi schroniska sš otwarte. W rodku pali się wiatło. Łagodny kobiecy głos próbuje uciszyć inny, poirytowany męski głos. Winda mija mnie w drodze na dół, idę za niš, schodzę, ukrywajšc się za korpusem kabiny. Dwaj stojšcy na dole funkcjonariusze zamierajš na mój widok. Sš młodzi, znacznie młodsi ode mnie. Winda zatrzymuje się i nagle zapada cisza.
 Uważaj, gdzie idziesz  mówi kobieta.
 Rozcišgnij tamę  mówi on i wycišga do niej rękę, w której trzyma biało-niebieskš plastikowš tamę. Kobieta patrzy na niego.
 Rozcišgnij jš, a ja się zajmę nim.
Zdjęła policyjnš czapkę, trzyma jš w ręku. Włosy ma cišgnięte w koński ogon, co sprawia, że jej twarz wyglšda na bardziej podłużnš, niż jest. Mężczyzna ma kanciastš szczękę i sympatyczne oczy, ale mam wrażenie, że oboje sš przerażeni, bez przerwy zerkajš na zegarki. Na ramionach majš pojedyncze złote korony, żadnych kresek. Sierżanci.
Mężczyzna idzie w stronę schodów, z tamš w ręce. Próbuję się umiechnšć.
 Co się tu stało  mówi policjantka.  Lepiej będzie, jeli zostanie pan w domu.
 Nigdzie nie wychodzę.
 Więc co pan tu robi?
Wyglšdam przez okno na klatce schodowej. Jest duże, widać przez nie dom po drugiej stronie ulicy. Nadal obmywany niebieskim wiatłem.
 Obudziłem się.
 wiatło pana obudziło?
Kiwam głowš i zastanawiam się, co ona sobie myli. Wyglšda na zdziwionš. Dochodzi mnie ostry zapach i dopiero wtedy uwiadamiam sobie, jaka jest blada i że ma czerwone oczy. Przed chwilš wymiotowała.
Przekrzywia głowę, lekko, niemal niezauważalnie, i marszczy brwi.
 Czy my się gdzie nie spotkalimy?
 Nie sšdzę.
 Na pewno?
 Jestem policjantem  mówię ostrożnie.  Ale nie, nie sšdzę, żebymy się spotkali.
Patrzy na mnie dłuższš chwilę, potem sięga do kieszeni na piersi, wyjmuje notes i zaczyna przerzucać kartki, bierze długopis, co zapisuje. Za moimi plecami jej kolega trochę niezdarnie rozcišga tamę. Irytuje mnie. Patrzę na drzwi za plecami policjantki. Żadnych ladów włamania.
 Nie powiedziano mi, że mieszka tu funkcjonariusz. Jak pan się nazywa?
 Leo  mówię.  Leo Junker. Co tu się stało?
 W jakim wydziale pan pracuje?  cišgnie tonem, który wiadczy o tym, że bynajmniej nie jest przekonana, że mówię prawdę.
 IU1.
 IU?
 Tak, dochodzenia wewnętrzne.
 Wiem, co ten skrót oznacza. Mogę zobaczyć pańskš legitymację?
 Jest w kieszeni kurtki, na górze, w mieszkaniu  mówię. Widzę, że patrzy gdzie ponad moim ramieniem, najwyraniej próbuje nawišzać kontakt wzrokowy z kolegš.
 Wiecie, kim ona jest?  pytam.  Mam na myli ofiarę. Ciało.
 Ja  zaczyna policjantka niepewnie.  Więc wie pan, co się stało?
Nie jestem dobrym obserwatorem, ale zauważyłem, że mężczyni rzadko odwiedzajš schronisko. Wolš inne miejsca. Kobiety majš mniejszy wybór. Większoć takich miejsc nie przyjmuje ludzi uzależnionych ani prostytutek. Kobieta może być uzależniona i może być prostytutkš, ale nie może ćpać i sprzedawać swojego ciała. Problem polega na tym, że  większoć z nich robi jedno i drugie. Chapmansg?rden przyjmuje wszystkich, więc przychodzi tu wiele kobiet. Jest tylko jeden warunek: nie można mieć przy sobie broni. To dobrze.
Więc prawdopodobnie chodzi o kobietę, a zamieszanie wskazuje na to, że nie żyje.
 Mogę  pytam i robię krok w stronę policjantki.
 Czekamy na technika  słyszę głos jej kolegi gdzie za sobš.
 Martina jest w rodku?
 Kto?  pyta zmieszana i sprawdza co w notesie.
 Prowadzi to schronisko  mówię.  Przyjanimy się.
Policjantka patrzy na mnie nieprzekonana.
 Chciał pan powiedzieć Matilda?
 Tak, włanie.
Zdejmuję buty, biorę je do ręki, mijam jš i wchodzę do rodka.
 Halo!  woła za mnš i łapie mnie za rękę.  Pan zostanie tutaj.
 Chcę tylko sprawdzić, jak się czuje moja znajoma.
 Nawet pan nie wie, jak ma na imię.
 Wiem, jak należy się zachować na miejscu zbrodni. Chcę tylko sprawdzić, czy z Matildš wszystko w porzšdku.
 To nie ma znaczenia. Nie wolno panu tam wejć.
 Dwie minuty.
Przyglšda mi się dłuższš chwilę, potem puszcza mojš rękę i znów spoglšda na zegarek. Kto puka do bramy, mocno, stanowczo. Policjantka szuka kolegi, który poszedł na górę i zniknšł.
 Proszę tu zaczekać  zwraca się do mnie.
A ja kiwam głowš i się umiecham.


Chapmansg?rden spowija upiorna cisza. Sufit wisi mi tuż nad głowš, parkiet na podłodze jest brzydki i popękany. Mieszkanie, w którym się mieci schronisko, składa się z dużego holu, kuchni z jadalniš, łazienki z kabinš prysznicowš, gabinetu i jeszcze jednego pokoju w głębi. Zakładam, że to sypialnia. Unoszšcy się w powietrzu zapach przypomina zapach w garderobie starca. Na podłodze tuż przy drzwiach stoi kosz, obok kto położył kartkę z odręcznym napisem: CIEPŁE UBRANIA. Spod swetra wystajš rękawiczki, biorę je do ręki.
Po prawej stronie dużego holu jest kuchnia, starannie wysprzštana, czysta. Kwadratowy drewniany stół, kilka krzeseł. Przy stole siedzi Matilda. Wyglšda jak stary ptak. Ostry profil, przyprószone srebrzystš siwiznš kręcone włosy. Naprzeciwko siedzi mężczyzna w policyjnym mundurze. Matilda jest skupiona, odpowiada na pytania cicho, spokojnie. Kiedy ich mijam, podnoszš wzrok. Kiwam jej głowš.
 Jeste z wydziału zabójstw?  pyta funkcjonariusz.
 Tak.
Zerka na rękawice na moich dłoniach, spuszczam oczy. Na podłodze widać wyrane lady butów, chyba sportowych. Przykładam stopę do ladu, widzę, że kto, kto tu przed chwilš był, ma ten sam rozmiar buta co ja.
 Gdzie pozostałe kobiety?
 Była tu sama  mówi Matilda.
 Znasz jš?
 Latem przychodziła kilka razy. Chyba ma na imię Rebecca.
 Pisane przez ck?
 Nie wiem, ale chyba przez podwójne c.
 A nazwisko?
Matilda kręci głowš.
 Mówiłam już, że nawet nie wiem, jak się pisze jej imię.
Przechodzę przez hol i idę dalej, do sypialni. Jasne ciany, na których wiszš obrazy. Uchylone okno pozwala chłodnej sierpniowej nocy wtargnšć do rodka. Osiem łóżek ustawionych pod dłuższymi cianami. Narzuty sš różne: jedne w kwiatki, jak ciany w mieszkaniach z lat siedemdziesištych, inne jednokolorowe, w mocnych kolorach: niebieskie, zielone albo pomarańczowe, jeszcze inne we wzorki, nic niemówišce i niezbyt ładne. Każde łóżko oznaczon...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin