Capote Truman - Harfa traw. Drzewo nocy i inne opowiadania.txt

(490 KB) Pobierz
Truman Capote
HARFA TRAW, DRZEWO NOCY
I INNE OPOWIADANIA
Z angielskiego przełożył
KRZYSZTOF ZARZECKI


HARFA TRAW

Pannie Sook Faulk
na pamištkę głębokiego
i szczerego przywišzania



DRZEWO NOCY I INNE OPOWIADANIA

Moim Rodzicom
Harfa traw
1
Kiedy to pierwszy raz słyszałem o harfie traw? Długo przed tš jesieniš, gdy mieszkalimy na drzewie, cedraku, której wczeniejszej jesieni; i oczywicie słyszałem od Dolly, nikt inny tak by tego nie nazwał: harfa traw.
Wyjeżdżajšc z miasta ulicš Kocielnš, mija się jasne wzgórze kocianej bieli płyt nagrobnych, znaczonych bršzem zwarzonych bukietów; to cmentarz baptystów. Pochowani tu sš nasi bliscy, Talbowie, Fenwickowie; moja mama leży koło taty, otaczajš ich groby dalszych krewnych, dwadziecia, jeli nie więcej, rozchodzšce się promienicie jak korzenie kamiennego drzewa. U stóp wzgórza jest pole wysokiej indiańskiej trawy, zmieniajšce barwę zależnie od pory roku; trzeba je zobaczyć jesieniš, pod koniec wrzenia, kiedy robi się czerwone niczym słońce o zachodzie, kiedy przesuwajš się po nim jak ogień szkarłatne cienie, a jesienne wiatry wygrywajš na zeschłych liciach jękliwš muzykę człowieczš; harfa głosów.
Za polem zaczyna się mroczny Las Nadrzeczny. Było to pewnie którego z owych wrzeniowych dni zbierania korzonków w lesie, gdy Dolly powiedziała:
 Słyszycie, to harfa traw, opowiada zawsze jakš historię. Zna losy wszystkich osób leżšcych na wzgórzu, wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, a gdy my pomrzemy, będzie opowiadała także o nas.
Kiedy umarła moja mama, tato, komiwojażer, umiecił mnie u swoich kuzynek, Vereny i Dolly Talbo, niezamężnych sióstr. Nigdy przedtem nie chodziłem do ich domu. Z niewyjanionych przyczyn Verena i tato nie rozmawiali ze sobš. Być może tato poprosił jš kiedy o pożyczkę, a ona odmówiła; albo też pożyczyła mu pienišdze, których nigdy nie oddał. Możecie być jednak pewni, że powód stanowiły pienišdze, bo nic innego nie miało dla nich podobnego znaczenia, szczególnie dla Vereny, najbogatszej osoby w miecie. Drogeria, sklep odzieżowy, sklep spożywczy, stacja benzynowa, gmach biurowy, wszystko to stanowiło jej własnoć, co nie czyniło z niej osoby łatwej.
Tak czy inaczej, tato zaklinał się, że jego noga nigdy nie postanie w ich domu. Opowiadał najokropniejsze rzeczy o pannach Talbo. Stale kršżyła jedna z plotek, które rozsiewał: że Verena jest morfodytkš czy czym tam; a sposób, w jaki omieszał pannę Dolly Talbo, przekraczał nawet cierpliwoć mamy; powiedziała mu, że nie ma wstydu, strojšc kpiny z osoby tak dobrodusznej i bezbronnej.
Mylę, że oni się bardzo kochali, mama i tato. Płakała, ilekroć wyjeżdżał sprzedawać te swoje lodówki. Polubił jš, kiedy miała szesnacie lat; nie dożyła trzydziestki. Owego popołudnia, którego umarła, tato, wykrzykujšc jej imię, zerwał z siebie całe ubranie i wyleciał goły na dziedziniec.
Verena przyszła do naszego domu dzień po pogrzebie. Pamiętam strach, jaki mnie ogarnšł, kiedy zobaczyłem, jak zbliża się dróżkš, chuda jak patyk, przystojna kobieta o krótko ostrzyżonych, przyprószonych siwiznš, czarnych włosach, jakby męskich brwiach i delikatnym pieprzyku na policzku. Otworzyła drzwi i wkroczyła bezceremonialnie do domu. Od czasu pogrzebu tato tłukł wszystko, co mu wpadło w ręce, bez gniewu, spokojnie, metodycznie; wchodził do salonu, brał porcelanowš figurkę, zastygał nad niš chwilę, po czym rzucał niš o cianę. Podłogi i schody zasłane były skorupami i srebrami stołowymi, na poręczy wisiała podarta nocna koszula mamy.
Verena omiotła wzrokiem pobojowisko.
 Eugene, pozwól na słówko  powiedziała tym swoim dwięcznym, chłodnym i egzaltowanym głosem, a tato odrzekł:
 Tak, usišd, Vereno. Spodziewałem się ciebie.
Po południu przyszła przyjaciółka Dolly, Catherine Creek, i spakowała moje rzeczy, po czym tato odwiózł mnie do imponujšcego, cienistego domu na Talbo Lane. Kiedy wysiadałem z auta, chciał mnie uciskać, ale bałem go się i wywinšłem z jego ramion. Żałuję teraz, żemy się nie uciskali na pożegnanie, bo kiedy jechał kilka dni potem do Mobile, jego samochód wpadł w polizg i zleciał z wysokoci pięćdziesięciu stóp do Zatoki Meksykańskiej. Zobaczyłem go jeszcze tylko raz, leżšcego ze srebrnymi dolarówkami na powiekach.
Oprócz częstych uwag, że jestem bardzo mały jak na swój wiek, istny kurdupel, nikt nigdy nie zwracał na mnie uwagi; teraz ludzie pokazywali mnie sobie, mówili, jakie to smutne, biedny ten mały Collin Fenwick! Robiłem żałosnš minę, bo ludziom się to podobało, wszyscy raczyli mnie łakociami, a w szkole zaczšłem po raz pierwszy zbierać dobre stopnie. Tak więc minęło sporo czasu, nim otrzšsnšłem się na tyle, by dostrzec Dolly Talbo.
I od razu się w niej zakochałem.
Wyobrażacie sobie, jaki to musiał być dla niej wstrzšs, gdy się pojawiłem w ich domu, hałaliwy, wcibski jedenastolatek. Umykała na odgłos moich kroków, a jeli nie mogła się przede mnš ukryć, kuliła się jak paproć zwijajšca listki na noc. Należała do osób, które potrafiš się upodobnić do martwego przedmiotu czy cienia w kšcie pokoju, których obecnoć może stanowić kłopotliwš okolicznoć. Nosiła najcichsze pantofle, proste dziewicze sukienki sięgajšce kostek. Chociaż starsza od siostry, sprawiała wrażenie istoty tak jak ja przez niš adoptowanej. Przycišgani i sterowani siłš cišżenia planety Verena, kršżylimy każde z osobna po zewnętrznej orbicie domu.
W podłodze strychu, muzeum gratów, zaludnionego upiornymi starymi manekinami ze sklepu odzieżowego Vereny, było mnóstwo lunych desek; przesunšwszy je lekko, można było zajrzeć z góry do prawie każdego pokoju. W pokoju Dolly, w przeciwieństwie do reszty domu, który pękał w szwach od zwalistych surowych mebli, stało jedynie łóżko, a przy nim biureczko i krzesło; mógłby stanowić przybytek mniszki, gdyby nie fakt, że ciany i wszystko, nawet podłogi, było pomalowane na nieziemski różowy kolor. Ilekroć podglšdałem Dolly, robiła ona zazwyczaj jednš z dwu rzeczy: stała przed lustrem, przystrzygajšc ogrodowymi nożycami swoje żółtawosiwe włosy, już i tak nader krótkie; albo pisała ołówkiem na bloku taniego papieru. liniła ołówek koniuszkiem języka i czasami wypowiadała na głos zdanie, które pisała: Proszę nie jeć potraw słodkich ani soli, gdyż niosš niechybnš mierć. Teraz mogę wam powiedzieć, że pisała listy, z poczštku jednak korespondencja ta stanowiła dla mnie zagadkę. Jedynš jej przyjaciółkš była w końcu Catherine Creek, nie widywała nikogo innego, nigdy też nie wychodziła z domu, chyba że na cotygodniowe wyprawy z Catherine do Lasu Nadrzecznego, gdzie zbierały składniki leku na puchlinę, które Dolly warzyła i butelkowała. Póniej odkryłem, że Dolly ma w całym naszym stanie klientów na swojš miksturę i do nich kieruje wszystkie te listy.
Pokój Vereny, połšczony korytarzykiem z pokojem Dolly, był umeblowany jak biuro. Było tu zasuwane biurko i półki pełne ksišg rachunkowych. Po kolacji Verena siadywała przy biurku w zielonej umbrelce na czole, podliczajšc sumy i przewracajšc karty swoich ksišg dłużej, niż paliły się latarnie na ulicy. Chociaż pozostawała w dyplomatycznych grzecznociowych stosunkach z wieloma osobami, Verena nie miała żadnych bliskich znajomych. Mężczyni jej się bali, ona sama zdawała się bać kobiet. Ile lat temu przyjaniła się z wesołš blondyneczkš nazwiskiem Maudie Laura Murphy, która pracowała dorywczo na poczcie i która nieoczekiwanie wyszła za sprzedawcę spirytualiów z St. Louis. Rozgoryczona zdradš przyjaciółki Verena opowiadała dokoła, że facet jest zerem. Zaskoczyło więc wszystkich, kiedy w prezencie lubnym zafundowała nowożeńcom podróż do Wielkiego Kanionu. Maudie ani jej mšż nigdy do nas nie wrócili; otworzyli w pobliżu kanionu stację benzynowš i od czasu do czasu przysyłali Verenie swoje kodakowskie fotki, które przynosiły jej zarazem radoć i ból. Zdarzały się wieczory, gdy nie otwierała w ogóle swoich ksišg, tylko siedziała z głowš w dłoniach przed rozłożonymi na biurku zdjęciami. Zebrawszy je, gasiła wiatło i kršżyła długo po pokoju, aż nagle rozlegał się tłumiony bolesny szloch, jakby się potknęła i upadła w ciemnoci.
Ta częć strychu, z której mogłem obserwować kuchnię, była zabarykadowana przede mnš kuframi ciężkimi jak bele bawełny. W owych czasach kuchnia stanowiła dla mnie najciekawsze miejsce do podglšdania; tutaj skupiało się prawdziwe życie domu, Dolly spędzała tu większš częć dnia, plotkujšc ze swojš przyjaciółkš Catherine Creek. Jako dziewczynka, osierocona, Catherine została najęta do pomocy przez pana Uriaha Talbo i dorastały wszystkie trzy razem, ona i siostry Talbo, na dawnej farmie, na której terenie znajduje się obecnie stacja kolejowa. Do Dolly zwracała się ona per Dolciu, o Verenie natomiast mówiła: ta tam. Mieszkała w małym, pokrytym blachš, srebrnym domku z tyłu, obroniętym słonecznikami i pnšcš fasolš. Twierdziła, że jest Indiankš, na co ludzie mrugali do siebie porozumiewawczo, bo była czarna jak anioły Afryki. Ale na mój rozum mogło w tym być ziarno prawdy; w każdym razie ubierała się jak Indianka. To znaczy, nosiła naszyjnik z turkusowych paciorków i pacykowała twarz różem tak, że oczy bolały od patrzenia; jej policzki błyszczały jak wiatła stopowe samochodu. Nie miała większoci zębów i dzišsła okładała tamponami z waty.
 U diabła, Catherine  powtarzała Verena  nie jeste w stanie wydać jednego zrozumiałego dwięku, więc czemu nie pójdziesz do doktora Crockera i nie każesz sobie wstawić zębów?
Bo faktycznie trudno jš było zrozumieć; Dolly była jedynš osobš która potrafiła biegle przełożyć na język ludzki zduszony bełkot przyjaciółki. Catherine wystarczało, że rozumie jš Dolly; były nierozłšczne i jeli miały cokolwiek do powiedzenia, to tylko jedna drugiej; przytykajšc ucho do belki strychu, słyszałem intrygujšce wibrowanie ich głosów, sšczšce się jak syrop z pnia starego klonu.
Na strych wchodziło się po drabin...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin