Camilleri Andrea - Montalbano 02 Pies z terakoty.txt

(387 KB) Pobierz
Camilleri Andrea - Montalbano 02 Pies z terakoty

(Przełożył: Jarosław Mikołajewski)


1

Już od witu zapowiadał się kapryny dzień: chwilami wciekle wieciło słońce, to znów sišpił mrony deszcz, a niestałš aurę okraszały nagłe porywy wiatru. Jeden z tych dni, które ludzie wrażliwi na gwałtowne przeskoki pogody odczuwajš we krwi i w mózgu, zmieniajšc raz po raz poglšdy i upodobania  innymi słowy, zachowujšc się niczym blaszane proporce albo koguty na dachu, obracajšce się we wszystkich kierunkach przy najmniejszym podmuchu.
Komisarz Montalbano od urodzenia należał do owej nieszczęsnej kategorii ludzi  właciwoć tę odziedziczył po matce, która ulegała chimerycznym nastrojom, kiedy za bolała jš głowa, często zamykała się w mrocznej sypialni, a wówczas wszyscy domownicy musieli chodzić na palcach. Ojciec natomiast zawsze, bez względu na to, czy szalała burza, czy wieciło słońce, cieszył się dobrym zdrowiem i niezmiennie, w pogodę i w deszcz, pozostawał w wietnym nastroju.
Również tym razem komisarz był posłuszny swojej dziedzicznej naturze: ledwie zatrzymał samochód na dziesištym kilometrze drogi łšczšcej Vigatę z Felš, dokładnie tam, gdzie było umówione, od razu naszła go ochota, by znowu zapucić silnik, wrócić do miasta i machnšć na wszystko rękš. Opanował się jednak, zjechał na pobocze i otworzył schowek w tablicy rozdzielczej, żeby wzišć pistolet, którego zazwyczaj nie nosił przy sobie. Lecz dłoń zawisła w powietrzu: bez ruchu, jak zaczarowany wpatrywał się w broń.
Matko Przenajwiętsza! To prawda!  pomylał.
Poprzedniego dnia, na kilka godzin przed telefonem od Gege Gullotty, który wywołał całe to zamieszanie  Gege był drobnym handlarzem lekkich narkotyków i organizatorem burdelu pod gołym niebem, znanego powszechnie jako pastwisko  komisarz czytał powieć kryminalnš pisarza z Barcelony, który bardzo go intrygował i który nosił hiszpańskš wersję jego własnego nazwiska  Montalban. Jedno zdanie wywarło na nim szczególne wrażenie: Pistolet spał, wyglšdajšc jak zimna jaszczurka. Cofnšł rękę z lekkim obrzydzeniem i zamknšł schowek, pozostawiajšc jaszczurkę w letargu. I tak, jeli cała ta historia, która włanie się rozpoczynała, okaże się pułapkš, zasadzkš, to czy będzie miał przy sobie pistolet, czy nie, tamci rozwalš go, jak zechcš  seria z kałasznikowa, i do widzenia Jedyna nadzieja w tym, że Gege, przez wzglšd na lata spędzone wspólnie w szkole podstawowej, w jednej ławce, i na nieprzerwanš przyjań również potem, kiedy już byli doroli, nie zgodziłby się go sprzedać jak wieprzowinę dla osišgnięcia jakich własnych korzyci, wciskajšc mu kit i oddajšc w ręce siepaczy. Co to, to nie. A jeli powiedział prawdę, to cała sprawa na pewno okaże się ważna i głona.
Komisarz głęboko westchnšł i ruszył powoli, ostrożnie stawiajšc stopy, wšskš kamienistš dróżkš pomiędzy rozległymi uprawami winoroli. Rosły tam winogrona o okršgłych i jednorodnych gronach, noszšce  Bóg raczy wiedzieć dlaczego  nazwę Italia. Była to jedyna odmiana w całej okolicy, ponieważ na terenach takich jak te szkoda i pieniędzy, i pracy na uprawę gatunków, z których wytwarza się wino.
Piętrowy domek, z jednym pokojem na górze i jednym na dole, stał na samym wierzchołku wzgórza. Niemal całkowicie zasłaniały go cztery potężne drzewa oliwne. Wyglšdał tak, jak go opisał Gege. Drzwi i okna były zamknięte i wyblakłe, przed domkiem rosły gigantyczne kapary i nieco mniejsze krzaki polnych kawonów  z tych, które wystarczy dotknšć czubkiem kija, żeby wybuchły w powietrzu, rozsiewajšc nasiona. Na ziemi, do góry nogami, leżało popękane krzesło z wikliny i stało stare cynkowe wiadro, nieużyteczne za sprawš rdzy, która zżerała je całymi płatami. Resztę porastała trawa. To wszystko razem stwarzało wrażenie, jakby od lat nikt się tu nie zatrzymywał, lecz były to tylko pozory. Montalbano miał zbyt wiele dowiadczenia, żeby dać się oszukać, a to dowiadczenie mówiło mu również, że kto obserwuje go z wnętrza domku, oceniajšc jego zamiary po gestach. Zatrzymał się o trzy kroki od drzwi, zdjšł marynarkę, zawiesił jš na gałęzi drzewka, tak żeby było widać, że nie ma broni.
 Hej tam! Jest tu kto?!  zawołał, ale niezbyt głono, jak gdyby wzywał przyjaciela, do którego włanie przyszedł z wizytš.
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, żadnego odgłosu. Z kieszeni spodni wyjšł zapalniczkę i paczkę papierosów, włożył jednego do ust i zapalił. Ustawił się przy tym plecami do wiatru, robišc pół skrętu tułowiem. Człowiek, który był w domu, mógł teraz spokojnie obejrzeć go od tyłu, tak jak przedtem mógł mu się przyjrzeć od przodu. Komisarz zacišgnšł się dwa razy, następnie podszedł zdecydowanym krokiem do drzwi i załomotał pięciš, aż od stwardniałych pęknięć lakieru zabolały go knykcie.
 Czy kto tu jest?  zapytał ponownie.
Był przygotowany na wszystko, tylko nie na ten ironiczny, spokojny głos, który niespodziewanie dobiegł go zza pleców.
 Jest, jest. Tutaj.

 Halo! Halo, Montalbano? Salvo! To ja, Gege.
 Ależ słyszę, uspokój się. Jak się czujesz, mój ty miodowooki kwiatuszku?
 Dobrze.
 Dużo ostatnio pracowałe ustami? Ćwiczysz się w lasce?
 Salvo, nie zaczynaj z tymi wygłupami. Przecież wiesz, że to inni pracujš dla mnie ustami.
 W końcu jeste ich wychowawcš. To ty uczysz te swoje różnokolorowe kurwy, jak majš układać wargi, jak mocno powinny ssać.
 Salvo, jeżeli już, to one mogłyby mnie czego nauczyć. Same uczš się tego, kiedy majš dziesięć lat, a kiedy majš piętnacie, stajš się mistrzyniami wiata. Jest taka jedna Albanka, ma czternacie lat...
 Robisz reklamę?
 Posłuchaj, nie mam czasu pieprzyć trzy po trzy. Muszę ci co przekazać. Paczkę.
 O tej porze? Nie możesz mi jej podrzucić jutro rano?
 Jutro nie ma mnie w miecie.
 Czy wiesz, co jest w tej paczce?
 Pewnie, że wiem. Ciasto z winogronami, które tak lubisz. Moja siostra, Marianna, zrobiła je specjalnie dla ciebie.
 Jak się czuje Marianna, co z jej oczami?
 O wiele lepiej. W Hiszpanii, w Barcelonie, dokonali cudu.
 W Hiszpanii, w Barcelonie, piszš również dobre ksišżki.
 Co mówisz?
 Nic. Takie tam moje sprawy, nie zwracaj na to uwagi. Gdzie się spotkamy?
 Tam gdzie zawsze, za godzinę.

Tam gdzie zawsze, czyli na plaży w Puntasecca, na pamie piachu u podnóża białej marglowej skarpy, prawie niedostępnym, lub raczej dostępnym tylko dla Montalbana i Gege, którzy już w szkolnych latach odkryli cieżkę trudnš do pokonania dla spacerowiczów, a wręcz niebezpiecznš dla kierowców. Puntasecca leżała tuż za Vigatš, o kilka kilometrów od willi nad morzem, gdzie mieszkał Montalbano, więc komisarz nie musiał się spieszyć. Lecz w chwili, gdy otworzył drzwi żeby ić na umówione spotkanie, rozległ się dzwonek telefonu.
 Dzień dobry, kochany. Jestem co do minuty. Jak ci dzisiaj poszło?
 Zwykła biurokracja. A tobie?
 Nic nowego. Posłuchaj, Salvo, długo mylałam o tym, co...
 Przepraszam, że ci przerwę, Livio. Mam mało czasu, a właciwie w ogóle go nie mam. Złapała mnie w drzwiach, włanie wychodziłem.
 No to sobie wychod. Dobranoc.
Livia skończyła rozmowę, a Montalbano pozostał z głuchš słuchawkš w dłoni. Wreszcie przypomniał sobie, że poprzedniego dnia prosił Livię, aby zadzwoniła do niego dokładnie o północy, i obiecał, że na pewno będš mieli czas, by długo porozmawiać. Przez chwilę wahał się, czy zadzwonić natychmiast do swojej pani do Boccadasse, czy zrobić to po spotkaniu z Gege. Z lekkimi wyrzutami sumienia odłożył słuchawkę i wyszedł.
Kiedy dotarł na miejsce z kilkuminutowym spónieniem, Gege już na niego czekał, przechadzajšc się nerwowo tam i z powrotem wzdłuż samochodu. Uciskali się i ucałowali  nie widzieli się od dłuższego czasu.
 Usišdmy w moim wozie, dzi w nocy jest chłodno  powiedział komisarz.
 Wrobili mnie w to  zaczšł Gege, kiedy tylko usiadł.
 Kto?
 Ludzie, którym nie mogę odmówić. Ty wiesz, że jak każdy człowiek interesu płacę haracz za to, żeby pracować w spokoju i nie dopucić do tego, by kto zrobił sztuczny burdel w moim prawdziwym burdelu. Co miesišc, niezmiennie jak Pan Bóg przykazał, zawsze kto się zjawia, żeby zainkasować.
 Na czyj rachunek? Możesz mi to powiedzieć?
 Na konto Tana, czyli Greka.
Montalbano był zaskoczony, choć nie okazał tego przyjacielowi. Gaetano Bennici, pseudonim Grek, nie widział Grecji nawet przez lornetkę i o sprawach Hellady nie miał zielonego pojęcia, lecz był tak nazywany ze względu na pewnš skłonnoć, która  jak ludzie mówili  jest najwyżej ceniona w okolicach Akropolu. Miał na sumieniu co najmniej trzy udowodnione morderstwa, w hierarchii plasował się pół stopnia niżej od najwyższych bossów, ale nie było słychać, żeby działał w rejonie Vigaty  tutaj o wpływy walczyły ze sobš rodziny Cuffaro i Sinagra. Tano należał do innej parafii.
 A czego Tano szuka w tej okolicy?
 Co za głupie pytania mi zadajesz? Co z ciebie za pierdolony policjant? Nie wiesz, że zostało ustalone, że dla Tana nie ma terytoriów, nie ma obszarów, jeli chodzi o kobiety? Przekazano mu kontrolę i władzę nad całym kurewstwem na wyspie.
 Nie wiedziałem. Mów dalej.
 Wieczorem, około ósmej, pojawił się facet, ten sam co zawsze, żeby zainkasować  na dzisiaj był wyznaczony dzień haraczu. Zabrał pienišdze, które mu dałem, ale zamiast odjechać, otworzył drzwi samochodu i powiedział, żebym wsiadł.
 A ty?
 Przestraszyłem się, oblałem zimnym potem. Ale co miałem robić? Wsiadłem, a on ruszył. Krótko mówišc, skierował się w stronę Feli, aż po półgodzinie jazdy zatrzymał się...
 Zapytałe, dokšd cię wiezie?
 Pewnie.
 I co ci powiedział?
 Nic, jak gdybym nie pytał. Jechalimy pół godziny, potem kazał mi wysišć. Nie było tam żywej duszy. Wskazał mi cieżkę i dał znak, żebym szedł przed siebie. Nawet psy się tam nie kręciły. W pewnej chwili pojawił się przede mnš Tano. Nie mam pojęcia, skšd się tam wzišł. Serce stanęło mi w gardle, no...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin