Cadigan Pat - Głupcy.txt

(483 KB) Pobierz
Pat Cadigan
Głupcy
Przełożył Dariusz Kopociński

2010
Tytuł oryginału: 
Fools

Solaris 2010
Wydanie I

ISBN 978-83-7590-045-3

Projekt i opracowanie graficzne 
Grzegorz Aspius Kmin

Przełożył 
Dariusz Kopociński


Agencja Solaris
11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A
tel./fax(89)541 31 17
e-mail: agencja@solarisnet.pl
sprzedaż wysyłkowa:
www.solarisnet.pl
Częć I
Głupcem, kto pamięta
Rozglšdajšc się po wnętrzu Skrytki Davyego Jonesa, wszędzie widziałam siebie albo ludzi, którzy chcieli być mnš. A klub nie zapełnił się jeszcze nawet do połowy. Wiedziałam, że sława to jest to!
Holoryba pływajšca w głębokiej, błękitnej holowodzie zamigotała, znikła i pojawiła się znowu w soczystszych kolorach. Mielimy ze sobš co wspólnego: czułam się, jakby moje istnienie rozpoczęło się przed chwilš. Krótkotrwałe utraty pamięci to niska cena za sławę. Zdarzały się zawsze po dostrojeniu systemu, więc nie przejmowałam się nimi za bardzo. Wystarczyło odczekać parę minut, żeby zorientować się w otoczeniu, wzišć kilka głębokich oddechów i wszystko się przypominało. Zawsze.
Zauważyłam swojego nowego menadżera na drugim końcu sali, zajętego rozmowš z pracownikami lokalu. Pomachałam mu z werwš, aby się nie domylił, że chwilowo nie pamiętam jego imienia. Z powodu amnezji po psychogierkach można się czasem najeć wstydu.
Zamarł w bezruchu, nim dokończyłam gest pozdrowienia. Z rękami wycišgniętymi do mnie gapił się, jakby zobaczył dwugłowego stwora. O raju, pomylałam, a temu co nie pasuje? Czyżbym pojawiła się za wczenie? Powinnam być jeszcze na zapleczu? Nakładać na twarz warstwę pudru przed swoim wielkim wejciem, La Grande Entrance?
Przesadnym ruchem wzruszyłam ramionami  co w stylu Constanzii, w której rolę niedawno się wcieliłam w Teatrzyku sir Larryego. Pewnie Constanzia w tej sytuacji też popełniłaby falstart. Może powinnam po prostu zwalić winę na przeciek? Bo wyglšdało to włanie na klasyczny przeciek. Menadżer postšpił krok w mojš stronę, lecz jedna z pracowniczek pocišgnęła go za rękaw. Z satysfakcjš zauważyłam, że została przemodelowana zgodnie z moim wzorcem, choć wštpiłam, czy kupiła u promotora pełen pakiet. Roznoszenie zakšsek w klubie, nawet ekskluzywnym, nie byłoby raczej mojš pasjš.
Powiedziała co do menadżera i wskazała zaplecze. Targały nim wštpliwoci. Jego długie, siwe włosy kołysały się, kiedy kierował wzrok to na niš, to na mnie. Dałam mu znak, żeby się mnš nie przejmował, i ruszyłam na obchód lokalu podziwiać dekoracje. Wpadałam tu już wiele razy, lecz dzi, gdy wynajęto klub na mój debiut, byłam w nim królowš. Menadżer chyba dobrze znał mój gust. Musiałam tylko wzišć się w garć, bo cišgle uciekało mi z głowy jego nazwisko. Byłoby obciachem go nie znać.
W klubie powoli zaczynało brakować miejsc, lecz z nieznanych mi przyczyn nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy przechadzałam się tu i tam. Może dlatego, że nie miałam na sobie nic wystrzałowego, tylko zwykłe codzienne ciuchy  tak bardzo przeciętne, że w tłumie mało kto mnie zauważał. No cóż, łudziłam się nadziejš, że kto  na przykład menadżer lub moi asystenci (lub wszyscy razem)  w dogodnej chwili zaprowadzš mnie z powrotem do garderoby. Bo na co komu sława, jeli musi zajmować się wszystkimi duperelami, którymi powinni martwić się inni?
Na drugim końcu głównej sali działało już krzywe zwierciadło, które zaczęło przycišgać ciekawskich. I ja postanowiłam rzucić okiem z bliska. Kiedy przyjęcie rozkręci się na dobre, ludzie będš się cisnšć jak wariaci i włazić sobie na łeb, żeby stanšć na chwilę przed lustrem.
Przede mnš na ziemi wyłoniła się z niebytu ławica ostryg. Mienišce się klejnotami muszle otwierały się i wypluwały perły na złocisty piasek. To skšdinšd malownicze widowisko oglšdałam już milion razy. Perły były wielkie jak kasztany. Wydawało mi się, że nie zasługuję na tak ograne atrakcje. Przeszłam ostrożnie między ostrygami, żeby nie zepsuć efektu. Trochę kultury nikomu nie zaszkodzi.
W odległoci trzech kroków od lustra naszła mnie ochota, żeby się odwrócić i popędzić co sił w nogach do najbliższego wyjcia. Ochota to mało powiedziane: zupełnie jakby wył we mnie dzwonek alarmowy. Raju, pomylałam, chyba nie mam tych nieznonych problemów ze swoim odbiciem, które objawiajš się strachem przed lustrami i głodzeniem się na mierć?! Słyszałam, że to się czasem przytrafia ludziom, którzy stali się sławni; oglšdajšc swojš twarz w tylu różnych miejscach, zaczynajš czuć niechęć do siebie. Dotšd mi się wydawało, że kogo jak kogo, ale mnie na pewno nie spotka nic takiego.
Aż nagle dostrzegłam bardziej prawdopodobny powód tego napadu lęku, mianowicie Em-Cate we własnej szkaradnej osobie. Mizdrzyła się do lustra, zachwycona swoim odbiciem, które miało kształt srebrzystobiałego rekina. Typowe, pomylałam ze złociš. Po jakie licho tu przylazła? Przecież dobrze wiedziała, że zaproszenie było tylko pustym, grzecznociowym gestem. Em-Cate z pewnociš nie była w stanie życzyć mi wszystkiego najlepszego w tych  ani jakichkolwiek innych  okolicznociach. Już w Teatrzyku sir Larryego nie przepadałymy za sobš, a teraz, kiedy ja miałam być sławna, a ona nie, zerwała z pozorami i otwarcie okazywała mi pogardę.
Prawdę mówišc, wszystko można było o wiele lepiej zgrać w czasie. Szkoda, że mój menadżer nie kazał promotorowi wstrzymać się z oficjalnš prezentacjš, póki Teatrzyk sir Larryego nie przestanie wystawiać sztuki, w której grałam. W teatrze obiecałam, że kontrakt z promotorem nie będzie kolidować z występami. Mimo to obawiałam się, że będę miała szczęcie, jeli po ostatnim przedstawieniu dadzš mi kwadrans na spakowanie walizek i wyniesienie się w diabły. Nie zdziwiłabym się, gdyby Em-Cate szła za mnš krok w krok, sprawdzajšc, czy nie wynoszę czego z teatru. Tylko cóż by to miało być, na miłoć boskš? Słoiczek z podkładem?
Zazdroć zawodowa to najgorsze bydlę. Miałam nadzieję, że nigdy mnie nie dopadnie. Wmawiałam sobie, że gdyby zamiast mnie wybrali Em-Cate, umiałabym nad sobš zapanować, zagryć zęby, zrobić dobrš minę i powiedzieć: Gratuluję. A przynajmniej: Żegnaj, życzę szczęcia. No dobra: Żegnaj.
Taka z niej była bdzišgwa, że  słowo daję!  wolałaby się rzucić na pysk z najwyższego budynku w Kanionie Handlowym, niż wzišć udział w przyjęciu zorganizowanym na mojš czeć. Pracownicy Teatrzyku sir Larryego dostali grupowe zaproszenie, nie bawiłam się w grzecznoci. Prawie wszyscy mówili, że chcš przyjć, tylko dyrektor teatrzyku odmówił, tłumaczšc się różnicš zdań na tle artystycznym. Można się było tego spodziewać po człowieku, który promował Fossea. Ale cóż, przynajmniej Bayles nie był hipokrytš.
Czyżby Em-Cate liczyła na to, że swojš obecnociš zepsuje mi wieczór? Niech zwinie w tršbkę swój scenariusz i wsadzi go sobie w oko! Przysunęłam się do niej i powiedziałam:
 Dobrze się bawisz, Em-Cate?
Odwróciła się od lustra i popatrzyła na mnie, mrużšc oczy. Nienawidziła mnie również dlatego, że byłam od niej wyższa. Pewnie dzisiaj zapomniała szpilek, w których sięgała mi mniej więcej do nosa.
 Że co?
 Pytałam, czy dobrze się bawisz.
Jeszcze bardziej przymrużyła oczy. Bayles za wszelkš cenę próbował wykorzenić z niej ten nawyk, bo przeciekał do granych przez niš postaci.
 Tak... To znaczy... tak, dzięki.  Zbyła mnie niepewnym umiechem i wróciła do podziwiania rekina.
O raju, pomylałam. Jej zazdroć sięgała pułapów absurdu. Udawała, że mnie nie zna! Trochę jej współczułam. Przynajmniej w tej chwili.
Na prawo od niej Twill Carstairs  jasne, że wymylił sobie tę ksywkę  przyglšdał się z uwielbieniem swojemu odbiciu: ogończy z muszkš zawišzanš na kolcu. Teraz popatrzył na mnie z ciekawociš. Zawsze się jako dogadywalimy, choć wiedziałam, że nie pochwala tego, co robię, i na moim miejscu odrzuciłby ofertę. A szkoda, bo dzięki odpowiedniej kampanii reklamowej chciałyby nim być tabuny ludzi.
 No to mamy jeszcze jednego zadowolonego klienta.  Mówišc to, zerknšł na Em-Cate.
Miał na myli jš czy może siebie?
 Widać nie zapomniałam, jak zabawiać ludzi  odparłam.  Nawet gdy tylko pomagam im się bawić.
Na jego szerokiej twarzy pojawił się podejrzliwy wyraz, jakbym palnęła niebywałš gafę. Może Em-Cate tak mnie obsmarowała swoim kłamliwym ozorem, że w końcu uznał mnie za jakš lafiryndę? Albo przed imprezš odwiedzili chemiczny bufet i pochrzaniło im się w łepetynach?
Umiechnęłam się i odwróciłam do lustra.
O, bardzo mieszne! Zamiast rekina, ogończy czy innej ryby zobaczyłam akwarium z egzotycznš drobnicš. Em-Cate i Twill wpatrywali się w nie z zaciekawieniem.
 Jeli wyobrażacie sobie małš rybkę w wielkim stawie, pamiętajcie, że to mój staw.  Zasalutowałam im na pożegnanie i odeszłam.
 Czy to... no wiesz?...  usłyszałam jeszcze strzęp pytania Em-Cate.
 Jeli tak, nie podoba mi się, że daje od siebie tak dużo  odpowiedział Twill.
Nie doszukałam się w tym ani odrobiny sensu. Może nawet nie czekali na chemiczny bufet i naszprycowali się jakim tanim draństwem w drodze do lokalu? Rozsšdek podpowiadał, że powinnam wrócić do garderoby i nie pchać się w kłopoty. Rozejrzałam się za menadżerem  do licha, jak mu było?!  lecz nie dostrzegłam ani jego, ani pracowników lokalu, z którymi przedtem rozmawiał. Z każdš minutš pęczniały tłumy; niewykluczone, że szukał mnie tak samo rozpaczliwie, jak ja jego.
 Mylałem, że odesłali cię do domu.
Odwróciłam się. Blada twarz Sovaya kšpała się we wszystkich odcieniach błękitu. Zdawało się, że emituje wiatło.
 Żartujesz sobie? Miałabym wracać do domu? Przegapić własny debiut?
Nieufnoć widoczna w jego rysach ustšpiła zdumieniu.
 Raju!  powiedziałam zmęczonym głosem.  Czy wszyscy tu jadš na jakim nowym koksie, który sprawia, że moje słowa wywołujš zdziwienie?
 Tak, raju...  wycedził wolno Sovay.  Moje największe zdziwienie budzi to, co jeden człowiek może zrobić drugiemu w pogoni za...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin