Caba Jacek - Doktor Śmierć.rtf

(1495 KB) Pobierz

Jacek Caba

Copyright © Jacek Caba 2012 All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2012

Redakcja: Barbara Słama

Konsultacja medyczna: doc, dr hab. Janusz Jerzemowski

Konsultacja prawna: mec. Grzegorz Stępniewski

Ilustracja na okładce: Dewayne Flowers/Shutterstock

Projekt graficzny okładki: Andrej Kuryłowicz

Skład: Laguna

ISBN 978-83-7659-392-0

Dystrybutor

Firma Księgarska Olesiejuk sp, z o.o.

Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

tel. 22.535.0557, 22.721.3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa – księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.empik.com

www.fabryka.pl

Wydawca

WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

www.wydawnictwoalbatros.com

2012. Wydanie I

Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań

W czasie swego udręczenia wołali do Ciebie,

a Ty z niebios wysłuchałeś

i według wielkiego miłosierdzia Twego

dałeś im wybawicieli...

Księga Nehemiasza 9,27 *

* Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu,

Biblia Tysiąclecia, wydawnictwo

Pallottinum, Poznań 2003.

Prolog

Zachyłek gruszkowaty.

Słysząc jego łacińską nazwę ‒ Recessus piriformis ‒ można pomyśleć o jakiejś egzotycznej roślinie, tajemniczej budowli z okresu cesarstwa rzymskiego lub przedstawicielu dziwacznych azjatyckich płazów. A to fragment ludzkiego gardła.

Przeciętny człowiek, myśląc „gardło”, nie wyobraża sobie tak naprawdę zupełnie nic, no, może za wyjątkiem anginy z dzieciństwa albo czegoś do ssania, co mniej lub bardziej przypomina cukierek i atakuje codziennie z telewizyjnej reklamy.

Jednak samo gardło to pustka, jedna wielka biologiczno-teoretyczna abstrakcja, a co dopiero jakiś tam zachyłek gruszkowaty, czyli zaledwie malutki tej abstrakcji zakamarek.

Trudno sobie wyobrazić, że takie byle co jest ważne, że coś może od tego byle czego zależeć, że to coś może zmienić bieg codziennych wydarzeń, słowem, że oprócz rozumu i wolnej woli Stwórca wyposażył nas jeszcze w zachyłek gruszkowaty.

To miejsce na styku układu pokarmowego i oddechowego, konkretnie ‒ jego części zwanej krtanią.

Krtań może nie jest tak ważna jak serce albo nerki, ale to organ odpowiedzialny za powstawanie głosu ‒ to przecież dzięki krtani Mick Jagger jest Mickiem Jaggerem, a Madonna Madonną.

Choroby krtani to choroby głosu, choroby porozumiewania się, choroby tego, co odróżnia nas od zwierząt ‒ mowy!

Najcięższą i najbardziej niebezpieczną z tych chorób jest niewątpliwie rak krtani. Występuje przeważnie u mężczyzn koło pięćdziesiątki, prawie zawsze palących, często nadużywających alkoholu, i wbrew obiegowym opiniom, ale za to zgodnie z wszelkimi dostępnymi statystykami, jest obok raka płuc i raka szyjki macicy jednym z najczęściej spotykanych u człowieka nowotworów złośliwych.

Mało kto wie, że tak naprawdę jest całkowicie wyleczalny. Wczesne wykrycie daje praktycznie stuprocentową pewność przeżycia.

Rozwija się dość wolno, bardzo późno daje przerzuty, a i te przez długi czas lokalizują się tylko w okolicznych węzłach chłonnych.

Stosunkowo wcześnie pojawiają się też objawy ‒ zaatakowanie strun głosowych skutkuje uporczywie utrzymującą się chrypką, która prędzej czy później zmusza chorego do poddania się badaniu lekarskiemu. Badanie jest proste: wystarczy rzut oka w lusterko laryngologiczne i właściwie wszystko jasne. Pacjent zostaje poinformowany, że jest bardzo poważnie chory, ale są też i dobre wiadomości: jeżeli szybko podda się operacji, ma szansę!

                           

Rak krtani jest odporny na wszelkie metody leczenia. Nie reaguje na naświetlanie promieniami Roentgena ani na

najbardziej nawet agresywną chemioterapię. Na nic, z wyjątkiem zabiegu operacyjnego.

Laryngektomia. Całkowite usunięcie krtani. Koniec mówienia. Często elementem leczenia jest tak zwana operacja Craile'a ‒ usunięcie wszystkich węzłów chłonnych w okolicy nowotworu z podwiązaniem żyły szyjnej. Dla całkowitej pewności.

Można powiedzieć ‒ uczciwy deal. Wysoka stawka ‒ wysoka cena.

W końcu najważniejsze jest uratowanie życia, więc w fachowym piśmiennictwie przyjmuje się, że rokowanie w przypadku tego typu nowotworu jest raczej pozytywne.

Raczej. No, może z jednym małym wyjątkiem.

Mamy z nim do czynienia tylko w przypadku specyficznej lokalizacji ogniska raka. Bo czasem to paskudztwo usadawia się w zachyłku gruszkowatym.

Wtedy jest naprawdę niedobrze. Objawy występują zdecydowanie później ‒ chrypka nie ostrzega o niebezpieczeństwie ‒ na ogół pacjenci trafiają do szpitala wtedy, gdy jest już za późno. Za późno na leczenie, za późno na nadzieję, za późno na życie.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział 1

Aleks Wendt stał przy oknie dyżurki Oddziału Otolaryngologii Szpitala Miejskiego w Warszawie i patrzył na sunące po szybie krople deszczu. Nie cierpiał listopada. Pewnie mógłby go jakoś przeżyć, leżąc na leżaku w jakimś ciepłym kraju, ale tu, w Polsce, listopad był po prostu nie do zniesienia.

              I jak tu nie dostać deprechy? ‒ mruknął trochę do siebie, a trochę do współtowarzysza dyżuru, Wojtka Sawickiego, jowialnego grubasa o rumianych policzkach i nieco staromodnym wąsiku, upodabniającym go bardziej do przedwojennego golibrody niż do specjalisty laryngologa. Był najzdolniejszym studentem na roku, a teraz jednym z najbardziej lubianych i cenionych lekarzy w szpitalu. Lubili go pacjenci, bo potrafił dodać otuchy, lubili i cenili koledzy, bo chętnie służył radą i pomocą. Nie miał wrogów, nawet doktor Pawlak, etatowa szpitalna szuja, nie kopał pod nim dołków. Nie do wiary.

Aleks lubił dyżurować z Sawickim. Co prawda, uważał, że w pracy nie można znaleźć prawdziwego przyjaciela ‒ za dużo sprzecznych interesów i środowiskowych przepychanek ‒ ale Wojtek nie był typem karierowicza, nie był „środowiskowy”. Żył sobie poza układami. Uwielbiał gadać o polityce

i słuchać rocka. Był dobrym lekarzem, ale medycyna kończyła się dla niego po wyjściu z pracy. Oczywiście starał się być na bieżąco, czytał dużo fachowej literatury, ale nie należał do pracoholików, a przynajmniej starał się zachować dystans.

              Deprechy to można dostać, patrząc na tych kretynów w sejmie ‒ westchnął Sawicki, nie odrywając wzroku od telewizora, w którym reporterka wieczornych wiadomości indagowała znanego polityka.

              Niewłaściwa diagnoza, panie doktorze, to grozi raczej nerwicą. ‒ Aleks nie miał ochoty słuchać niekończącej się tyrady kolegi na temat przywar rządzącej koalicji. Odwrócił się od okna i podszedł do stolika, na którym stał elektryczny czajnik i kilka filiżanek.

              Chcesz kawy? ‒ zapytał.

              Nie, dzięki, piłem już dwie, poczekam do kolacji.

W tym momencie ostro zabrzęczał dzwonek interkomu.

              Co tam? ‒ Sawicki nie musiał wstawać ze swojego ulubionego fotela, żeby nacisnąć guzik odbioru.

Z głośnika dobiegł zniekształcony głos dyżurnej pielęgniarki, Anki Stec:

              Ciało obce w zabiegowym.

              Samo przyszło? ‒ Pytanie nie było złośliwe, ale Sawicki nie lubił żargonowych określeń. Nie należał do językowych pedantów, po prostu dbał o słownictwo, a koleżanki lekarki chętnie podkreślały, że jest Jedynym przedstawicielem dyscyplin zabiegowych, który nie przeklina przy kobietach”.

              Oj, doktorze, niech doktor nie robi sobie żartów. ‒ Anka była trochę skonfundowana tym, że dała się złapać na błędzie. ‒ Dziecko z ciałem obcym, pięć lat, chłopiec ‒ zreferowała już jak należy.

              Dobra, moment ‒ odparł Sawicki i zwrócił się do Aleksa:

              Rzucisz okiem?

Tak naprawdę nie musiał pytać. To Wendt był dzisiaj pierwszym dyżurnym i to on odpowiadał za przyjęcia w zabiegowym. Było ich dwóch dlatego, że na oddziałach zabiegowych zawsze musi dyżurować zespół, który w razie czego będzie mógł przeprowadzić operację.

              Jasne ‒ odrzekł Aleks. ‒ Zalej mi kawę, jak się woda zagotuje.

              A może Shakira ci zaleje? Wypij z nią kawę w zabiegowym, będzie miała co wspominać do Bożego Narodzenia. ‒ Na pyzatej twarzy Sawickiego zagościł przewrotny uśmieszek.

              A może bym ci ją tak na łeb wylał? Co ty na to? ‒ odciął się Aleks jak zwykle, gdy ktoś wygadywał takie rzeczy.

Shakira to był „służbowy” pseudonim Anki Stec. Nikt nie mówił o niej inaczej, choć podobieństwo do słynnej wokalistki nie było szczególnie uderzające. Właściwie poza burzą niesfornych blond loków nie widać było żadnych wspólnych punktów, ale nikomu to nie przeszkadzało, po prostu przezwisko przylgnęło do niej, i już. Poza tym Anka była ładną dziewczyną, więc nikt nie protestował, a najmniej sama zainteresowana.

Kochała się w Aleksie na zabój. Wiedział o tym cały oddział, a dla męskiej jego części był to dyżurny temat żartów, chociaż wszyscy starali się, jak mogli, żeby nie sprawić dziewczynie przykrości jakąś niestosowną uwagą.

Jeżeli jednak komukolwiek te żarty sprawiały przykrość, to tylko Aleksowi, choć nigdy tego nie okazywał. Nie mógł pozbierać się po rozwodzie, i mimo że minęły już prawie trzy

lata, to nigdy tak do końca nie pogodził się z tym, że już nie ma rodziny. Nie tęsknił za Ewą, miał bardzo dobry kontakt z córką Marysią, ukochaną jedynaczką, ale nie mógł się przyzwyczaić do mieszkania w pojedynkę, do samotnych wieczorów z książką, i w ogóle nie wyobrażał sobie, że mógłby zacząć wszystko od nowa z inną kobietą, z inną rodziną. Dziwne, ma dopiero trzydzieści sześć lat, powinno być łatwo. A nie jest.

Chłopcy mieli naprawdę dobre zamiary. To taka terapia grupowa, jak tłumaczyli: jeżeli grupa coś intensywnie wtłacza jednostce do głowy, jednostka w końcu przyjmuje to do wiadomości i zaczyna wierzyć. W tym przypadku jednostka miała uwierzyć, że życie po rozwodzie jest w porządku. A nie było. Wszyscy wyobrażali sobie, że Aleks znajdzie ukojenie w ramionach Anki, ale cóż... Anka była dobrą dziewczyną, uczynną i miłą. I na tym dla Aleksa lista jej zalet się kończyła.

Odwrócił się szybko, żeby Sawicki nie zauważył smutku w jego oczach. Nie był to dzień wysłuchiwania żarcików i dobrych rad. Zresztą w taki beznadziejny listopadowy wieczór nie ma śmiesznych żartów i dobrych rad. Wszystkie są mniej lub bardziej do bani.

Nie odezwał się więc i energicznym krokiem wyszedł na korytarz.

                           

W gabinecie zabiegowym czekała młoda zadbana kobieta, ubrana w mokry szary płaszcz. W ręku ściskała wełnianą czapkę. Nie wyglądała na przestraszoną, była raczej zdezorientowana, jak każdy, kto nieoczekiwanie znajdzie się w szpitalu. To zawsze widać ‒ człowiek wygląda wtedy trochę

tak, jakby przybył z innego wymiaru, nie jest zwyczajnie zdenerwowany, jest zagubiony i niepewny. Całkowicie zdaje się na lekarza ‒ przynajmniej na początku.

              Dzień dobry. Co się stało? ‒ zapytał Aleks spokojnym, ciepłym głosem.

Kobieta podała mu skierowanie z pogotowia ratunkowego i szarą kopertę ze zdjęciem rentgenowskim. Na skierowaniu była krótka adnotacja: Corpus alienum oesophagi ‒ „ciało obce w przełyku” ‒ pieczątka lekarza i mały hieroglificzny podpis.

              Zakrztusił się podczas jedzenia, panie doktorze, a później ciągle powtarzał, że go boli ‒ wyjaśniła kobieta i wskazała siedzącego na kozetce chłopca. Malec, wyglądający na mniej więcej pięć lat, wtulał się w płaszcz matki. Zerkał na boki i sprawiał wrażenie raczej zainteresowanego niecodziennym otoczeniem niż przestraszonego.

Aleks pochylił się i pogłaskał go po głowie.

              Jak masz na imię? ‒ zapytał.

              Piotruś ‒ odparło dziecko rezolutnie.

              A przypadkiem nie Piotr? ‒ Aleks wiedział, że warto zdobyć zaufanie dziecka i teraz jest na to najlepszy moment.

              Nie, Piotruś ‒ padła zdecydowana odpowiedź.

              No dobrze, to powiedz mi, Piotrusiu, kim zostaniesz, gdy będziesz duży?

              Już jestem duży ‒ powiedział szkrab bez wahania.

To praktycznie kończyło rozmowę; malec dał do zrozumienia, że nie da się nabrać na tanie zagrywki.

Aleks lubił leczyć dzieci, choć poza dyżurami i przychodnią specjalistyczną dwa razy w tygodniu rzadko miewał

z nimi kontakt. Zaraz po stażu, który odbył częściowo na oddziale dziecięcym, na stałe zadomowił się na oddziale męskim, który mógł tak naprawdę nosić nazwę onkologicznego, bo był w przeważającej i przerażającej większości miejscem leczenia przypadków nowotworowych. Dlatego leczenie dzieci było dla Aleksa odskocznią od ponurych aspektów „dorosłej” medycyny.

Wziął z rąk matki kopertę, wyjął z niej zdjęcie rentgenowskie i ustawił pod światło.

Na tle normalnie zarysowanego przełyku widniała niewielka biaława plamka o nieregularnym kształcie. Dość typowe zacienienie wskazywało prawdopodobnie na kość oblepioną resztkami jedzenia.

              Co to było, kurczak? ‒ spytał Aleks, odwracając się do matki.

              Tak, ugotowałam zupę jarzynową, panie doktorze, zostawiłam trochę kurczaczka, musiałam jakiejś kostki nie zauważyć ‒ tłumaczyła się kobieta. Gdy dzieciom dzieje się coś złego, czasem przez zupełny przypadek, matki często obwiniają siebie. Aleks widział to wiele razy. Nie obwiniały się tylko te, które naprawdę miały coś na sumieniu.

              To się zdarza ‒ uspokoił ją. ‒ Nawet pani nie wie, co dzieciaki potrafią połknąć ‒ dodał z uśmiechem. ‒ Dorosły by nie mógł, a dziecko jak najbardziej.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, ale w oczach miała łzy.

              Proszę się nie martwić, usuniemy to ‒ zapewnił ją Aleks.

              Panie doktorze, czy to... konieczne?

              Niestety, tak. Kość zaklinowała się w przełyku i sama się nie rozpuści. Jeżeli ją zostawimy, zacznie się rozkładać i wywoła proces zapalny w swoim otoczeniu, a jeszcze, nie

daj Boże, jakimś ostrym kancikiem spowoduje skaleczenie i będzie kłopot. Koniecznie trzeba ją usunąć, ale nie ma się czym niepokoić, zabieg jest banalnie prosty, potrwa zaledwie kilka minut.

Aleks wiedział, że jeżeli dokładnie wytłumaczy kobiecie sytuację, strach nie minie, ale stanie się racjonalny. I o to chodzi. To nie tylko kwestia ludzkiego podejścia do pacjenta ‒ potrzebował jej pisemnej zgody na zabieg.

              Będzie go bolało?

              Nie, spokojnie, to jest zabieg w znieczuleniu ogólnym, Piotruś niczego nie poczuje.

Kobiecie wyraźnie ulżyło. Puściła rękę synka, wyjęła z torebki chusteczkę higieniczną i otarła łzy.

              No, przyjacielu, pora się zdrzemnąć ‒ Aleks zwrócił się wesoło do chłopca.

              Nie jestem śpiący. ‒ Trzeba przyznać, że młodziak należał do konkretnych i dzielnych zawodników. Jego mama była o wiele bardziej przerażona niż on, choć to przecież jemu miano za chwilę włożyć do gardła kilkudziesięciocentymetrową rurkę. ‒ Leżakowałem w przedszkolu. No i nie oglądałem jeszcze dobranocki. A zawsze oglądam.

              No, na to akurat możemy coś poradzić. A tak naprawdę to jest taka zamiana.

              Jaka zamiana? ‒ zaciekawił się chłopczyk.

              No właśnie, zamiana ‒ ciągnął Aleks. ‒ Teraz trochę pośpisz, za to po powrocie do domu spanie będzie zaliczone i będziesz mógł przez cały wieczór oglądać bajki.

Ta perspektywa zdecydowanie bardziej ucieszyła mamę.

              To znaczy, że będziemy mogli potem wrócić do domu? ‒ zapytała.

              Tak. Poczekacie jakiś czas w pokoju obserwacyjnym, ale nie ma podstaw do zatrzymywania dziecka w szpitalu.

Matka wyraźnie się odprężyła.

Trzeba zabierać się do roboty. Aleks ruszył do drzwi, żeby wydać dyspozycje pielęgniarkom, ale coś sobie przypomniał i się odwrócił.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin