Srebrne orly - Teodor Parnicki.pdf

(2102 KB) Pobierz
Wprowadzenie: Prof. dr hab. ANDRZEJ NOWAK
Korekta: BEATA WYRZYKOWSKA, JAN JAROSZUK
Projekt okładki: WITOLD SIEMASZKIEWICZ
Skład i łamanie: PLUS 2 Witold Kuśmierczyk
Copyright © by Oficyna Literacka Noir sur Blanc, 2016
ISBN 978-83-7392-609-7
Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o.
ul. Frascati 18, 00-483 Warszawa
e-mail:
nsb@wl.net.pl
księgarnia internetowa:
www.noirsurblanc.pl
Konwersja:
eLitera s.c.
1
Nagły przyjazd Rychezy zaskoczył i zaniepokoił Arona. Z żalem
odłożył rękopis „Pocieszenia filozofii”, książkę, z którą nie rozstawał
się nigdy, nawet wówczas gdy jeździł do Kordoby. Zawołał kilku braci
i kazał im iść naprzód z łopatami; wdział ciężki kożuch i futrzane buty;
przed furtą przeżegnał najpierw siebie, potem klasztor, wreszcie
bielejącą w dole, skutą lodem rzekę i ostrożnie począł schodzić ku
z dala widnym wielkim saniom, którymi Rycheza przyjechała po lodzie
z Krakowa. Im dalej schodził, im lepiej widział jej twarz, tym większy
ogarniał go niepokój.
W mroźne słoneczne południe nietrudno było dostrzec już
z odległości dobrych kilku kroków, że Rycheza ma oczy pełne łez.
— Ojciec nie wyprawił się do Rzymu! — zawołała pełnym urazy
i nawet bólu głosem, wychodząc z sań i wyciągając rękę, by oprzeć
się o dłoń Arona. — Nie wyprawił się i nie wyprawi. Poppo powiada,
że to już ostateczne postanowienie. A król Henryk, pomyśl, jeszcze
w dzień Narodzenia Pańskiego był już w Pawii.
Aron drgnął. Więc znowu wojna? Na pewno znowu! Niech tylko
Henryk wróci z Italii. I doprawdy nie można mu się dziwić: trudno
o jaskrawsze pogwałcenie układu przyjaźni zawartego w Merseburgu
minionym latem!… Poprzez futro kożucha Aron odczuł ostre, dotkliwe
zimno. Skurczył się i zmalał od razu. Wojna!
Gdy w myśli zaczynało mu trzepotać to słowo, kojarzył z nim
natychmiast nie wrzawę bitewną, nie przekrzywione wściekłością czy
bólem twarze, nie pola usiane kostniejącymi trupami… Nie,
przyprawiały go w okamgnieniu o nagły dreszcz, więcej: o mdłości —
posłusznie pojawiające się. natrętnie cisnące się obrazy tłumów kijami
i batami pędzonych z płonących nadłabskich klasztorów i grodów na
wschód. Nigdy nie mógł opanować szczękania zębów, gdy pragnąc
usprawnieniem roboty myślowej pokonać rozbujała wyobraźnię starał
się rozsądnie, trzeźwo, zimno odpowiadać sobie na stale powracające
pytanie: jaki właściwie cel przyświeca władcy Polski, gdy zarządza
owe masowe przesiedlanie? Czyżby było to tylko upajanie się
cierpieniem nieprzyjaciół? Czy raczej chłodny obrachunek, że
w połaciach kraju, na które się uderza lub których się broni, nie
powinno się pozostawiać na miejscach żywiołu wrogiego czy choćby
tylko niepewnego? I czy te rzesze ludzkie pędzi się świadomie na
zagładę? Czy też troskliwe oko gospodarza zawczasu cieszy się, że
przy karczunku borów i okopywaniu grodów tyle nowych, świeżych
pojawi się niewolnych rąk?
Nie obawa jednak przed nową wojną najistotniejszy stanowiła
powód nagłego niepokoju Arona. A tym mniej Rychezy. W świetle
zimowego słońca patrzyli na siebie wzrokiem pełnym wzajemnego
zrozumienia i wspólnego zawodu.
Nie wyprawił się Bolesław do Rzymu! Nie okazał się godny
nadziei, jakie w nim pokładali przyjaciele, czciciele i dziedzice krwi,
ducha i dumnych marzeń największego cudu świata, Imperatora
Ottona Trzeciego.
„Zaiste — myślał z goryczą Aron — nie można, okazuje się, nie
przyznać słuszności słowom jadowitym opata Ryszarda, który nie
nazywa księcia polskiego inaczej jak nie-ociosanym prostakiem,
ciemnym barbarzyńcą”. Wprawdzie Aron zawsze odmawiał opatowi
Ryszardowi prawa do wydawania sądów o ludziach, których się nie
widziało, z którymi się nie mówiło, ale przecież oto niewątpliwy dowód,
że Pismo święte prawdziwie rzekło: „Błogosławieni, którzy nie widzieli
a uwierzyli!” — Bo istotnie: czyż kiedykolwiek powtórzy się podobna
okazja? Aron uczuł przypływ rozpaczy: jakże to? W imię czego więc
właściwie przeniósł się on do tego dzikiego, smętnego, strasznego
kraju, między te tępe dusze i tępe twarze wczorajszych pogan?
W imię czego zatrzasnął za sobą drzwi do skarbnicy nauki i do
świątyni własnej sławy pisarskiej?
Kiedyś w Rzymie, w dniu wznowienia świąt Romulusa, zobaczył,
jak prowadzono w orszaku cesarskim konia bez jeźdźca, przed
koniem niesiono srebrne orły. tak jak przed konno jadącym ku
Kapitelowi Imperatorem niesiono orły złote: tak czcił Rzym
nieobecnego Patrycjusza Imperium, co w swym dalekim księstwie
słowiańskim tyle miał pracy z nasadzaniem świętej wiary, że nie mógł
Zgłoś jeśli naruszono regulamin