Powrót (lgbt) - Donald Callahan.docx

(31 KB) Pobierz

Donald Callahan – Powrót

 

Kornel był zadowolony z życia. Niedawno skończył studia, udało mu się znaleźć interesującą pracę i miał cudownego chłopaka z którym mieszkał od kilku miesięcy. Ich związek był po prostu idealny, fascynujący i pełen namiętności. Pierwotna fascynacja jednak mija i Kornel dostrzega, że coś jest nie tak. Nie w związku, ale w nim samym. Sprawę komplikuje Dominik – licealista, któremu Kornel udziela korepetycji. Jego nietypowa prośba, którą Kornel nieopatrznie obiecuje spełnić, okazuje się być brzemienna w skutkach. Zapoczątkowuje ona ciąg wydarzeń, w konsekwencji których Kornel jest zmuszony zweryfikować nie tylko swój związek z Emilem, ale całe swoje dotychczasowe życie.

 

 

              Kornel niechętnie otworzył oczy i spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Miał jeszcze dużo czasu, ale nie liczył na to, że uda mu się znowu zasnąć. Nie pozwolą mu na to myśli, które ostatnio coraz częściej go nachodziły. Nie były one zbyt przyjemne, ale dotychczas dawały się łatwo odpędzać. Wystarczyło się czymś zająć, ale w tym celu trzeba było opuścić ciepłe i wygodne łóżko.

              Emil jeszcze spał. Kornel, najostrożniej, jak tylko mógł, wydostał się z jego objęcia i wysunął spod kołdry. Chłód zewnętrznego świata sprawił, że przez jego nagie ciało przeszły dreszcze. Zaczął się rozglądać za jakimiś ciuchami. Po chwili znalazł swoje bokserki i bluzę Emila. Na początek musiało wystarczyć. W kuchni powinno być ciepło, a on chciał jak najszybciej wydostać się z sypialni. Po drodze znalazł jeszcze klapki, dzięki czemu czuł się niemal ubrany. Niby mieli w kuchni ogrzewanie podłogowe, ale wpajane przez lata nawyki trudno było wyeliminować. Nawet jeśli udawało się je przełamać, to gdzieś głęboko czuło się pewien dyskomfort. Oczywiście, klapki to był drobiazg. Gorsze były wpajane od dzieciństwa zasady moralne, których mimo wysiłku nie dało się tak łatwo zapomnieć. Zwłaszcza, jeśli odrzuciło się je całkiem niedawno.

              Z Emilem zamieszkał pod koniec września. Początkowo wydawało mu się to dobrym rozwiązaniem. Zaraz po egzaminie magisterskim przeniósł swoje rzeczy, zwalniając miejsce kolejnemu studentowi. Do rodziców nie zamierzał wracać. Nawet jeśli w jego rodzinnych stronach udałoby mu się znaleźć jakąś sensowną pracę, to musiałby się kryć ze swoimi skłonnościami. Miejscowość, z której pochodził była mała i wrogo nastawiona do wszelkiego rodzaju innowacji, zwłaszcza w sferze obyczajowej. Nawet na wsparcie rodziców nie mógł liczyć. Wiedział to, bo po skończeniu studiów powiedział im szczerze, dlaczego nie zamierza wracać. I nie spotkało się to z dobrym przyjęciem.

              Tak. Wtedy przeprowadzka wydawała się być najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć. Jego chłopak, starszy o dwa lata, posiadał własne mieszkanie i dobrze płatną pracę. I był piekielnie przystojny. On natomiast nie wyróżniał się niczym, poza inteligencją. Poznali się przy okazji sympozjum naukowego, organizowanego na wydziale chemii. Kornel dbał o zaproszonych prelegentów i obsługiwał sprzęt komputerowy, który nawalił na godzinę przed pierwszym referatem. A że było to jedyne urządzenie na wydziale, na którym zainstalowano oprogramowanie do obsługi nowoczesnej tablicy multimedialnej, trzeba było jak najszybciej wezwać serwisanta. Emil zjawił się w ciągu piętnastu minut. Miał tego dnia wolne, ale że mieszkał w pobliżu zgodził się przyjąć zgłoszenie. Kornel był mu tak wdzięczny, że wziął od niego numer telefonu i po wszystkim zaprosił go na kawę.

              Później wszystko potoczyło się szybciej niż by Kornel się tego spodziewał. Całe jego dotychczasowe życie towarzyskie ograniczało się do sporadycznych imprez wydziałowych, z których szybko się zmywał. Emil w krótkim czasie wypełnił sobą całą niezagospodarowaną przestrzeń jego życia. Wspólne zamieszkanie było tylko kwestią czasu. Teraz, kiedy przygotowywał sobie śniadanie w ich wspólnej kuchni zaczynało do niego docierać, że tak naprawdę sprawy nie przemyślał. Dał się ponieść emocjom. Intelekt, którym się tak szczycił, w obecności Emila nie funkcjonował jak należy, a wola niemal nie istniała. Trudno było stwierdzić, czy to osobowość Emila była tak silna, czy Kornela tak słaba. Może po trosze jedno i drugie. Dość, że nie potrafił mu niczego odmówić. Łącznie ze swoim ciałem.

              Zmywając talerz, Kornel poczuł, jak czyjeś ręce rozpinają bluzę, którą miał na sobie.

- To chyba należy do mnie – szepnął mu na ucho Emil. Kornel poczuł dreszcz zimna, kiedy bluza zsunęła się z jego ramion. Zaraz potem ogarnęła go fala gorąca i kolejny dreszcz, tym razem podniecenia.

- Bokserki są moje – wyszeptał z trudem Kornel.

- Sprawdzam tylko, czy nie chowasz w nich czegoś mojego…

 

              Z korepetycji można się utrzymać. Nie jest to może zajęcie na całe życie, ale Kornel i tak dobrze trafił. Zatrudnił się w Centrum Korepetycji, które zapewniało mu lokal i uczniów. Dzięki dofinansowaniu miał na czysto pięć dych za godzinę i umowę o dzieło. Rozglądał się wprawdzie za czymś poważniejszym, ale w jego obecnej sytuacji taki układ był więcej niż satysfakcjonujący. Jedyną wadą tej pracy było ciągłe stykanie się z ludzką bezmyślnością. Wielu uczniów miało faktyczne trudności z przyswajaniem informacji i tym pomagał chętnie i z całych sił. Jeżeli była w nich wola współpracy mógł liczyć nawet na jakieś widoczne efekty. Niestety, zdarzali się też tacy, którzy myśleli, że dzięki korepetycjom oceny poprawią się same. O ile oczywiście słowo „myśleli” jest w tej sytuacji adekwatne.

- Policz teraz masę atomową poszczególnych reagentów – powiedział do studentki, która więcej uwagi zdawała się poświęcać własnym paznokciom niż zadaniom z chemii.

- Czyli że co?

- Z układu odczytujesz liczby masowe poszczególnych pierwiastków i dodajesz je do siebie. Jeżeli za jakimś pierwiastkiem masz jakąś liczbę w indeksie dolnym, to musisz masę pierwiastka przez tę liczbę pomnożyć. Coś nie tak?

- Nie mogę znaleźć „A”

- Jakie znowu „A”?

- No tutaj. „N” czyli azot, to już mam. Jeszcze „A” razy dwa.

              Kornel spojrzał w notatki i załamał się w duchu. Milczał przez chwilę, po czym odpowiedział najspokojniej, jak umiał.

- Nie „N” i „A”, tylko „Na”, czyli sód. Nie ma pierwiastka, który miałby symbol „A”.

- To dlatego nie mogłam go znaleźć…

              Kornel wielokrotnie już zastanawiał się co ta dziewczyna robiła na studiach. Skończyła klasę humanistyczną, a jako kierunek studiów wybrała inżynierię środowiska, czy jakieś inne projektowanie krajobrazów. Choć ostatnio przebąkiwała coś jeszcze, że się chyba na kosmetologię przeniesie. Ten pomysł akurat był w stanie zrozumieć. Sama była chodzącą reklamą wszystkich możliwych kosmetyków, ale co innego umieć nałożyć makijaż, a co innego dokonać syntezy związków, których nazw Kaśka prawdopodobnie nie byłaby w stanie wymówić, a co dopiero zapamiętać. Pocieszał się jedynie tym, że płacą mu za godziny, a nie za skuteczność. Szefowa na szczęście jest kompetentna, jeśli chodzi o edukację i potrafi rozpoznać przypadki beznadziejne.

- Słucham?

- Powiedziałam, że masz boskie oczy.

- Skup się lepiej na zadaniu.

- Skończyłam.

Chłopak spojrzał na zapiski studentki. Obliczenia były nieco chaotyczne, ale wynik się zgadzał. Co więcej, było to już ostatnie zadanie na dzisiaj. Za chwilę kończył się jej czas. Potem piętnaście minut przerwy i licealista przygotowujący się do olimpiady przedmiotowej, ale to już czysta przyjemność. Inteligentny, ambitny i ciekawy świata. Miał nawet dla niego prezent mikołajkowy. Szkoda, że nie spotyka w pracy więcej takich.

- Mogę mieć prośbę?

- Słucham.

- W piątek mam kolokwium i chętnie umówiłabym się na dodatkowe kilka godzin. Pani Edyta mówiła, że jutro nie ma wolnych terminów, ale może mogłabym wpaść do ciebie po godzinach? Zapłacę ekstra.

- Po pierwsze, byłoby to nieuczciwe wobec mojej szefowej, a po drugie, mój chłopak wyznaje zasadę, że nie należy brać pracy do domu. A ja się z nim całkowicie zgadzam.

- Eee, aha. Ojej. Spoko – powiedziała, wyraźnie zmieszana. - W takim razie do zobaczenia w przyszłym tygodniu.

 

              Praca pozwalała Kornelowi na zajmowanie się kuchnią. W przeciwieństwie do Emila, który gotowanie traktował jako przykry obowiązek, Kornel zawsze robił to chętnie i z entuzjazmem tym większym, jeśli miał dla kogo gotować. Nie był może wybitnym wirtuozem w tej dziedzinie, ale pięć lat samodzielnych studiów i bogata wyobraźnia pozwoliły mu wyrobić sobie opinię dobrego gospodarza.

              Do powrotu Emila zostało akurat tyle czasu, żeby przygotować coś ekstra. Kornel przejrzał dostępne składniki i z kilku opcji wybrał makaron. Nie zamierzał go oczywiście profanować sosem z torebki, ani nawet przecierem. Dobrej jakości pomidory z puszki, cebula i świeża papryka powinny załatwić sprawę. Osobiście dodałby jeszcze czosnek, ale Emil tolerował go jedynie jako lekarstwo na przeziębienie. Bazylia i odrobina wermutu, który napoczęli wczoraj wieczorem załatwiły kwestię przypraw. Pozostałą część wermutu wypiją do kolacji, ale wcześniej trzeba się było zatroszczyć o jeszcze jeden, niezwykle ważny drobiazg.

              Emil uwielbiał herbatę. Po powrocie z pracy miał zwyczaj siadać najpierw przy kubku gorącej herbaty, którą zagryzał herbatnikiem w czekoladzie. Dopiero potem zabierał się za konkretne jedzenie. Kornel nie przejął tego zwyczaju, za to już po kilku tygodniach wspólnego mieszkania znał już ten jego nawyk na tyle, że potrafił przygotować wszystko dokładnie tak, jak Emil to lubił. Dwie łyżeczki czarnej herbaty cejlońskiej plus dodatki. Zimą był to plasterek pomarańczy z kawałkiem cynamonu i łyżeczką rumu. Do tego konfitura z malin, podana oddzielnie na spodeczku. Czas parzenia wynosił akurat tyle, ile zwykle zajmowało Emilowi wejście po schodach na trzecie piętro i zostawienie wierzchniej odzieży w przedsionku.

              Kiedy wszystko było już gotowe, Kornel usiadł w kuchni i czekał. Ta chwila zawieszenia wystarczyła, żeby dopadła go to nieznośne uczucie pustki, które z dnia na dzień stawało się coraz bardziej natrętne. Pustka i poczucie braku czegoś ważnego. Było to dziwne, bo nigdy nie oczekiwał zbyt wiele od życia, a w tej chwili miał właściwie wszystko, o czym marzył. Tym wszystkim była miłość, ktoś, do kogo mógł wracać. Mimo to wciąż tęsknił. W dodatku miał nieodparte wrażenie, że kiedyś, dawno temu, to posiadał. Nie wiedział, co to było, nie wiedział też kiedy to stracił.

              Z zadumy wyrwał go sygnał domofonu, oznaczający, że Emil właśnie wszedł na klatkę schodową. Chłopak upewnił się, że woda ma odpowiednią temperaturę, po czym zalał herbatę i zaniósł imbryczek razem z filiżanką, ciastkiem i konfiturą do salonu.

- Wiesz, co lubię w tobie najbardziej? – zapytał, kiedy upił pierwszy łyk herbaty. - Że zwracasz uwagę na drobiazgi, których inni nie dostrzegają.

- Lubię sprawiać ludziom przyjemność. Zwłaszcza, jeśli mi na kimś zależy.

- Czasami ma się wrażenie, że czytasz w myślach.

- Zwykła zdolność obserwacji. I dobra pamięć. O niektóre rzeczy i tak muszę zapytać.

- Ciekawy jestem, czy w taki sam sposób potrafiłbyś kogoś doprowadzić do szału.

- Pewnie tak. Gdybym chciał. Ale nie sądzę, żebym był do tego zdolny. Celowa złośliwość nie leży w mojej naturze. Nawet w obronie własnej.

- Uważaj, takich jak ty łatwo wykorzystać.

- Wolę samemu zostać wykorzystanym, niż wykorzystywać innych.

- Myślę, że dla własnego dobra powinieneś czasem się sprzeciwić.

- Nawet tobie?

- Nawet mnie. Chociaż niekoniecznie dzisiaj.

              Kolację zjedli dyskutując nad tym, jaki film obejrzeć wieczorem. Ich gusta nieco się różniły, ale w końcu zdecydowali się na jakąś durną komedię. Usadowili się na kanapie. Najpierw Emil, a potem Kornel, wtulony w jego pierś. Jak na informatyka Emil był bardzo dobrze zbudowany. Nie był jakoś specjalnie przeczulony na punkcie swojego wyglądu, ale starał się dbać o siebie. Regularnie chodził na siłownię i na basen. Kornel preferował raczej przejażdżki rowerem i czasami tylko towarzyszył swojemu chłopakowi na pływalni, gdzie mógł podziwiać jego idealną wręcz sylwetkę, z lekko tylko zaznaczoną muskulaturą.

              Filmu nie dokończyli. Kiedy Kornel zaczął przysypiać, Emil obudził go muśnięciem dłoni, delikatnym i palącym zarazem. Kornel czuł, jak od tego dotyku rozpala się w nim ogień, nad którym nie potrafił ani nie chciał zapanować. Pozwolił Emilowi zaprowadzić się do sypialni i rozebrać. Nie czuł zimna. Tylko żar namiętności.

 

              Kawa na pusty żołądek to był zdecydowanie zły pomysł. Dotąd nie miewał z tego powodu żadnych problemów, ale tego ranka z trudem potrafił opanować mdłości. Nie dopuszczał do siebie myśli, że powodem takiego stanu może być coś zupełnie innego. Kawę oczywiście dopił do końca, nałóg był silniejszy. Teraz siedział oparty o stół, z zamkniętymi oczami, ubrany tylko w bokserki i koszulkę. Błądził myślami, stopniowo zapominając o niedawnych nieprzyjemnościach.

              Ten błogi spokój nie trwał duło. Do kuchni wszedł Emil, jak zwykle cicho i niepostrzeżenie, i jak zwykle gotów do okazywania wobec Kornela wszelkich przejawów czułości. Tym razem był to masaż. Początkowo Kornel nie reagował, ale kiedy silne dłonie partnera zaczęły z karku zsuwać się coraz niżej wzdłuż kręgosłupa, poczuł, jak jego ciało zalewa fala podniecenia, która spowodowała skurcz żołądka, jeszcze silniejszy niż poprzedni.

- Przestań – powiedział wykręcając się niezgrabnie spod dotyku, sprawiającego mu cierpienie.

- Ktoś tu chyba wstał lewą nogą – odpowiedział Emil zaczepnie. Ustąpił jednak i usiadł naprzeciwko.

- Źle się czuję, to wszystko.

- Boli cię coś? Może wczoraj…

- To tylko żołądek.

- Poranne mdłości? Może jesteś w ciąży?

- Bardzo śmieszne. Jak chcesz, mogę ci załatwić korki z biologii.

- Nie trzeba, ze szkoły pamiętam wystarczająco dużo. Akurat te tematy bardzo mnie interesowały. Z drugiej strony w dzisiejszych czasach…

- Nawet „dzisiejsze czasy” nie są w stanie zmienić biologii.

- Ależ ty się dajesz podpuścić. Nie żołądkuj się tak, bo ci się pogorszy. Droczę się z tobą tylko.

- Więc przestań, proszę. Serio, źle się czuję.

- Czyli na basen dzisiaj cię nie wyciągnę? Rozumiem. Masz dzisiaj jakieś korki?

- Dwie godziny z Dominikiem.

- Może powinieneś wziąć sobie dzisiaj wolne?

- Jutro chłopak wyjeżdża na konkurs, nie mogę go zostawić na lodzie. Położę się na chwilę, do południa powinno mi przejść.

- Może kupić ci coś w aptece?

- Nie trzeba, naprawdę.

- Jak chcesz.

- Emil…

- Tak?

- Dzięki, za troskę.

- Spoko, choruj zdrowo.

              Kornel wstał ostrożnie i poczłapał do swojego pokoju. Miał tam biurko i niewielką półkę ze książkami, których towarzystwo działało na niego uspokajająco. W kącie stało też łóżko, w którym sypiał niezwykle rzadko, przeważnie, kiedy Emil wyjeżdżał do rodziców. Nie było ono zbyt wygodne, ale tym razem Kornel chętnie się w nim położył. Największym jego atutem stało się to, co dotychczas uważał za wadę – było zbyt ciasne dla dwóch osób.

 

- To byłoby na tyle – powiedział Kornel, sprawdziwszy ostatnie zadanie. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Teraz odstaw książki i odpocznij. Posiedź w domu z rodzicami, albo wyskocz gdzieś ze znajomymi, byle nie za długo. Najlepiej, gdybyś położył się spać przed dziesiątą. Do samego konkursu obowiązuje zakaz nauki, zakaz powtarzania, zakaz stresu. Zaufaj mi, tylko spokój może nas uratować. Możesz mi to dla mnie zrobić?

- Jasne. Chciałbym się panu jakoś odwdzięczyć.

- Odwdzięczysz mi się, wysyłając wiadomość z wynikiem tak szybko, jak to tylko możliwe.

- Jak pan sobie życzy. Czy ja też mogę mieć do pana jeszcze jedną prośbę?

- Zawsze.

- Modli się pan czasami?

- Coś tam ze szkoły pamiętam – odpowiedział Kornel nieco zbity z tropu. Dominik nie krył się nigdy ze swoją pobożnością, na rozpoczęcie zajęć zawsze czynił znak krzyża. Mimo to pytanie ucznia wprawiło Kornela w niemałe zakłopotanie.

- Wystarczy jedno „Zdrowaś Maryjo”, bardzo o to proszę. Obu nam to dobrze zrobi. Nie musi pan nawet iść do kościoła, jeśli nie ma pan takiego zwyczaju.

- Ile o mnie wiesz? - zapytał wpatrując się uważnie w twarz ucznia. Dominik kończył niedługo osiemnaście lat, ale z tymi swoimi przydługimi blond włosami i delikatnymi rysami twarzy wyglądał jak mały chłopiec ze świętego obrazka. Brakowało tylko Anioła Stróża, który by go prowadził za rękę. - Wiem, że jesteś inteligentny i od dawna podejrzewam, że widzisz więcej niż się do tego przyznajesz.

- Rozgryzł mnie pan – powiedział uśmiechając się niewinnie, jak dzieciak przyłapany na podjadaniu słodyczy przed obiadem – ale proszę być spokojnym. Na pewno wiem tylko tyle, że nie potrafi pan odmówić drobnej przysługi i że nie rzuca słów na wiatr. Reszta to jedynie domysły.

- I tych domysłów najbardziej się boję.

- Niepotrzebnie. Nawet rzeczy pewne zachowuję jedynie dla siebie i bynajmniej nie po to, by je wykorzystać przeciwko panu. Więc jak będzie z tą modlitwą?

- Obiecuję.

- Super. Jeśli to możliwe, proszę to zrobić jutro o dziesiątej. O tej godzinie ma się rozpocząć pierwszy etap konkursu. Przypomnę się smsem.

- Niech tak będzie.

- Amen!

 

              Emil musiał zostać po godzinach. Jakiś ważny klient miał awarię sieci i trzeba było szybkiej interwencji. Kornel wykorzystał sytuację i położył się wcześniej spać. W swoim pokoju. Wieczorem znowu poczuł się gorzej, więc miał dobre wytłumaczenie, nie tyle przed Emilem, co przed sobą. W nocy obudziło go muśnięcie dłoni o policzek.

- Wszystko w porządku? - zapytał Emil z nutą autentycznej troski w głosie.

- Lepiej niż rano.

- Może powinieneś się położyć u mnie? Miałbym na ciebie oko, gdyby ci się pogorszyło.

- W porządku, tak jest dobrze – powiedział Kornel, po czym najzwyczajniej w świecie zasnął. Emil czuwał przy nim jeszcze przez chwilę, po czym wrócił do siebie. Znał Kornela na tyle dobrze, żeby podejrzewać coś więcej niż tylko problemy żołądkowe. Coś go gryzło, nawet jeśli nie potrafił się do tego przyznać, być może nawet przed sobą. Na razie postanowił nie naciskać. Prędzej czy później powie mu o wszystkim, albo mu po prostu przejdzie. Wystarczy mu dać trochę czasu.

 

              Najtrudniej było zacząć. Kwadrans przed dziesiątą Kornel dostał sms o treści „Ave Maria...”. „Zlecenie przyjęte” napisał w odpowiedzi, po czym stanął oparty o parapet i czekał, wpatrzony w zegarek. Konkurs się rozpoczął, a Kornel podjął modlitwę. Wypowiedzenie pierwszych słów kosztowało go wiele wysiłku, zupełnie jakby próbował się przebić przez niewidzialną ścianę, albo wspinał się na wyjątkowo stromą skałę. Później szło już łatwiej, tak że druga część modlitwy była jak jazda z górki. Mimo długiej przerwy w praktykach religijnych Kornel z radością stwierdził, że nie wszystko jeszcze zapomniał. Trochę jak z jazdą na rowerze. Sprawę ułatwiał fakt, że robił to z autentycznym zaangażowaniem.

              Przy tej okazji odkrył też, jak bardzo przywiązał się do swojego ucznia. Niby ich relacja była wyłącznie formalna, ale zaangażowanie, z jakim Kornel podchodził do nauczania, a także naturalna otwartość Dominika mogły dać początek pięknej przyjaźni. O ile oczywiście Kornel by na to pozwolił. A że nie planował kontynuować tej znajomości, modlił się tym gorliwiej, traktując to jako swego rodzaju pożegnanie.

              Z potwierdzenia wywiązania się z obietnicy zrezygnował. Dominik pewnie oddał komuś telefon przed wejściem na salę, w której miał się odbyć konkurs, ale lepiej było nie ryzykować. Poza tym, co miałby mu napisać? „Zrobione” wydawało się zbyt banalne. Bardziej adekwatne wydawało się zacytowanie ostatnich słów modlitwy, oczywiście po łacinie: „et in hora mortis nostrae”, ale wyjęte z kontekstu słowa o śmierci wydawały się z kolei zbyt złowieszcze. Zdecydował się nie pisać nic, poprzestał jedynie na głośnym „Amen”, które w pustym i cichym mieszkaniu zabrzmiało niczym grom, którego echo zdołało jakimś sposobem przedostać się do serca Kornela.

 

              Pożegnanie z Emilem odbyło się bez większych fajerwerków. Emil zapowiadał zwykle swoje wyjazdy do rodziców dużo wcześniej. Zawsze też proponował Kornelowi, żeby pojechał razem z nim, on zaś konsekwentnie odmawiał. Nawet jeśli rodzice Emila byli tak tolerancyjni, jak opowiadał, to nie umiałby w ich towarzystwie poczuć się swobodnie. Nie dlatego, że był nieśmiały, to dałoby się pewnie szybko przezwyciężyć. Kornel bał się tego, że przez cały czas wizyty myślałby o własnych rodzicach, co wprawiłoby go w zdecydowanie kiepski nastrój. Lepiej było mu zostać w pustym mieszkaniu, z dala od czyjegokolwiek wzroku.

- Wrócę w niedzielę wieczorem – powiedział zarzucając na ramię prawie pusty plecak, który miał wrócić pełny słoików od mamusi. - Jesteś pewien, że poradzisz sobie sam? Może poprosić kogoś, żeby do ciebie zajrzał?

- Ta, najlepiej tę staruszkę z parteru. Na pewno chętnie by się mną zajęła i nawet utuliła do snu, z którego bym się już nie obudził.

- Raz jeden rzuciła jakiś nieprzychylny komentarz, a ty już robisz z niej morderczynię. Gdzie twoja wrodzona życzliwość do ludzi?

- Ty się o moją życzliwość nie martw. A tak na serio, dam sobie radę. Może odwiedzę znajomych ze studiów. Kilku nadal mieszka w Poznaniu.

- Zadzwoń, gdyby się coś działo.

- Dobrze, zadzwonię. Pozdrów rodziców.

 

              Wolną sobotę wykorzystał przede wszystkim na to, by się porządnie wyspać. Przynajmniej taki miał zamiar, ale sąsiedzi z góry wyraźnie mieli to gdzieś. Kornel nie był pewien, ile dokładnie dzieciaków posiada mieszkające piętro wyżej małżeństwo, ale z poziomu hałasu wnioskował, że co najmniej sześcioro. Tupot bosych stóp i przyciszone rozmowy był jeszcze jakoś w stanie ignorować, ale kiedy któreś z dzieci włączyło telewizor na cały regulator, Kornel rozbudził się zupełnie. Gdyby to jeszcze był kanał z kreskówkami, ale nie! Któraś ze stacji postanowiła wyemitować koncert Sławomira, na co dzieciaki zareagowały entuzjastycznymi okrzykami i oczywiście tańcem w rytm „Miłości w Zakopanem”.

              Nie było innej rady, jak zabrać się za sprzątanie. Dla ratowania równowagi psychicznej postarał się o zagłuszacz dla hałasu z góry i włączył swoją muzykę, w odróżnieniu jednak od swoich sąsiadów, skorzystał ze słuchawek. I tak w rytm utworów Sabatonu udało mu się wysprzątać niemal całe mieszkanie. Pokój Emila mógł sobie darować, bo panował w nim idealny porządek. Przynajmniej za dnia.

              Obiad Kornel zjadł na mieście. Gotowanie tylko dla siebie nie sprawiało mu takiej przyjemności, a że musiał zrobić jeszcze zakupy połączył jedno z drugim i wybrał się do Starego Browaru. To właśnie tam, kiedy popijał kawę w Atrium, dostał wiadomość od Dominika: „Rodzice laureata zapraszają na niedzielny obiad. Obecność obowiązkowa!”. Uradowany tą wiadomością Kornel nie mógł nie przyjąć zaproszenia. I tak nie miał planów na niedzielę, a poza tym był ciekawy rodziców Dominika. Oddzwonił niemal natychmiast, żeby pogratulować uczniowi sukcesu i dowiedzieć się gdzie i o której godzinie miał się stawić na wspomniany obiad. Potem zadzwonił jeszcze do Emila, żeby podzielić się tą radością także z nim.

 

              Mieszkanie na strzeszynku w którym się znalazł Kornel należało zdecydowanie do ludzi zamożnych. Rodzice Dominika byli wziętymi lekarzami i z pewnością nie brakowało im pieniędzy, nie dawali tego jednak poznać po sobie swoim zachowaniem. Swojego gościa przywitali bardzo serdecznie i natychmiast usadzili przy stole, zastawionym przepiękną porcelaną. Młodsze dzieciaki uwijały się wokół niego, pomagając mamie w przynoszeniu potraw. Gdy już wszystko było gotowe, ojciec odmówił modlitwę i wszyscy zasiedli do posiłku.

              Rozmowa dotyczyła przede wszystkim Dominika. Chłopiec, który siedział obok Kornela czasami coś dopowiadał, ale jego uwaga była skupiona wokół młodszego rodzeństwa – siostry, która była w ostatniej klasie podstawówki i braci-trojaczków, którzy kończyli dopiero pierwszą klasę. Pomagał im przy nakładaniu jedzenia i upominał delikatnie, jeśli zachowywali się nieodpowiednio. Kornel nie mógł wprost wyjść z podziwu. Sam w jego sytuacji czułby się albo mocno skrępowany, albo puszył się jak paw, słysząc tyle pochwał na swój temat. On tymczasem zachowywał się całkiem normalnie.

              Po obiedzie razem z rodzeństwem zabrali się za sprzątanie jadalni, Kornel natomiast udał się z rodzicami do salonu na kawę. Spodziewał się tam standardowego wyposażenia – ławy, jakichś bibelotów i przede wszystkim ogromnego telewizora. Tymczasem większość wyposażenia stanowiły półki z książkami, a telewizora nie było wcale. Był sprzęt grający, bardzo dobrej jakości, na ile potrafił się w takich rzeczach zorientować, ale telewizora nie było. Kolejną rzeczą, która rzuciła się Kornelowi w oczy był stary, bogato rzeźbiony krzyż, zawieszony na ścianie tuż obok zdjęć rodzinnych.

- Jest w naszej rodzinie od pokoleń – powiedziała pani Izabela, idąc za wzrokiem Kornela.

- Jest cudowny.

- Podobnie jak to, co się na nim dokonało.

- Nie widzę zdjęć z chrztu trojaczków – powiedział chcąc szybko zmienić temat. Nie miał ochoty psuć sobie nastroju niewygodnym dla niego tematem.

- Ochrzczono ich w szpitalu, natychmiast po porodzie. Nikt nie fatygował się zdjęciami. Ich matka przed swoją śmiercią zdążyła tylko wybrać dla nich imiona.

- Są adoptowani?

- Próbowałam dotrzeć do krewnych tej kobiety, albo chociaż znaleźć ojca, ale bezskutecznie. A że zdążyłam malców pokochać, postanowiliśmy z mężem przyjąć ich do siebie.

- Szlachetne.

- I trudne. Noszą imiona archaniołów, ale rzadko zachowują się jak aniołki. Na szczęście Dominik z Klaudią dużo nam pomagają.

              W tej chwili przyszedł Dominik z kawą. Pozostałe dzieci wróciły do pokojów, żeby zająć się swoimi sprawami, uczeń Kornela został natomiast z nimi. Rozmawiali bardzo długo, na przeróżne tematy, a im dłużej rozmawiali, tym bardziej Kornel był zachwycony całą rodziną. Nigdy nie spotkał jeszcze ludzi, którzy by potrafili tak jak oni cieszyć się wspólnie spędzanym czasem. Nawet najbardziej zgrana paczka przyjaciół, jaką znał nie dogadywała się tak dobrze ze sobą, a już na pewno nie potrafiła sprawić, że ktoś z zewnątrz poczułby się równoprawnym partnerem w rozmowie. Przy nich natomiast czuł się jak pełnoprawny członek rodziny. Nie wiedzieć kiedy, rodzice Dominika zaczęli nawet zwracać się do Kornela po imieniu, co wydało mu się jak najbardziej na miejscu. Szybko też znalazł wspólne zainteresowania z panem Henrykiem. Cieszyło go to, a jednocześnie wprawiało w zakłopotanie, budziło bowiem tęsknotę za rodzinnym domem, za czasami, kiedy potrafił jeszcze rozmawiać ze swoimi rodzicami.

              Zbliżała się pora kolacji. Kornel, nie chcąc nadużywać gościnności, zaczął zbierać się do wyjścia. Kiedy Dominik wyszedł do kuchni odnieść filiżanki, jego mama zapytała:

- Gdzie spędzasz święta?

- W Poznaniu.

- Nie wybierasz się do rodziców?

- Nie chcą mnie widzieć – odpowiedział po chwili wahania.

- Dlaczego?

- Bo mieszkam z chłopakiem.

              Kornel spuścił wzrok i poczuł jak jego twarz płonie rumieńcem wstydu. Nie miał pojęcia, dlaczego to powiedział. Bądź co bądź to byli wciąż obcy ludzie, nawet jeśli budzili jego zaufanie. W dodatku poglądy mieli zdecydowanie konserwatywne, podobnie jak jego rodzice. Nie potrafił wykrztusić z siebie nic więcej. Chciał wyjść i nigdy tu nie wracać, ale nie mógł się ruszyć. Czekał, aż któreś z nich przerwie wreszcie milczenie, które wydawało mu się trwać już całą wieczność. Spodziewał się usłyszeć jakieś dyplomatyczne „zdaje się, że miałeś już wychodzić”, albo „na pana już chyba czas”. Zamiast tego poczuł jak ktoś bierze jego dłoń w swoje ręce.

- Nasz syn uważa cię za wspaniałego człowieka, a ja nauczyłam się, że w tych kwestiach można mu całkowicie ufać.

- Widocznie nie wie o mnie wszystkiego.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin