Paweł Jasienica - Pamiętnik.pdf

(478 KB) Pobierz
PAWEŁ JASIENICA
PAMIĘTNIK
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
OD REDAKCJI
Po piętnastu latach od śmierci Pawła Jasienicy wciąż nie znamy całości jego dzieła. W
wyniku osobliwej polityki wydawniczej podtrzymuje się pozory stałej obecności twórczości
Jasienicy na rynku czytelniczym; wszak uchylony został zakaz publikacji, jakim przez wiele
lat obłożono już nie pojedyncze utwory pisarza, lecz wszystko, cokolwiek napisał. Nie
naprawiona została (czy to zresztą w ogóle było możliwe?) krzywda, uczyniona jemu i jego
dobremu imieniu, ale książki Jasienicy, ostatnio nawet z nieco większą częstotliwością, są
wydawane.
Do tej pory nie doczekała się jednak edycji najbardziej osobista, niedokończona
wypowiedź pisarza - „Wspomnienia”. Publikacja wybranych fragmentów w „Przeglądzie
Katolickim (według kryteriów przede wszystkim „cenzuralności”) nie może zastąpić wydania
pełnego tekstu.
„Wspomnienia” Pawła Jasienicy publikujemy na podstawie jednego z odpisów. Nie
mieliśmy możliwości skolacjonować go z maszynopisem autorskim (jeżeli taki istnieje;
Jasienica pracował nad „Wspomnieniami” w ostatnich miesiącach życia).
WEZWANIE
DZIĘKUJEMY REDAKCJI „WEZWANIA” ZA UDOSTĘPNIENIE TEKSTU
I
Poniedziałek, 5 stycznia 1970 roku
To musiał być wczesny wieczór: z góry padało już na stół silne światło lampy
naftowej, lecz nas z bratem jeszcze nie zapędzono do łóżek. A może rodzice nie mieli
wówczas głowy po temu? Pochyleni nad jakimś papierem, nad listem czy gazetą, debatowali
zawzięcie. Zahaczyły mi się o pamięć ich słowa dotyczące tajemniczych spraw - zamarzniętej
rzeki, przerębli w pobliżu mostu, czyjegoś kalosza porzuconego na lodzie.
Łatwo mi dzisiaj rozszyfrować znaczenie owych urywków wspomnień, bez błędu
dopasować tamten wieczór do chronologii wydarzeń powszechnie uznawanych za
historyczne, nawet za „wstrząsające światem”. Był to po prostu sam początek roku 1917,
któryś z jego najpierwszych dni. Polska para inteligencka, zamieszkała w miasteczku
Maksaticha guberni twerskiej Imperium Rosyjskiego, roztrząsała świeżo otrzymaną
wiadomość o gwałtownej śmierci Grzegorza Rasputina. - Stary porządek pękał o własnych
siłach.
Upłynęło pięćdziesiąt trzy lata (znowu jest wczesny wieczór styczniowy, wigilia
Trzech Króli), szmat czasu wystarczająco rozległy by móc stwierdzić, że wbrew gromkim
zapowiedziom pewnego wieszcza „kobyła historii” wcale nie została zajeżdżona. Ruszyła
wtedy ostro z miejsca, wzięła sporo barier, lecz i zawlekła niektórych, imponująco zresztą
licznych swych pasażerów w regiony zjawisk osobliwych, z filozoficznego punktu widzenia
zdecydowanie zabawnych.
Rozpocząwszy przed dwoma miesiącami siódmy krzyżyk, zasiadłem oto do pisania
mej dwudziestej pierwszej książki, czyli pamiętnika. Cóż bardziej normalnego u literata,
który od najwcześniejszego dzieciństwa przejawiał nałogowe zainteresowanie dla historii, w
jej zakresie odbył studia uniwersyteckie, poświęcił jej większość swych wspomnianych przed
chwilą wypracowań i był świadkiem interesujących zjawisk dziejowych? W pewnych
okolicznościach postępowanie logiczne może się okazać karygodną lekkomyślnością. Nie
wiem, nikt nie może mi zaręczyć, jaki będzie los tych pokrytych pismem kartek, czemu i
komu one posłużą. Mój dom wcale nie jest moją twierdzą. Nie jestem panem szuflady
własnego biurka.
Pisarzowi nie przysługuje dziś w Polsce swoboda twórczości. W pełni cieszą się za to
czynniki polityczne.
W lutym 1968 roku trzej starsi panowie - Zygmunt Mycielski, Juliusz Żuławski i autor
tej książki - zastanawiali się wspólnie nad potrzebą i sensem wysłania do przewodniczącego
Rady Państwa listu, protestującego przeciwko zdjęciu ze sceny „Dziadów” Mickiewicza.
Szacowni gentelmeni debatowali przez cały wieczór, następnego zaprosili do swego grona
jeszcze jednego rówieśnika, Jerzego Andrzejewskiego oraz przedstawiciela pokoleń
młodszych, pięćdziesięcioletniego Pawła Hertza. Rozprawiano, wypito sporo kawy,
sporządzono projekty listu i postanowiono ostatecznie nic nie pisać. Wkrótce potem swoboda
twórcza zatriumfowała w Warszawie i w całej Polsce. Prasa poinformowała naród o rzeczo-
wej naradzie, odsłoniła jej złowrogi charakter. Z kameralnej, w czterech ścianach
prowadzonej i jałowej w rezultacie rozmowy kilku osób uczyniła fragment spisku, mającego
na celu zamach stanu, zmianę ustroju oraz inne okropności.
Quae cum ita sint... do czegóż posłużyć może bezbronny maszynopis pamiętnika,
którego autor mniema skromnie, że skoro wolno mu mieć prywatny pogląd na czyny i poziom
moralny króla Dawida, to tym bardziej na fakty oglądane własnymi oczami? Oczywiście do
wykazania, że walka ideologiczna nie tylko trwa, lecz rozpala się groźnie, co wymaga
wzmożenia czujności, zdrowego morza na odwilżowe miazmaty. - Posłuch wobec pisarskiego
powołania może się niekiedy okazywać czynnością podobną do sączenia oliwy w tryby
mechanizmu represji. W lutym 1968 roku tak zwane czynniki nie chciały przyjąć do
wiadomości, że protest literatów przeciwko konfiskacie „Dziadów” nie był sprawą polityki,
ale sumień. Po rozgadanym lutym nastąpił nacechowany namacalnym konkretem marzec.
Jesienią 1967 roku uczestniczyłem, jako mąż zaufania oskarżonej, w toczonym przy
drzwiach zamkniętych, lecz mimo to głośnym na cały kontynent procesie Niny Karsow.
Wśród należących do niej papierów znalazły organa śledcze pamiętnik, zaopatrzony na
wstępie zastrzeżeniem: do opublikowania w dwadzieścia lat po śmierci autorki. Prokurator
uznał to za kamuflaż, samo zaś pismo za materiał przeznaczony do natychmiastowego
wywiezienia za granicę w celu drukowania, szkalowania, walki... Na próżno obrońcy - Jan
Olszewski i Władysław Siła - Nowicki - wywodzili, że tego rodzaju praktyki, same w sobie
niesłuszne i krzywdzące, mogą się w dodatku fatalnie odbić na rozwoju literatury
pamiętnikarskiej w Polsce.
Michał Bobrzyński ujemnie oceniał antyukraińskie pomysły generała Tadeusza
Rozwadowskiego. Szkodzenie wybitnemu żołnierzowi nie interesowało go jednak, skoro
zabronił ogłaszania pamiętnika wcześniej niż w ćwierćwiecze po zgonie autora. Jakoż
wydrukowano książkę wtedy, gdy Rozwadowskiemu wszystkie sprawy tego padołu były już
od dawna obojętne. Za to wspomnienia galicyjskiego namiestnika nie utraciły znaczenia dla
kultury polskiej. Nie przegrała ona na tym, że ekscelencja był samowładnym panem szuflad
we własnym biurku.
Minister Kazimierz Świtalski zastrzegł przed śmiercią stanowczo, że jeśli memuary
jego mają być ogłoszone, to tylko jako całość. W „Kulturze” warszawskiej ukazały się ich
wybrane fragmenty, uzyskane drogą... urzędową.
Znałem takiego, który jesienią 1944 roku, wylądowawszy po rozmaitych przygodach u
gospodarza w białostockim, w chwilach wolnych od troski o bydło tudzież od innych
zatrudnień parobczańskich, zajął się utrwalaniem piórem swych przeżyć. Był oficerem
zawodowym, zrzutkiem - „cichociemnym”, konspiratorem i partyzantem. Którejś nocy
funkcjonariusze sowieckiego KGB położyli rękę na zapisanych brulionach, no i na ich
autorze. Obiło mi się później o uszy, że kopał on węgiel w stronach niezbyt odległych od
Bieguna Północnego.
Tego rodzaju przygody już nie grożą pamiętnikarzom. Jeśli nawet wszystko lub'
niemal wszystko zostało u nas po staremu, to jest niewątpliwie wykonywane łagodniej. Nie
może to jednak uwolnić od lęku o los własnej pisaniny. System, któremu zagrażają dziś
wyłącznie konsekwencje jego własnych błędów, pielęgnuje i nieustannie podsyca mit
wszechstronnego zagrożenia. Swobodne wywody i oceny pisarskie mogą posłużyć za
pożywkę propagandzie wrogiej wszelkiej swobodzie myśli, nagonkom uprawianym w
dodatku przez miernoty, którym cenzura prewencyjna i policyjny zakaz stwarzają jedyną
szansę życiową.
Poranek 29 lutego 1968 roku, który to dzień przeszedł do historii jako data
protestacyjnego zebrania literatów warszawskich, poranek ten spędziłem na Cmentarzu
Powązkowskim, samotnie. Było to zaiste najbardziej właściwe miejsce do rozmyślań o tym,
co miało się odbyć wieczorem. Nie łudziłem się ani przez chwilę, nie wierzyłem w doraźnie
pomyślny skutek protestu. Co razem wzięte wcale nie. zwalniało od dotkliwie odczuwanego
obowiązku. Z własnej inicjatywy, nie naradzając się z nikim, postanowiłem poprzednio, że
wystąpię, złożę wniosek o tajne głosowanie, a w przemówieniu podniosę między innymi
sprawę antysemityzmu. Nic to nie pomoże, niczemu nie zapobiegnie, lecz zgodne będzie z tą
najprostszą
i
najbardziej
słuszną
filozofią
życiową,
która
nakazuje
przestrzegać
przyzwoitości.
Podobne, w ogólnych zarysach, myśli snują mi się po głowie i teraz, kiedy nareszcie
zdecydowałem się posłuchać głosu przemawiającego we mnie od lat, od wielu lat, podjąć
ryzyko, które nie jest niestety moim ryzykiem osobistym tylko. Wierność samemu sobie na
pewno jest obowiązkiem pisarza, trzeba ulegać przymusowi wewnętrznemu. A w dodatku -
kto jest z wykształcenia historykiem ten powinien znać cenę pamiętnikarskich wyznań...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin