Katastrofa Nedelina.pdf

(551 KB) Pobierz
24 października 2015, 
16:00
Miało być ku chwale rewolucji, skończyło się
koszmarem. "Katastrofa Nedelina"
Katastrofa na kosmodromie Bajkonur
Foto: domena publiczna/Roskosmos | Video: domena publiczna
Gwałtowna eksplozja kilkudziesięciu ton wyjątkowo toksycznego paliwa pochłonęła natychmiast wszystkich w pobliżu
rakiety. Ci, którzy zaczęli uciekać, ginęli uwięzieni w roztopionym asfalcie i na zasiekach otaczających stanowisko
startowe. W ciągu kilku sekund ZSRR stracił niemal setkę czołowych naukowców i techników. Była to najgorsza
katastrofa w historii radzieckiego programu rakietowego. Od nazwiska głównego winowajcy nazwano ją "katastrofą
Nedelina".
Prawdę o tragicznych wydarzeniach na kosmodromie Bajkonur ukrywano do ostatnich lat
ZSRR. Pierwsze oficjalne informacje opublikowano dopiero w 1989 r., 29 lat po katastrofie.
Wcześniej szczątkowe doniesienia docierały na Zachód za pośrednictwem dysydentów i
szpiegów.
Choć oficjalnie do katastrofy nie doszło, to w radzieckim wojsku i przemyśle wojskowo­
kosmicznym wiedza na jej temat była powszechna. Tragedia była tak porażająca, że
odcisnęła trwałe piętno na całym programie rakietowym ZSRR i pracującym przy nich
ludziach, którzy skrycie dzielili się informacjami na jej temat.
Ku chwale rewolucji
Katastrofa Nedelina była efektem sprzęgnięcia się wielu
czynników. Ci, którzy znaleźli się 24 października 1960 r. w
pobliżu nowej rakiety balistycznej R­16 szykowanej do
pierwszego testowego lotu, padli ofiarą przede wszystkim
ambicji komunistycznych przywódców. Presja płynąca z
Kremla i najwyższego dowództwa Armii Czerwonej
doprowadziła do rażącego i skrajnie ryzykownego
ignorowania nawet najbardziej podstawowych zasad
bezpieczeństwa, których należy dochować podczas pracy
przy dużej rakiecie zawierającej kilkadziesiąt ton bardzo
toksycznego paliwa.
Ostatni kosmiczny triumf ZSRR.
Przełomowe 12 minut Leonowa
Wyczołgując się z...
czytaj dal
Naciski na inżynierów, naukowców i wojskowych pracujących przy programie budowy R­16
były jednak tak silne, że wszelkie zdroworozsądkowe zasady zostały odłożone na bok i
praktycznie nikt się temu nie sprzeciwił. Wszystko przez to, że na przełomie lat 50. i 60.
ZSRR było w bardzo niekorzystnej sytuacji strategicznej. Amerykanie dysponowali potężną
flotą bombowców zdolnych zarzucić radzieckie terytorium bombami termojądrowymi.
Wojsko ZSRR nie miało adekwatnej odpowiedzi, bowiem jego lotnictwo strategiczne było
zdecydowanie słabsze i nie miało możliwości pokonania USA na tym polu.
Nadzieją na wyrównanie szans były rakiety, których rozwój w Ameryce był powolny ze
względu na priorytetowe traktowanie bombowców. Kosztem dużych nakładów i mobilizacji
w 1957 r. radzieccy inżynierowie odpalili pierwszą rakietę międzykontynentalną R­7,
teoretycznie zdolną dostarczyć nad USA głowicę termojądrową. Pocisk stworzony pod
kierownictwem ojca programu rakietowego ZSRR Siergieja Korolowa, choć był wielkim
osiągnięciem, okazał się kompletnie niepraktyczny z punktu widzenia wojska. Wymagał
dużych nieosłoniętych stanowisk startowych i niemal doby przygotowań przed startem, co
czyniło rakiety łatwym celem dla Amerykanów.
Rakieta R­7 oficjalnie została przyjęta do służby po pewnych modyfikacjach, ale nigdy nie
było ich więcej niż kilkanaście egzemplarzy i pełniły one głównie funkcję propagandową.
Pocisk swoje największe sukcesy odniósł w programie kosmicznym, wynosząc pierwsze
satelity i kosmonautów na orbitę. Najlepiej dzisiaj znana rosyjska rakieta kosmiczna Sojuz,
która od ponad 40 lat służy podbojowi kosmosu, jest rozwinięciem właśnie pocisku R­7.
Presja z samej góry
Cywilne możliwości rakiety niewiele interesowały jednak wojskowych, forsowano więc
prace nad stworzeniem praktycznego pocisku międzykontynentalnego, który produkowany
w masowych ilościach, mógłby zrównoważyć potęgę lotnictwa strategicznego USA. Ukuto
nawet slogan: "Nasza ojczyzna potrzebuje atomowej tarczy!".
Prace prowadziły równolegle biuro konstrukcyjne Korolowa (przyszła rakieta R­9) oraz
wydzielone z niego w 1953 r. biuro Michaiła Jangiela. Obaj konstruktorzy ze sobą
rywalizowali i prezentowali odmienne podejście do budowy swoich rakiet. Korolow, jako
bardziej doświadczony i spokojny z natury, preferował ostrożniejsze podejście. Jangiel
stawiał natomiast na bardziej ryzykowne rozwiązania, które jednak w wypadku powodzenia
oznaczały znacznie lepsze efekty.
Pierwszym dziełem biura konstrukcyjnego Jangiela (OKB­586, dzisiaj ukraiński koncern
rakietowy Jużmasz) była rakieta balistyczna średniego zasięgu R­12. Co prawda nie mogła
sięgnąć USA, ale świetnie nadawała się do szachowania całej zachodniej Europy. Sowieci
próbowali też umieścić R­12 na Kubie, co skończyło się
kryzysem w 1962 r. i niemal doprowadziło do III wojny
światowej. Zanim jednak do tego doszło, Jangiel tworzył już
powiększoną wersję R­12, oznaczoną jako R­16. Prace
prowadzono w ogromnym pośpiechu. Naciskał Kreml,
naciskało wojsko, a sam Jangiel chciał udowodnić swoją
wyższość nad Korolowem.
Ponieważ radziecki program rakietowy od początku do
końca pozostawał pod ścisłą kontrolą wojska (tak samo
program teoretycznie cywilnych lotów kosmicznych), to
nadzorcą programu budowy R­16 był marszałek Mitrofan
Nedelin, dowódca wojsk artyleryjskich ZSRR (pod które
początkowo podlegały wszystkie rakiety balistyczne).
Szalenie ambitny i nieznoszący sprzeciwu oficer trzymał
podwładnych żelazną ręką. Jego charakter ostatecznie
przesądził o tragicznych zdarzeniach na Bajkonurze.
Rezygnacja ze zdrowego rozsądku
Marszałek Nedelin, główny
Źródło: domena publiczna
wojskowy nadzorca prac nad nową rakietą
We wrześniu 1960 r. ukończono budowę pierwszego
eksperymentalnego egzemplarza R­16. Sprawiał on jednak
masę problemów. Zawodne były zwłaszcza elektryka, układ kontrolujący i specjalne
membrany w przewodach paliwowych, które kilka godzin przed startem zostawały
rozrywane małymi ładunkami wybuchowymi i wpuszczały paliwo do silników. Inżynierowie i
naukowcy chcieli w spokoju usuwać usterki, ale ich zdanie nie miało znaczenia wobec
presji Kremla i wojska. "Tarcza atomowa" była potrzebna od zaraz. Na dodatek zbliżała się
rocznica rewolucji październikowej i Nedelin bardzo chciał odpalić rakietę tuż przed nią,
aby móc się pochwalić wielkim osiągnięciem w tak ważnym momencie.
Niedopracowaną R­16 wysłano na Bajkonur. Jangiel nie
miał dość siły woli, aby się temu sprzeciwić.
Rakieta dotarła na kosmodrom Bajkonur w ostatnich dniach
września. Przez następne trzy tygodnie była składana w
całość i testowana. Podczas prób znów wychodziły na jaw
problemy, głównie związane z elektryką i systemami
kontrolnymi. Pomimo tego 21 października zadeklarowano
koniec testów i wstępną gotowość do lotu. Następnego dnia
rakietę wytoczono z hali i przewieziono na nowo
wybudowane stanowisko startowe nr 41. Na kosmodrom
przybył sam marszałek Nedelin, aby osobiście nadzorować
ostatnie przygotowania i lot.
Radziecki silnik legenda
zmartwychwstaje. Zamiast
sławić ZSRR będzie zarabiał dla
USA
Radziecki silnik...
czytaj dal
Po ustawieniu rakiety na stanowisku startowym rozpoczęto ostatnią fazę testów.
Początkowo wszystko szło bez większych problemów i 23 października podjęto decyzję o
zatankowaniu rakiety. Oznaczało to, że nie było już odwrotu – rakietę trzeba było
wystrzelić. R­16 była bowiem napędzana bardzo toksycznym paliwem, które zyskało
nieoficjalny przydomek "diabelski jad". Jego opary są w stanie zabić człowieka w ciągu
kilku minut, a na dodatek jest silnie żrące i po wlaniu go do rakiety zaczyna ono powoli
niszczyć ją od środka. Po kilku dobach cały układ paliwowy wymaga wymiany. 
Nie wchodziło więc w rachubę spuszczenie paliwa z rakiety, bo trzeba by ją zdemontować i
wysłać z powrotem do fabryki. Oznaczałoby to miesiące opóźnień, a rocznica rewolucji
szybko się zbliżała. Później ustalono, że nie istniała nawet procedura na spuszczenie
paliwa z rakiety. Część wojskowych i inżynierów miała wątpliwości przed przekroczeniem
tego Rubikonu, ale nikt nie potrafił sprzeciwić się Nedelinowi. Sam marszałek miał być
natomiast pod silną presją Kremla. Uwielbiający rakiety i prestiż wynikający z ich lotów
Nikita Chruszczow miał dzwonić do niego niemal codziennie.
Początek problemów
W takiej atmosferze gorączkowo prowadzono ostatnie
przygotowania, ignorując całkowicie zasady
bezpieczeństwa. Podczas tankowania na stanowisku
startowym powinno pozostać maksymalnie kilkanaście osób
w strojach chroniących przed toksycznymi oparami, ale było
ich ponad sto. Przykład dali sami Nedelin i Jangiel, którzy
przebywali obok rakiety i nadzorowali prace. Niemal od razu
wykryto wyciek paliwa, który był jednak na tyle mały, że
Mogły być lepsze od promów
USA. Są zapomniane
Ostatni...
czytaj dal
postanowiono go zignorować i pilnować jedynie, aby się nie powiększył.
Kilka godzin po skończeniu tankowania doszło do pierwszego poważnego kryzysu.
Kontrolerzy wysłali sygnał do rakiety, aby zdetonować wybuchowe membrany w pierwszym
stopniu, czyli tym, który jest na dole i pracuje podczas startu. Nie działał jednak system
wykrywający, czy rzeczywiście doszło do przerwania barier. Wysłano więc ludzi, którzy
musieli wcisnąć się do wnętrza rakiety i nasłuchiwać szumu paliwa w przewodach. Większy
wyciek paliwa oznaczałby ich śmierć.
Zawiódł jednak system elektryczny i wybuchy zamiast w pierwszym nastąpiły w drugim
stopniu, co normalnie powinno nastąpić już w locie. Po chwili w wyniku niewyjaśnionego
spięcia otworzyła się część zaworów dostarczających paliwo do silników pierwszego
stopnia. Następnie kompletnie zawiódł system zasilania elektrycznego rakiety.
Decydujące godziny
W normalnych warunkach takie awarie oznaczałyby przerwanie przygotowań do startu.
Prace wstrzymano jednak tylko na noc w celu ocenienia sytuacji. Rano 24 października
padł rozkaz kontynuowania przygotowań. W odległym o 800 m od rakiety budynku zaczęli
się gromadzić zaproszeni do obserwowania startu goście. Po tym, jak wczesnym
popołudniem technicy oznajmili, że potrzebują dodatkowych 30 minut, Nedelin ruszył na
stanowisko startowe, aby osobiście wszystkiego doglądać. Krzesło dla niego ustawiono
kilkanaście metrów od rakiety. Obok na kanapach zasiadła większość najważniejszych
ludzi w programie. Wokół krzątało się około 200 innych osób.
Cała sytuacja była złamaniem wszelkich zasad
bezpieczeństwa. Na stanowisku startowym powinna
przebywać tylko absolutnie niezbędna grupa kilkunastu
osób. Ponadto w wyniku kolejnych awarii systemu
elektrycznego wybuchły następne membrany w drugim
stopniu, który na dodatek przeszedł na własne zasilanie i
stał się częściowo gotowy do działania. W efekcie po
południu paliwo było oddzielone od silników tylko przez
Miał być symbol Rosji XXI
wieku, jest jak w ZSRR. Wielki
kosmodrom w kryzysie
jeden zawór. Jego otwarcie oznaczało natychmiastowy
Miał być symbolem...
czytaj dal
zapłon. Taka sytuacja powinna mieć miejsce w ostatnich
momentach przed startem, kiedy wszyscy ludzie są
bezpieczni, znajdując się co najmniej kilkaset metrów dalej. Pozostawało jednak jeszcze
tyle problemów do usunięcia, że wokół rakiety kłębił się tłum. Schody prowadzące na
podesty otaczające korpus pocisku stały się tak zatłoczone, że trudno było się przecisnąć.
O godzi. 18:45 w centrum kontrolnym skończono ostatnie próby systemu elektrycznego.
Jeden z techników przełączył pokrętło uruchamiające automatyczny system kontroli rakiety
z pozycji "po starcie" na "przed startem". Po drodze przeskoczyło najpierw pozycję
"uruchomienie drugiego stopnia". W normalnych warunkach nic by się nie stało. Jednak w
wyniku serii awarii jeden z silników drugiego stopnia stał się w pełni gotowy do działania.
Gdy dostał sygnał, otworzył się ostatni zawór i nastąpił zapłon.
Ludzie zgromadzeni wokół rakiety mogli tylko z przerażeniem obserwować, jak w połowie
rakiety wystrzelił płomień, który po chwili przepalił znajdujące się pod nim zbiorniki paliwa
pierwszego stopnia. Nastąpiła olbrzymia eksplozja kilkudziesięciu ton paliwa. Kula ognia
miała około 100 m średnicy. Większość osób obecnych blisko rakiety została natychmiast
spalona w stopniu uniemożliwiającym identyfikację. Pozostali zaczęli uciekać, ale wielu
ugrzęzło w asfalcie otaczającym stanowisku startowe, który zaczął się gotować od żaru.
Inni mieli problem z przedarciem się przez stojące dalej ogrodzenie. Część rzuciła się do
głębokich studzienek wypełnionych wodą. Jednak nawet jeśli uchronili się od zabójczego
żaru, ginęli od toksycznych oparów "diabelskiego jadu".
"Wszyscy winni i tak już zostali ukarani"
Zgłoś jeśli naruszono regulamin