Edigey Jerzy - Nagła śmierć kibica.txt

(300 KB) Pobierz
Jerzy Edigey
Nagła mierć kibica

KB

Rozdział I
Wielki szlem

Grano przy dwóch stolikach. Spotkania brydżowo-towarzyskie u państwa Wojciechowskich miały już swojš tradycję. Znany chemik, profesor Zygmunt Wojciechowski, nie był namiętnym brydżystš, ale lubił bardzo przyjmować u siebie małe grono przyjaciół. Pretekstem do takich spotkań był włanie zielony stolik i dwie talie kart. Raz, najwyżej dwa razy w miesišcu zapraszano trzy, najwyżej cztery osoby. Zazwyczaj w sobotę, na pištš po południu.
Najpierw podawano czarnš kawę z tortem lub szarlotkš upieczonš przez paniš domu. Do tego bogata kolekcja koniaków i likierów stojšca opodal na małym barku na kółkach. Rozmowa trwała jakš godzinkę. Póniej czwórka zasiadała do kart, za Elżbieta Wojciechowska, zachowujšc jako gospodyni przywilej pierwszej wychodzšcej, uprzštała naczynia i robiła ostatnie przygotowania do kolacji. Tę podawano około ósmej wieczorem. Pani domu starała się zawsze olnić zaproszone kobiety dankiem, którego nikt nie znał.
Grano o bardzo niskie stawki. Po gazetce, czyli dawniej po 50 groszy punkt. Kiedy ceny gazet podskoczyły do złotówki, i u profesorostwa Wojciechowskich podniesiono stawkę. Pomimo tak niskich bodców materialnych brydżowe boje były nieraz zacięte i dochodziło nawet do doć ostrej wymiany słów. Wiadomo, jak to przy brydżu. Zwłaszcza jeżeli grał przyjaciel profesora, mecenas Leonard Poturycki. Adwokat, choć dobry gracz, nigdy nie chciał się przyznać do własnych błędów. Zawsze wyszukiwał je u partnera. Pod tym względem niewiele lepszy był i doktor Witold Jasieńczak. Panie grały znacznie spokojniej i z wyrozumiałociš traktowały wyskoki partnerów, przede wszystkim własnych mężów.
Wszyscy tu znali się doskonale. O każdym partnerze wiedziano, co jest jego mocnš, a co słabš stronš. Gdy Elżbieta Wojciechowska licytowała bez atu, wiadomo, że ma bombę w kartach, bo przecież czuje się pewniejsza przy rozgrywaniu gry kolorowej. Kiedy za doktor Jasieńczak zgłaszał jaki kolor i po poparciu przez partnera nagle przerzucał się na bez atu, także wszyscy wiedzieli, że odezwał się z vicerenonsu albo najwyżej z dwoma blotkami.
Ale dzisiejszy brydż był nieco inny. Tak się złożyło, że z Anglii przyjechał do Warszawy znany tamtejszy fizyk, doktor Henryk Lepato, zresztš Polak. Uczony miał wygłosić dwa odczyty na Politechnice Warszawskiej i rektor tej uczelni prosił profesora Wojciechowskiego, aby holował fizyka w stolicy Polski, gdyż poznał go już uprzednio na jakim kongresie w Londynie. Jednoczenie do Zakładu Chemii Tworzyw Sztucznych, na którego czele stał włanie Wojciechowski, przyjechał kolega, profesor z Gliwic, Andrzej Badowicz.
W tej sytuacji państwo Wojciechowscy uznali, że najlepiej będzie zaprosić obu uczonych na swojego sobotniego brydża, a listę goci uzupełnić do dziesištki, tak żeby złożyły się dwa pełne stoliki. Poza mecenasem Poturyckim i jego żonš Janinš oraz doktorem Jasieńczakiem i paniš Krysiš Jasieńczakowš w dzisiejszym brydżu uczestniczyli Mariola Boweri, młoda przystojna aktorka filmowa, cišgle jeszcze czekajšca na swojš wielkš rolę i noszšca w dowodzie osobistym bardziej prozaiczne nazwisko - Maria Skowronek, a także pan docent Stanisław Lechnowicz. Wszyscy prócz Anglika i lšzaka wiedzieli, że Mariola Boweri jest nowš narzeczonš docenta.
Grano w dwóch pokojach połšczonych rozsuwanš cianš. Jedno z tych pomieszczeń służyło jako living-room.
Drugie pełniło funkcję pokoju bibliotecznego. ciany obudowane były regałami dwigajšcymi przynajmniej dwa tysišce ksišżek. Przeważnie różnojęzyczne dzieła z zakresu chemii. Wojciechowscy mieszkali w Warszawie przy ulicy Prezydenckiej we własnej, wygodnie urzšdzonej willi. W suterenie znajdował się garaż oraz pracownia chemiczna. Parter to włanie wymienione przed chwilš dwa pomieszczenia plus kuchnia i łazienka. Pierwsze piętro mieciło trzy pokoje: pani Elżbiety, profesora i ich szecioletniego synka Michała Sebastiana. Dlaczego Sebastiana? Tego nikt, nawet Wojciechowski, nie umiał wytłumaczyć, bo wcale nie był zwolennikiem Bacha.
Przed kolacjš gra toczyła się jako niemrawie. Zwykle tak bywa, kiedy grajš ludzie, którzy zobaczyli się pierwszy raz w życiu i od razu zasiedli do kart. Ale po smacznej i doć obficie podlanej alkoholami kolacji brydż znacznie się ożywił. Zaczęły chodzić wysokie gry. Profesor Wojciechowski aż dwa razy licytował szlemika, co prawda bez powodzenia, ale dlatego że dwukrotnie trafił na wybitnie złoliwy rozkład. W pokoju stołowym grała pištka: doktor z Anglikiem przeciwko pani Boweri z mecenasem. Elżbieta Wojciechowska włanie była wychodzšcš. W bibliotece walczyli panowie przeciwko paniom. To znaczy, że profesor Wojciechowski grał ze swoim kolegš z Gliwic, za Janeczka Poturycka miała za partnerkę Krysię Jasieńczakowš. Przy tym stoliku na razie pauzował docent Lechnowicz.
Pani Boweri rozdała karty.
Obie strony były po partii. Pani Mariola spasowała. Anglik po krótkim namyle zgłosił kiery. Mecenas Poturycki, któremu ten kolor u przeciwników wybitnie odpowiadał, skwapliwie spasował. Doktor majšc renons w kiery szybko przeniósł na piki. Pani Boweri ponownie spasowała. Teraz pan Lepato odpowiedział trzy piki. Mecenas krótko: pas. Doktor pokazał następny kolor i zgłosił cztery karo. Licytacja toczyła się teraz tylko pomiędzy Jasieńczakiem a Lepato, bo pani Boweri i mecenas Poturycki stale pasowali. Anglik na cztery karo odpowiedział pięcioma treflami. Doktor przeszedł ponownie na piki, a wtedy Lepato zgłosił szlemika w tym kolorze. Doktorowi Jasieńczakowi aż pot wystšpił na czoło. Chwilę się namylał i wreszcie ogłosił dononym, chociaż nieco drżšcym głosem:
Wielki szlem w piki.
Kontra! - zgłosiła Mariola majšc trzeciš damę atutowš i króla karo za rękš.
Jeszcze trzy kolejne: pas, pas, pas i pani Boweri położyła na stole ósemkę trefl.
W obu pomieszczeniach zapanowała cisza. Nawet ci grajšcy w bibliotece, przy drugim stoliku, przerwali grę. Licytowanie szlema, zwłaszcza w takich amatorskich rozgrywkach, nieczęsto się przecież zdarza. Nie grajšcy - Elżbieta Wojciechowska i docent Lechnowicz - znaleli się za plecami doktora.
Pan Lepato, usiłujšc zachować spokój, wykładał karty na stół.
Jasieńczak namylał się, jak zagrać. Czy przypadkiem pani Boweri nie wyszła spod króla? Wiedział, że gracze nieraz robiš takie zmyłkowe pocišgnięcia. A przecież od tej decyzji zależało, czy szlem wyjdzie.
Trzeba bić asem - podpowiedział Lechnowicz.
Wypraszam sobie - zawołał mecenas Poturycki. - Pan widział karty!
Sam potrafię grać - zaznaczył doktor, jednakże przebił ósemkę treflowš asem ze stołu.
Ja nie gram - Poturycki demonstracyjnie rzucił karty.
Ależ panowie! - Elżbieta Wojciechowska próbowała interweniować.
To nie fair play - stwierdził Anglik. - Kibic musi być cichy i bezwonny.
Zawsze bym położył asa i bez cudzych głupich uwag - bronił się Jasieńczak.
Sam pan jest głupi. Przecież widziałem, jak pan już sięgał po waleta - rozemiał się Lechnowicz. - Tu trzeba grać zdecydowanie. Inaczej się nie wygra. Mariola kontrowała, więc należy impasować piki w tamtš stronę.
Czytałe powieć Nagła mierć kibica? - Mariola także była już wciekła na swojego przyjaciela.
Po impasie - docent tak się zachowywał, jak gdyby pragnšł wywołać wielkš awanturę - trzeba tak grać, żeby mecenas znalazł się w przymusie i zrzucił albo karo, albo kiery. Wtedy przebitkami doktor wyrobi sobie jeden z tych kolorów.
Tego już trochę za dużo - protestował Jasieńczak.
Co się pan dziwi, doktorze - głos Poturyckiego drżał hamowanš wciekłociš - donosiciel zawsze zostanie donosicielem.
A szmatława adwokacina szmatławš adwokacinš - odcišł się Lechnowicz.
Mecenas zerwał się z miejsca, z hałasem odsuwajšc fotel. Docent z zaciniętymi pięciami ruszył w jego stronę.
Na szczęcie Elżbieta Wojciechowska znalazła się pomiędzy mężczyznami.
Co robicie, głupie koguty. Opanujcie się. Jak wam nie wstyd!
Bo on... - Poturycki urwał w pół zdania.
Nie pozwolę się obrażać - Lechnowicz poczerwieniał na twarzy.
Muszę stwierdzić - dorzucił Anglik - że docent zachował się w sposób wysoce nietaktowny.
Po co się wtršca do cudzej gry - Jasieńczak dodał swoje trzy grosze. - Nie od dzisiaj gram w brydża.
Jeszcze chwila, a kłótnia przybrałaby większe rozmiary. Do rękoczynów było już bardzo blisko. Profesor Zygmunt Wojciechowski uznał za stosowne przyjć z pomocš żonie.
Panowie, dajcie spokój. O życie gracie? Doprawdy zachowujecie się jak dwunastoletni chłopcy. Co się takiego stało? Przecież widać, że szlem jest do wygrania i tak znakomity gracz, jak doktor, nie mógłby spartolić tej rozgrywki. A tobie, Stachu, bardzo się dziwię. Zawsze taki opanowany...
Stasio - wtršciła pani Boweri - ostatnio le się czuje. Już parę razy radziłam mu, żebymy gdzie wyjechali, choćby na krótki odpoczynek.
Co z ciebie za adwokat - Wojciechowski nadal usiłował zbagatelizować to przykre zajcie - jeżeli jedna uwaga kibica wyprowadza cię z równowagi? Siadaj na swoje miejsce.
Poturycki posłusznie zastosował się do polecenia pana domu.
Bardzo przepraszam za swoje odezwanie - pan Lepato, choć warszawianin z pochodzenia, podkrelił swoje nienagannie angielskie wychowanie. - Proszę mi wybaczyć.
Zaraz dam wam po koniaku na uspokojenie nerwów - zaofiarował się profesor. - Jakie macie kolory?
Na barku na kółkach, stojšcym w pobliżu, znajdowała się cała bateria trunków. Tam też grajšcy stawiali kieliszki. Żeby się nie pomieszały, każdy miał innš, kolorowš, okršgłš podstawkę z papieru. Gocie musieli jedynie zapamiętać swój kolor. To było bardzo praktyczne.
- Mój czerwony - stwierdził Jasieńczak.
Ja jak zwykle na zielonym - przyznał mecenas.
- Mój biały i pamiętam, że pana Lepato był bršzowy - informowała Mariola.
Profesor Wojciechowski sprawnie serwował napitki gociom. Napięcie zostało rozładowane.
A twój, Stachu? - Elżbieta zapytała doce...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin