ROMAN BRATNY ROK W TRUMNIE Copyright by Roman Bratny, Warszawa, 1983 Co się właciwie stało? Co może mnie zmusić, abym odebrał sobie ostatnie tygodnie wolnoci przed powrotem do więzienia po to, by spisać dzieje mojego bez mała rocznego urlopu z kryminału? Przerwa w karze dobiega końca. Żadnej ze swych spraw nie załatwiłem. Chyba, żeby brać serio prognozy kardiologów, że jestem w normie. Czy ci ludzie, którzy zawodowo piszš ksišżki, też ulegajš takiemu złudzeniu, którego nie sposób odeprzeć: że bez tego co napiszš wiat, jaki kawałek wiata, nie da się zrozumieć? I kto ma zrozumieć ten rok, ten kawałek wiata między sierpniem 1981 a majem 1982, który mi się odsłonił, gdy stanšłem za bramš więzienia? Na dobrš sprawę nie wiem, czy wyszedł ten, którego zamknęli, czy kto zupełnie inny. Co zostało ze mnie, skoro uczeni powiadajš, że organizm ludzki co siedem lat wymienia wszystkie swoje składowe komórki? Chyba poza szarymi z kory mózgowej, skoro zachowujš pamięć? Tak, pamięć to jedyne co stanowi o tożsamoci. Może dla jakiej pamięci wyższego rzędu potrzebny jest obraz tego czasu odbity w moim kolawym na trzy kwartały życiu? Nie wiem. Przecież nigdy nie miałem skłonnoci do pióra. Nawet w więzieniu nienawidziłem tych chwil, w których musiałem pisać za kolegów listy do narzeczonych. Tak, bo do matki czy siostry pisali jako sami. Ale te zasadnicze musiały być inne. Takie tylko ja w celi, a ponoć na całym korytarzu, umiałem pisywać, Tak mnie wzruszyło, że musiałem polecieć w konia, ledwom przepisał - przyznawał się taki szczerze do onanistycznej ekstazy. Tak. To chyba sukces więnia Juliana Patryka, syna Anatola, jako ťpisarza. Jedyny dotychczas. Ale wiem, że jednak przepaskudzę parę dni czy tygodni, żeby opisać ten czas, ten wspaniały i obrzydliwy, a także straszny okres mojej wolnoci, który się rychło skończy. Moja siostra, Basia, dokonała cudu. Napisałem kiedy, że z moim sercem jest raczej rednio i ona dokonała cudu. Po wielu komisjach lekarskich nagle dowiedziałem się, że w celu przeprowadzenia obserwacji klinicznej (nie wyklucza się operacji zastawki) zostaje mi udzielona przerwa w karze. Przerwa w karze w papierach zaczyna mi się od pierwszego sierpnia i nie wiem, jaki diabeł ukradł mi dwa pierwsze dni wolnoci, gdyż dopiero 3 sierpnia zamknęły się za moimi plecami wrota więzienia. Przestraszyłem się. Tak. Wcale nie radoć - przestrach. Ludzie byli szaleni. Każdy dokšd się spieszył. Szedł sam. Jeden naprzeciw drugiego. Czasem po dwóch. Ja też ruszyłem stamtšd szybko. Nie chciałem, żeby widzieli tę bramę za mymi plecami. Zresztš w tym miejscu czułem na sobie spojrzenia wszystkich. Wiedzieli, oglšdali mnie. I ta przestrzeń. Poczucie własnej małoci, bo horyzont jest za daleko - na długoć ulicy, nie korytarza. ciany domów po przeciwległej stronie nieosišgalnie daleko. Przyspieszyłem kroku... Na rogu ulicy przystanšłem, bo nie wiedziałem, gdzie jestem. Skšd mogłem wiedzieć, skoro przywieli mnie tu sukš z zakratowanymi szybami, a wszystko co widziałem z okien naszych cel, w których przyszło mi spędzić lata, to kominy okolicznych kamienic. Zatrzymałem się na rogu ulicy i zrozumiałem, że skoro nie wiem, gdzie jestem, to jestem na wolnoci. Samochody jechały każdy w swojš stronę. Kupiłem gazetę. Po prostu. Żeby się wprawić. A potem zobaczyłem tramwaj. Tramwaj był wreszcie do czego podobny. Nie rozumiałem z poczštku, dlaczego tak mnie uspokajał widok tramwaju, aż za trzecim - bo stałem tam bardzo długo przy tej budzie z gazetami (kiosk Ruchu - nauczyłem się potem mówić)-- więc za trzecim tramwajem to już wiedziałem, dlaczego mam zaufanie. Szyny - jechał tam, gdzie musiał jechać, nie tam gdzie mu się podoba. Więc wsiadłem do tramwaju i dopiero potem spytałem, jak dojechać do dworca autobusowego. Bo Basia napisała w ostatnim licie, że mam do Warszawy pojechać autobusem. Podała nawet godziny. Ale teraz było mi wszystko jedno - musiałem jechać dokšd, a więc na ten dworzec. Nawet okazało się, że wsiadłem jak trzeba. Jedna przesiadka. Nie, nie bylimy tak całkiem ciemni tam za murem. Trafiały się gazety. Ze dwa razy miałem w ręku i Solidarnoć. Z tš Solidarnociš była zresztš heca. Po jakim tam więziennym strajku-głodówce uzgodniono, że na oddział wolno będzie abonować 3 egzemplarze tygodnika. Na nasz wpucili jeden. Otrzymywał go siedzšcy w izolatce więzień z dwudziestopięcioletnim wyrokiem, kompletnie lepy. No, ale udało mi się parę razy dorwać ten jego egzemplarz... Niektórym funkcjonariuszom miękła rura. Woleli być za swoich. Słyszelimy o buncie więniów w Kamieńsku, a i u nas mielimy głodówkę, co poskutkowała. W końcu dzi też wyglšdam inaczej, niż gdybym wyszedł za mur przed pół rokiem. Zaprowadzili mnie do fryzjera. Strażnik, z którym byłem zawsze dobrze, dogadał się z magazynierem i jego żona przeprasowała mi w domu ubranie zmięte w więziennym depozytowym worku. Całkiem normalny ze mnie mężczyzna. Przystojny - mogłem się ze zdziwieniem przekonać w lustrze dworcowej toalety. Człowiek odzwyczaił się od widoku odbicia własnej gęby. Tak, wiat się zmienił. Co drgnęło nawet w więzieniu. Ale co innego domylać się, co innego zobaczyć. Zresztš perspektywa spędzonych na wolnoci miesięcy już mi co zafałszowała w opisie pierwszych godzin. Tak, widzę, że dzisiaj już niemal zapomniałem, co było najważniejsze. Naprawdę najważniejsze - to kobieta. Miejsce mi wypadło dobre. Nie przy oknie, ale przy pani. Pachnšca czterdziestka. Ładna. Dla takich jak ja, wyposzczonych, ładne było wszystko, co miało nogi... Ale ta była ładna. Przyglšdać się mogłem swobodnie, bo niby na to co za oknem. Ale ona szybko zauważyła, i jak się umiechnęła, to byłem całkiem gotów. Autobus kołysał. Było jak na pierwszym w życiu filmie. Dzi zastanawiam się, już jako człowiek odzyskany przez swój dawny wiat, kim byłem tego dnia. Aktorem? Kiedy wybitnym i cenionym, jednym z tych młodych, o których się mówiło? (W naszym zawodzie człowiek, który ma powodzenie, odnosi sukcesy, jest młody, jak długo nie zaproponujš mu Króla Leara). Czy raczej już tylko więniem? Człowiekiem o umyle odłšczonym od kultury, od wrażliwoci, od mylenia właciwie. Kim bym nie był, to tam w autobusie byłem tylko nabrzmiały wciekłym pożšdaniem kobiety; Patrzyłem na mojš sšsiadkę coraz bezczelniej. Z poczštku jakby się spłoszyła, ale zaraz jš wzięło. Widziałem drobny ruch ręki, jakim poprawiła włosy. Umiechnęła się kšcikiem warg. Zobaczyłem lekki rysunek zmarszczek i jeszcze bardziej mnie wzięło. Wiele było godzin przegadanych w ciemnoci celi, w pospiesznym sapaniu mechanicznego szukania ulgi, i częste było to nawijanie o czterdziestce jako chętnej, nauczonej, że z takš można z przodu, z tyłu, z boczku i jeszcze pod pazur i jak chcesz (cytuję naszego celowego seksuologa Zenka Siekierkę). A tymczasem co się działo wokół nas. Na najbliższym przystanku na peryferiach miasta wsiadł do autobusu młody człowiek w dżinsach, rozpiętej koszuli. Zajšł miejsce plecami do kierowcy, którego zresztš pozdrowił całkiem prywatnie. Usiadł na swój sposób. Tyłek na poręczy, nogi na siedzeniu. Przedstawił się. Był Informacyjnš Służbš Solidarnoci. Wyjšł jakš kartkę i zaczšł uwiadamiać podróżnych, dokšd zmierzamy. Usłyszałem, że wkrótce będziemy jednym z najbogatszych krajów Europy... Ta pani była ciepła, udało mi się tak przesunšć w fotelu, że biodra nam się zetknęły - była to niby moja próba zbliżenia się do umieszczonej pod oknem popielniczki... W Złotoryi, jak sama nazwa wskazuje, znajdujš się ogromne nie eksploatowane wobec presji wielkiego sšsiada złoża drogocennego kruszcu. Bojš się naszej konkurencji na wiatowych rynkach złota... W tym momencie uczułem ciepło na moim udzie. To ona przysunęła nogę. Spojrzałem bezczelnie, ale patrzyła niewinnie przez okno. Złoty kosmyk włosów za uchem drgał w rytm wstrzšsów autobusu, serce podchodziło mi pod gardło... Ropy naftowej mamy w bród. Najlepiej wiadczy o tym niekontrolowany wybuch w Karlinie. Sam wybuch zresztš też jest wiadectwem. Ale teraz knowania zewnętrznego wroga, który chce nas trzymać na uwięzi monopolu swoich dostaw, zostanš przerwane... Gdyby energię z jakš wiercilimy co noc nasze więzienne sienniki obrócić na takie poszukiwania - pomylałem ze zgrywš, czujšc jak strasznie uwierajš mnie spodnie. Chyba to było widać. Moja sšsiadka miała oczy spuszczone. - Pan do Warszawy? - usłyszałem jej pytanie i przestały do mnie dochodzić słowa agitujšcego informatora. Dowiedziała się, że jestem aktorem. W końcu prawda. Skoro przestałem być więniem, to kim jestem? Tym kim byłem! I było nieprawdopodobnie. Za oknem zielony wiat. Dokšd leci? Tam, gdzie ja chcę. Uwierzyć trudno, że gdzie tam daleko stoi nieruchomy budynek, kraty, skrzynia na oknach, a w celach... Gdyby mnie widzieli, całš noc waliliby w konia. Bo już trzymałem za ršczkę. Skóra kobiety. A rękę miała delikatnš. W domu gosposia. Dużo podróżowała. Truła mi o Grecji. Kupowała wina dla naszej centrali. Ubóstwiam słodkie. Wypijemy? - pytam. - Figlarz - drapie mi paznokciem wnętrze dłoni, a ja już nie wiem, co mam w spodniach. Tamten nawija uparcie. Teraz o jakich workach rzekomego cementu, w których nasz rzšd wysyła do NRD smalec. wiat jest nieprawdopodobny. Dzi, kiedy głaszczę jš przez sukienkę po biodrze, zgadzam się: niech wysyłajš. Ale czemu w tych workach? Jasne, ze strachu przed głodujšcym ludem. Moja dłoń spoczywa na jej udzie. To mieszne, jak człowiek pisze frazesem. Chyba wiadomi - pisarze - spostrzegajš takie rzeczy od razu. Bo jak spoczywa, skoro drży. Naprawdę drży mi ręka, jak pijakowi gdy wycišga jš do kieliszka. Ręka drży. To się posunie o centymetr, to lekko zbierze trochę materiału... Widzę opięte jedwabiem pończochy kolano... A ja mówię. Co o graniu w filmie. Ona, że nigdy mnie nie widziała na ekranie. Ja, że zerwałem z filmem. Ona,...
ssonja