Valdemar Baldhead - Konkwista.txt

(509 KB) Pobierz
Valdemar Baldhead 

Konkwista 

W imieniu bękartów Biały człowiek szedł wzdłuż wysokiego płotu fabryki. Lewš rękš 
trzymał smycz złego psa, prawš zaczepił na pasku dobrego karabinu, tym ruchem, 
jakim strażnicy kładš dłonie na paskach karabinów obcišżajšcych ramiona. Mijajšc 
dół, do którego obsługa fabrycznej kuchni wysypywała mieci, przyspieszył i 
odwrócił nos. Fetor bijšcy z tej dziury w ziemi był silny, lecz węch psa był 
silniejszy. Dog szarpnšł smycz i zjeżył sierć, wpatrujšc się w co, co nagle 
pojawiło się wród chwastów na krawędzi dołu. Był to wylot tłumika. Strzał nie 
zabrzmiał głoniej niż pstryknięcie palcami. Kula weszła w wyszczerzony pysk i 
rzuciła zwierzę na płot. Z dołu wygramolił się czarny człowiek i podszedł do 
białego człowieka, cały czas mierzšc mu w brzuch. Zabrał białemu człowiekowi 
broń i pchnšł go w stronę bramy. Cuchnšca czeluć wyrzuciła na powierzchnię 
kilku innych czarnych ludzi z bardzo dobrymi automatami w dłoniach. Od strony 
gór wiatr przynosił drobiny dławišcego pyłu, a busz był zbyt niski, żeby 
powstrzymać to wiństwo. Można było tylko czycić podniebienie plujšc żółtš 
linš, która skwierczała na ziemi jak rzucona na rozpalonš blachę. * * * Gdy 
Timma przychodziła do Bride'a wieczorem, to znaczyło, iż sama chce zarobić. Gdy 
przychodziła o innej porze, to znaczyło, że zarobić chce porucznik Takebo, 
albowiem kochać się w Matabele można tylko po zmierzchu, kiedy spało potworne 
słońce; reszta doby służyła czynnociom, które nie wyciskajš potu, takim jak 
sjesta lub interes, chyba że kto był członkiem klasy niższej od 
uprzywilejowanej i musiał harować w spiekocie. Timma, Takebo i Bride nie 
musieli. Ona była dziewczynš z plemienia Moronga, którego kobiety majš w Afryce 
najwyższš cenę, gdyż ich piersi, zadki, dłonie, usta i krocza wprawiajš czarnych 
i białych mężczyzn w stan erotycznego delirium z talentem nie do podrobienia 
przez samice innej krwi. Pracowała w burdelu "Kokos" dla korpusu dyplomatycznego 
i dziennikarzy akredytowanych w Matabele. Robiła za darmo tylko jednš rzecz: 
była łšczniczkš między Bride'em a Takebo (dzięki temu miała etat w "Kokosie", 
nie za w podrzędnym burdelu dla wszystkich). Porucznik 
Takebo_Otuma_Ganda_Wulelehutu (lub podobnie), daleki siostrzeniec wiceszefa 
policji kraju Tanga, był oficerem tejże policji bioršcym łapówki od kogo się 
tylko dało, za wynagrodzenie dodatkowe od Bride'a. Andrew Bride był stałym 
korespodentem "New York Timesa" w Matabele, posiadajšcym przewagę informacyjnš 
nad gronem kolegów z innych redakcji i agencji. Tš przewagš był porucznik 
Takebo_Otuma_Ganda itd. 27 marca rano Timma przyszła do apartamentu Bride'a w 
hotelu "Lew" i została u niego przez całš godzinę, żeby agenci Narodowego 
Bezpieczeństwa, którzy mogli jš obserwować, pomyleli, iż robi z jankesem 
"luluputu" (w narzeczu Moronga). Zawsze tak postępowała przynoszšc wezwanie od 
Takebo i zawsze wykorzystywała tę godzinę na kšpiel w łazience Bride'a. azienka 
Bride'a miała dwie zalety: była lepsza od sanitariatów w domu "Kokos" i była 
jedynym u Bride'a pomieszczeniem, w którym nie działały aparaty do podsłuchu. 
Jeli Bride nie miał akurat kaca, był wyspany i w humorze, a klimatyzacja nie 
była zepsuta - zdarzało się, że pukał do łazienki i chociaż był dzień, robili z 
Timmš co, o czym faceci z NB myleli, że jest włanie robione. Ale zdarzało się 
to rzadko, Bride bowiem był mężczyznš rozsšdnym i uważał, że w jego wieku nie 
należy przesadzać z seksem, zwłaszcza gdy się już przesadza z alkoholem. Tego 
samego dnia po południu Bride zawitał do kasyna "Słońce Afryki" i grał przez 
dwie godziny w pokera z umiarkowanym pechem. Około #/19_ej udał się do w.c., 
wyszedł przez okno na drabinkę pożarowš, zszedł na dziedziniec towarowy i w 
ciasnym przejciu między dwiema piramidami pustych kartonów po piwie i whisky 
stanšł przed Takebo. Powitał go pytaniem: - Co jest? - Jest duży numer, który 
rzšd trzyma w tajemnicy, ale długo nie utrzyma, bo ambasady szybko się 
zorientujš. Duży i drogi - odpowiedział Takebo. - Dla mnie za drogi, włanie się 
zgrałem - burknšł Bride, udajšc, że ma zamiar odejć. Takebo znał te sztuczki, 
więc nawet się nie umiechnšł, tylko podał cenę tonem subiekta, którego nic nie 
może wyprowadzić z równowagi: - Sto dwadziecia dolców. - Te dwadziecia to za 
co? - Za spadek kursu waszej waluty. Od wczoraj dolec stoi pięć kendów niżej. - 
Nie moja wina, tylko zasranej gospodarki... - Bride, nie pieprz, bo będziemy tu 
stać do rana i moja bomba przestanie być atrakcjš. Który z twoich kumpli może 
też dostać cynk i puci jš w wiat pierwszy! - przerwał mu Takebo. - Kupujesz 
czy nie? - Kupuję, ale policzę sam. Startuj. - Wczoraj dokonano napadu w 
prowincji Harel... - zaczšł Takebo. - Gówno mnie to obchodzi, ani centa! - Na 
zakłady Tanga Mining Co. - Front Wyzwolenia Ludu? - A któż by inny? - Okay, 
dziesięć dolców. Co się stało? - Stało się rozpieprzenie centrali zasilania i 
kilku tam produkcyjnych. Co najmniej dwa miesišce postoju. - Trzy dychy. To 
wszystko? - Nie, nie wszystko. Zastrzelono całš dyrekcję i kilku twoich rodaków. 
Bride zagwizdał cichutko i szepnšł: - Masz już tę forsę, stary, mów dalej. - 
Ochrona była bezradna - kontynuował Takebo - tamci wzięli zakładników i 
zastawili się nimi. Zrobili swoje i zwiali w góry, jak zawsze, ale nowoć polega 
na tym, że uprowadzili zakładników ze sobš. Dziewiętnastu ludzi, samych białych, 
inżynierów i techników. Co najmniej połowa to wasi, kilku Holendrów, Anglik, 
Francuz, Szwed i jaki żółty, chyba z Korei Południowej. Szantażujš rzšd... - 
Czym? - Chcš kupę forsy i wypuszczenia z pierdla swoich tatusiów, mamu, ciotek 
i pociotków. W razie niespełnienia żšdań co miesišc zabijš jednego zakładnika. 
Bride sięgnšł do kieszeni, odliczył dwanacie dziesięciodolarówek, dodał jeszcze 
dwie, pomylał: "Jeste tani, gnojku", wręczył pienišdze porucznikowi, wrócił tš 
samš drogš do kasyna i za pół godziny był już w ambasadzie, skšd przekazał do 
ojczystego kraju (a konkretnie do Central Intelligence Agency) szyfrowany 
meldunek z adnotacjš: "Dajcie to naczelnemu N$y$t możliwie szybko, bo mnie 
wywali z roboty!". * * * 29 marca, o godzinie #/11_ej przed południem, w 
"Owalnym Pokoju" Białego Domu spotkało się czterech częstych bywalców tej 
komnaty: prezydent, sekretarz stanu, sekretarz obrony i szef C$i$a. Po omówieniu 
kilku inicjatyw niezbędnych dla zapewnienia pokojowej równowagi sił poprzez 
uzyskanie militarnej przewagi rodków, sekretarz obrony przeszedł do tematu 
"Tangaland", pytajšc dyrektora Centralnej Agencji: - Co można zrobić, James, 
żeby uwolnić naszych ludzi? - Nic - odpowiedział James Fosterman. - Panowie, 
powinnimy co zrobić... - wtršcił się prezydent, rozpaczliwie próbujšcy sobie 
przypomnieć, gdzie leży Tanga, w północnej, rodkowej czy południowej częci 
Afryki. - Nie należy robić nic! - powtórzył szef C$i$a. Spojrzeli na niego ze 
zdziwieniem, a on im wyjanił: - Tanga to jedyne prozachodnie państwo na 
północnym obrzeżu Republiki Południowo_Afrykańskiej, nasz łšcznik między 
Pretoriš a Zairem i grupš byłych kolonii francuskich. Wszystkie inne państwa 
graniczne RPA, zwane przez komunistów frontowymi, to satelici lub kryptosatelici 
Moskwy. W przypadku utracenia Tangi, nad północnš granicš R$p$a zawisłby 
jednolity czerwony młot. - Bardzo oryginalne rozumowanie, James - wszedł mu w 
słowo sekretarz stanu. - W Tandze pojawili się antyrzšdowi rebelianci, których 
prezydent Nyakobo nie umie wzišć za pysk, to po pierwsze. Po drugie: jeli Tanga 
padnie, to my jestemy tam do tyłu. Po trzecie: nie powinnimy kiwnšć palcem, by 
zażegnać tę grobę. Po czwarte: ja za cholerę nic z tego nie rozumiem! - 
Przestań mi przerywać, Malcolm, a zrozumiesz - wycedził Fosterman i od tej 
chwili kontynuował bez zakłóceń. - Nyakobo to facet cholernie czujny i 
przebiegły. Tylko dzięki niemu Tanga nie stała się "państwem frontowym", podczas 
gdy wszędzie dookoła lewicowi rebelianci wydmuchali rzšdy prozachodnie. 
Dubeltowy klucz do sukcesu lub do porażki w tej grze to armia i policja. Jeli 
odpowiednie działania dywersyjne, spiski, zamachy i kontrzamachy, rozłożš 
policję i wojsko, państwo staje się bezbronne i wówczas w każdej czerwonej 
gazecie na kuli ziemskiej możesz przeczytać, że "rewolucja znowu zwyciężyła". 
Nyakobo w szatański sposób zapobiegł erozji sił wojskowych i policyjnych. 
Stworzył trzy policje, które kontrolujš społeczeństwo, ale przede wszystkim 
siebie nawzajem. Każda z nich rekrutuje się z członków innego z trzech 
największych plemion Tangi. Formalnie armia mogłaby się zbuntować i wystrzelać 
wszystkie te gliny, lecz armia również składa się z trzech kawałków, z trzech 
dywizji plemiennych, które wzajemnie się nienawidzš i on tę nienawić podgrzewa, 
a do tego rodziny kadry oficerskiej muszš mieszkać w obozie policyjnym obok jego 
pałacu, co stanowi rodzaj luksusowego więzienia i stałego wyroku mierci z 
zawieszeniem dla rodziców, żon oraz dziatek. - Genialny skurwysyn! - mruknšł 
sekretarz obrony, mocniej akcentujšc słowo wyrażajšce dezaprobatę, kosztem słowa 
wyrażajšcego podziw. - Owszem, Nyakobo to skurwysyn - zgodził się szef C$i$a - 
ale to nasz skurwysyn i trzeba mu pomagać. A pomóc mu można nie wtršcajšc się. 
Cały ten Front Wyzwolenia Ludu wisi mu, to około stu ludzi w przygranicznych 
górach, skšd czasami się wychylajš, robiš jaki skok, jak ten ostatni, po czym 
wiejš. Pchła. - Castro w pewnym momencie miał mniej... - zauważył sekretarz 
stanu. - Ale Batista był idiotš i dał się zjeć jak baran, a ten czarnuch to 
lis. Owa FWL jest mu nawet na rękę, służy jako straszak i motor napędowy pomocy 
finansowej z R$p$a. - James... - wtršcił się ponownie prezydent. - Jel...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin