Child Maureen - Gorący Romans Duo 867 - Uwięziona w raju.pdf

(689 KB) Pobierz
Maureen Child
Uwięziona w raju
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Boże! Jestem w więzieniu! - Debbie Harris chwyciła kraty celi i próbowała
nimi potrząsnąć. Coś zazgrzytało, a dźwięk odbił się echem w pustej przestrzeni.
Oparła czoło o metalowy pręt. Poczuła, jak strach
ściska
jej gardło. Zaczęła się dusić.
Debbie, weź się w garść, pomyślała. To pomyłka, która się szybko wyjaśni. Nie
jesteś w domu Wielkiego Brata.
Wnętrze bardziej przypominało wzorcowe więzienie z broszur niż brudną celę z
planu filmowego.
Ściany
lśniły czystością, a na pryczy leżał koc w kratę. Po jednej
stronie był stół i krzesło, po drugiej toaleta. Cela obok była pusta, a biurko strażnika
znajdowało się za zamkniętymi drzwiami.
Patrzyła na nie z bezsilną złością, bo nie mogła nic zrobić. Mężczyzna, który ją
zamknął, był uprzejmy, ale nie interesowało go, co miała do powiedzenia. Zamknął za
nią drzwi, by mogła się w spokoju zastanawiać, z jakiego powodu się tu znalazła.
Przez zakratowane okno widziała błękitne niebo z wielkimi, puszystymi
Debbie zamknęła oczy, odtwarzając w pamięci wydarzenia, które doprowadziły
ją do tego miejsca.
Przez cztery tygodnie przebywała na prywatnej wyspie, w bajkowym kurorcie
Fantazja. Potem spakowała się i pojechała na malutkie lotnisko z jednym pasem
startowym. Wracała do domu w Long Beach, w stanie Kalifornia.
Przeszła przez odprawę z innymi turystami z hotelu. Choć wyspa była mała,
kolejka okazała się wyjątkowo długa, ponieważ sprawdzano i prześwietlano każdy
bagaż, a pasażerowie przechodzili przez elektroniczną bramkę. Kiedy podeszła do
celnika, zaczęły się kłopoty. Mężczyzna otworzył jej paszport i nagle jego
śmiejące
się
brązowe oczy straciły blask. Spojrzał na nią chłodno, jeszcze raz sprawdził nazwisko i
zmarszczył brwi. Mimo
że
była niewinna, nagle poczuła się jak przemytnik. Na jej
twarzy pojawił się wyraz niepewności. Celnik przywołał strażnika, który kazał jej
wyjść z kolejki.
- Co się dzieje? - spytała, gdy złapał ją mocno za ramię i odciągnął na bok. - O co
chodzi?
Mężczyzna odezwał się dopiero, gdy odsunął ją od tłumu. Pewnie wszyscy
myśleli,
że
jest terrorystką.
- Czy pani się nazywa Debbie Harris? - spytał grzecznie, lecz stanowczo.
obłokami, a promienie słońca oświetlały podłogę z cegły.
RS
- Tak.
- Amerykanka?
- Tak - odparła, starając się nie patrzeć na innych pasażerów, choć czuła,
że
wszyscy się jej przyglądają.
Lekko wysunęła brodę i skrzyżowała ręce na piersiach. Spojrzała na strażnika,
przybierając minę osoby oburzonej i niesprawiedliwie osądzonej. Nie było to
łatwe,
gdyż strach
ściskał
jej gardło. Miała ochotę krzyczeć „Jestem niewinna!", ale
podejrzewała,
że
nikt jej nie uwierzy.
- Mamy problem z pani paszportem.
- Jaki problem? Nie rozumiem. Kiedy przyjechałam, wszystko było w porządku!
- Powtarzam to, co powiedział mi kolega.
- Bzdury! - rzuciła, próbując odebrać mu dokument, ale mężczyzna natychmiast
wyrwał jej go z ręki.
Sytuacja wyglądała beznadziejnie.
- Nie wiem, o co chodzi, ale przysięgam,
że
nic nie zrobiłam! Zaraz mam
samolot.
- Dziś pani nie poleci - zauważył oficer. - Proszę ze mną.
Jego słowa nie brzmiały jak zaproszenie, lecz rozkaz.
Debbie
żałowała, że
nie wyjechała z hotelu tydzień wcześniej, z przyjaciółkami
Janine i Caitlyn. Z nimi niczego by się nie bała. Janine zaczęłaby pyskować, a Caitlyn
oczarowałaby celników. We trzy na pewno by sobie poradziły.
Jednak przyjaciółki były zajęte przygotowaniami do
ślubów.
To był niesamowity
miesiąc. Przyjechały tu odpocząć i się wyszaleć. Wszystkie zostały w ciągu jednego
roku porzucone i postanowiły wydać pieniądze przeznaczone na wesela na radosny
pobyt w Fantazji. Bawiły się
świetnie,
dopóki na horyzoncie nie pojawili się ukochani
Janine i Caitlyn.
Caitlyn znów się zaręczyła z szefem, od którego uciekła, a Janine... Debbie
ciężko westchnęła. Wczoraj dowiedziała się,
że
angielski kochanek przyjaciółki
przyjechał za nią aż do Long Beach, by się oświadczyć. Teraz Janine czekała
przeprowadzka do Londynu, a Caitlyn planowała
ślub
o którym zawsze marzyła jej
mama. Tymczasem Debbie siedziała w więzieniu. Jej przyjaciółki znalazły miłość, a
ona kajdanki. To się nazywa sprawiedliwość.
- To jakaś pomyłka - zapewniała, kuląc się przed strażnikiem w białym
mundurze, który prowadził ją do wyjścia. - Proszę to sprawdzić.
RS
- To nie pomyłka, panno Harris - odparł wysoki mężczyzna. Jego skóra miała
kolor czekolady z mlekiem, zaś brązowe oczy patrzyły na nią jak na okaz
egzotycznego owada. Był zdecydowanie silniejszy, niż wyglądał. Nie udało jej się
wyrwać z jego
żelaznego
uścisku. - Jestem z lądowej służby granicznej. Proszę iść ze
mną.
- A mój bagaż? - krzyknęła, odwracając się w stronę zatłoczonej płyty lotniska.
- Proszę się nie martwić. Ktoś zabierze go z samolotu - jego głos brzmiał miękko,
ale stanowczo.
Trzymał ją mocno za
łokieć,
uniemożliwiając ewentualną ucieczkę.
- Jestem amerykańską obywatelką - przypomniała mu. mając nadzieję,
że
to coś
zmieni.
- Wiem - odparł, sadzając ją na przednim siedzeniu jeepa.
Kiedy okrążył samochód, by zająć miejsce za kierownicą, zastanawiała się, czy
nie uciec. Ale dokąd? Byli przecież na wyspie. Można się było stąd wydostać jedynie
statkiem lub samolotem. Zrezygnowana opadła na fotel.
- Czy może mi pan przynajmniej powiedzieć, o co chodzi?
Uśmiechnął się ze współczuciem.
- Jacy przełożeni?
- Niestety, nie. O pani losie zadecydują moi przełożeni.
Nie odpowiedział, tylko przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na drogę
prowadzącą do wioski znajdującej się obok kompleksu hotelowego. Podmuch wiatru
sprawił,
że
zaczęły jej
łzawić
oczy. Czuła,
że
za chwilę naprawdę się rozpłacze. Miała
ściśnięty żołądek,
spocone ręce, a słowa uwięzły jej w gardle.
Była zdana tylko na siebie. Nie miała pojęcia, co ją czeka.
Otrząsnęła się z ponurych myśli i rozejrzała wokół. Strażnik zamknął ją w celi
dwie godziny temu. Nie pozwolono jej do nikogo dzwonić.
Zastanawiała się, jakie prawo obowiązuje na prywatnej wyspie. Nikt z nią nie
rozmawiał, jakby po zatrzaśnięciu drzwi do celi wszyscy o niej zapomnieli.
- Równie dobrze mogłabym umrzeć - mruknęła pod nosem, patrząc na schludną
celę jak na miejsce kaźni. - Nikt by się nawet nie zorientował.
Nagle potrząsnęła głową, przerywając ciąg przerażających wizji.
- Uspokój się! - przywołała się do porządku. - Janine i Cait zaczną za tobą
tęsknić. Nie wystrzelili cię przecież w kosmos. To pomyłka i niedługo wrócisz do
domu.
RS
Zgłoś jeśli naruszono regulamin