Pięcioro dzieci i coś - Nesbith Edith.pdf

(5175 KB) Pobierz
Edith Nesbith
Pięcioro dzieci i coś
Powieść fantastyczna
Tłumaczyła z angielskiego: Irena Tuwim
Ilustrowała Maria Orłowska-Gabryś
Tytuł oryginału: „Five Children and It"
Pierwsze wydanie oryginalne 1902
Wydanie polskie 1957
Spis treści:
Rozdział I. Piękni jak dzień............................................................................................................................................3
Rozdział II. Złote dukaty. .............................................................................................................................................27
Rozdział III. Przedmiot pożądania................................................................................................................................51
Rozdział IV. Skrzydła...................................................................................................................................................76
Rozdział V. Bez skrzydeł..............................................................................................................................................98
Rozdział VI. Zamek i niewidzialny obiad..................................................................................................................111
Rozdział VII . Oblężenie i marsz do łóżek.................................................................................................................128
Rozdział VIII. Większy niż chłopiec od piekarza.......................................................................................................142
Rozdział IX. Dorosły. .................................................................................................................................................166
Rozdział X. Skalpy. ....................................................................................................................................................183
Rozdział XI (i ostatni). Ostatnie życzenie..................................................................................................................200
-2-
Rozdział I. Piękni jak dzień.
Dom leżał o trzy mile od stacji. Ale nie upłynęło pięć minut,
gdy dzieci zaczęły się wychylać przez zakurzone okienka
wynajętej karety i rozglądać na wszystkie strony, pytając: „Czy to
już?" A za każdym razem, kiedy mijano jakieś domostwo, co nie
zdarzało się zbyt często, dzieci wołały chórem: „Ach, czy. to t o?"
Ale to nie było t o, póki nie zajechali na sam szczyt wzgórza,
mijając skały wapienne i stary kamieniołom. Stamtąd dopiero
zobaczyli biały domek w zielonym ogrodzie i przylegający do
domu sad i mama powiedziała: „No, nareszcie!"
- Jaki biały jest ten domek - powiedział Robert.
- I popatrzcie tylko na róże - powiedziała Antea.
- I na śliwki - dodała Janeczka:
- Bardzo przyzwoicie wygląda - przyznał Cyryl.
- Chcie na śpaciel - zawołał najmłodszy. I kareta zatrzymała się
wydając ostatnie skrzypienie kół po piasku.
Każdy chciał być jak najprędzej na ziemi. Zaczęło się więc
wysiadanie połączone z deptaniem sobie po nogach i wielkim
zamieszaniem. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Tylko mamie
jakoś dziwnie się nie śpieszyło. I nawet kiedy już wyszła z karety,
bardzo powoli i nie przeskakując stopnia, zajęła się najpierw
wnoszeniem do domu walizek i płaceniem stangretowi, zamiast
popędzić od razu dookoła ogrodu i sadu poprzez dzikie zarośla
tarniny, głogu, ostów i wrzosów, ciągnące się tuż za złamaną
furtką i wyschłą sadzawką przy domu. Dzieciom wszystko się
podobało, choć w gruncie rzeczy dom wcale nie był piękny. Był
to sobie bardzo zwyczajny domek i mama była zdania, że jest
nawet dość niewygodny, zwłaszcza że nie było w nim ani
porządnych półek, ani choćby jednej solidnej szafy. Ojciec mówił,
-3-
że i dach, i obmurowanie przeraziłyby każdego budowniczego,
który by na to spojrzał.
Ale domek znajdował się na prawdziwej wsi, nie miał nawet
sąsiedztwa, a że dzieci już od dwóch lat nie wyjeżdżały z
Londynu, choćby na jednodniową wycieczkę nad morze, więc
Biały Dworek wydawał się im jakimś Zaczarowanym Pałacem
zbudowanym pośrodku Ziemskiego Raju. Bo Londyn jest niczym
więzienie dla dzieci, zwłaszcza tych, które nie mają bogatych
krewnych, mieszkających w domu z ogródkiem.
Oczywiście, są tam i teatry, i sklepy, i mnóstwo innych rzeczy.
Ale jeśli rodzice nie mają pieniędzy, to nie można pójść ani do
teatru, ani kupować sobie żadnych różności po sklepach. A w
Londynie nie ma nic z tych wszystkich miłych rzeczy, którymi
można się bawić bez szkody dla nich i dla siebie - to znaczy
takich rzeczy, jak drzewa i piasek, zagajniki, rzeczułki i stawy. I
wszystko w Londynie ma wygląd nieprzyjemny - proste linie i
proste ulice zamiast tego, żeby wszystko było niezwykłe i
urozmaicone, jak to się dzieje na wsi. Każde drzewo, jak wiecie,
jest inne i z pewnością musieliście już słyszeć, że trudno znaleźć
dwa jednakowe źdźbła trawy. A na ulicach, gdzie trawa nie
rośnie, wszystko jest podobne do siebie. Dlatego właśnie w
miastach jest tyle dzieci tak strasznie niegrzecznych. Żadne z nich
nie wie, czego im właściwie brakuje. A ich rodzice, wujkowie i
ciotki, krewni, wychowawcy i nauczyciele także nie wiedzą. Ale
ja wiem. I wy wiecie. Dzieci na wsi też są czasami niegrzeczne,
ale to zupełnie z innych powodów.
Zanim udało się schwycić całą piątkę i skłonić ją do umycia się
przed podwieczorkiem, dzieci zbadały dokładnie ogród i sad, i
wszystko naokoło i wiedziały już z całą pewnością, że w Białym
Domku będzie im bardzo dobrze. Pomyślały to sobie już od
pierwszej chwili. Ale gdy zobaczyły, że z tyłu za domem rośnie
mnóstwo jaśminu, pokrytego całą masą białych kwiatów
-4-
pachnących jak flakon najdroższych perfum, które się dostaje na
urodziny, kiedy obejrzały trawnik zielony i gładki, zupełnie inny
niż pożółkła trawa w ogródkach londyńskich, kiedy się
przekonały, że za domem jest stajnia ze stryszkiem, gdzie było
jeszcze trochę zeszłorocznego siana - były już prawie pewne, że
niczego im nie zabraknie do szczęścia. A kiedy Robert znalazł
połamaną huśtawkę i zleciał z niej, i nabił sobie na czole guza
wielkości jajka, a Cyryl przygniótł palec w drzwiczkach jakiegoś
kojca, który był jakby stworzony dla królików - rozwiały się
resztki wszelkich wątpliwości, że będzie tu świetnie.
Najlepsze zaś było to, że nigdzie nie widniały żadne napisy, że
tego nie wolno czy tamtędy nie wolno. W Londynie na wszystkim
prawie napisane jest: „Nie dotykać". A choć napisu zwykle nie
widać, niewiele to pomaga, bo wiadomo, że jest - a jeśli się tego
nie wie, to nam to bardzo prędko i do słuchu powiedzą.
Biały Dworek znajdował się na szczycie wzgórza; z tyłu był
lasek, z jednej strony - stary kamieniołom, a z drugiej - złoża
wapienne. U stóp wzgórza ciągnęła się równina, na której widać
było dziwaczne białe budynki, gdzie wypalano wapno, duży,
czerwony browar i rozmaite domki. Kiedy wysokie kominy
dymiły o zachodzie słońca, dolina wyglądała jakby otulona
złocistą mgiełką. Suszarnie chmielu i wapniarnie iskrzyły się
wtedy i błyszczały tak mocno, że wszystko to razem wyglądało
jak zaczarowane miasto z „Tysiąca i Jednej Nocy".
Zaczęłam wam opisywać to miejsce i myślę, że potrafiłabym
długo tak opowiadać i stworzyć z tego bardzo ciekawą opowieść o
bardzo zwyczajnych rzeczach, jakie tam się z dziećmi działy -
takich rzeczach, jakie dzieją się z wami wszystkimi - i
uwierzylibyście na słowo wszystkiemu, co mówię. A kiedy bym
napisała, że dzieci były nieznośne, tak jak wy czasem, różne
wasze ciocie mogłyby napisać ołówkiem na marginesie: „Jakie to
prawdziwe!" albo „Zupełnie jak w życiu!" A wy byście to
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin