Peter Abrahams - Czas powrotu.pdf

(1245 KB) Pobierz
PETER ABRAHAMS
CZAS POWROTU
P
RZEKŁAD:
WOJCIECH KALLAS
T
YTUŁ ORYGINAŁU:
REVOLUTION
#9
P
RZEKŁAD:
L
EON
U
LRICH
Dla Setha, Bena, Lily i Rosie
Jasna dziewica, kominiarz czarny, Wszystko się w popiół obróci marny.
Cymbelin
Chłopiec miał na imię Ronnie. Jedyna istniejąca fotografia pokazuje go, jak przygotowuje się do
uderzenia piłki. Co możemy z niej wywnioskować? Że uderzał z lewej strony. Że miał długie włosy,
jakie wtedy były w modzie. Że wyglądał na dobrze zbudowanego, a jego twarz wzbudzała zaufanie.
Że zupełnie nie był intrygujący - Norman Rockwell nigdy by nie ustawił go w pierwszym rzędzie
do zdjęcia. Jednak Ronnie mógłby pojawić się w tle, bawiąc się w najlepsze. I mógł z niego
wyrosnąć przystojny mężczyzna. Dalsze rozważania byłyby już tylko czystą spekulacją. Ile można
wyczytać z twarzy jedenastoletniego chłopca?
***
Ronnie obudził się przed świtem w ciepłą, majową noc. Spojrzał na zegar na szafce nocnej.
Musiało być między wpół do piątej a piątą. Autobus jadący na turniej baseballa odjeżdżał o szóstej.
Ronnie był zbyt podniecony, żeby jeszcze spać. Włączył światło i włożył strój: białe spodnie
sięgające do pół łydki, którą to długość bardzo lubił, majtki, skarpety, zużyte korki i granatową
koszulę z napisem „Ali Stars” z przodu, a jego nazwiskiem „Pleasance” i numerem „9” z tyłu.
Włożył czapkę, chwycił kij opierający się o ścianę i kilka razy zamachnął się nim przed lustrem dla
wprawy. Bum. Bach.
Ta piłka leci, leci... już jej tu nie ma, drodzy państwo! Ronnie Pleasance
znowu tego dokonał!
Wtedy uświadomił sobie, że nie ma rękawicy.
Rękawicę Ronniego po wewnętrznej stronie zdobił autograf Williego „Stretcha” McCoveya.
Ronnie smarował ją specjalną pastą i łapał nią piłki już tyle razy, że czuł, jakby ta rękawica była
jego częścią, naturalnym przedłużeniem jego ręki, która jak lep na muchy ściągała do siebie każdą
przelatującą w pobliżu piłkę baseballową. Szukał jej w stosie wczorajszych ubrań leżących na
podłodze, w szafie, pod łóżkiem. Potem cicho ruszył korytarzem, minął sypialnię rodziców i zszedł
na dół, żeby przeszukać resztę domu. Rękawicy nigdzie nie było. Ronnie zaczął już się trochę
denerwować, ale nie panikował. Był rozsądnym chłopcem, niezbyt efektownym, ale potrafiącym
dopiąć swego: byłby urodzonym łapaczem, gdyby nie był leworęczny. Próbował sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz widział swoją rękawicę. Na pewno miał ją przy sobie na popołudniowym treningu
dzień wcześniej. A po treningu, co robił? Poszedł do biura ojca na kampusie. Czasami grali chwilę
razem po pracy, ale wczoraj jego ojciec był na zebraniu. Jak zwykle. Przed oczyma Ronniego nagle
stanął obraz rękawicy leżącej na fotelu dla gości stojącym naprzeciw biurka ojca.
Ronnie, ubrany w swój strój, wyszedł z domu, przymknął cicho drzwi i ruszył przed siebie w
ciemność. Miasto było ciche, a powietrze ciepłe. Ciemność nie przeszkadzała Ronniemu. Znał
okolicę jak własną kieszeń. Poza tym trzeba było przejść tylko kilkaset metrów po ulicy i skręcić na
wysypaną tłuczniem ścieżkę. Być może dlatego, że była jeszcze noc i że był chłopcem, gwizdał. Tak
minął laboratoria, uśpione akademiki, kaplicę i wszedł do starego, drewnianego budynku, w którym
mieściło się biuro jego ojca.
Biuro było na drugim piętrze. Ronnie wszedł po schodach i otworzył drzwi. Włączył światło.
Rękawica tam była, dokładnie tak, jak myślał. Włożył ją i uderzył w nią kilka razy pięścią. Być
może spojrzał na zdjęcie swoich rodziców, kroczących pod łukiem skrzyżowanych mieczy w dniu ich
ślubu. Potem się odwrócił, zgasił światło, zamknął drzwi i zaczął schodzić po schodach. Dzwon w
kaplicy zaczął wybijać piątą. Czwarte uderzenie było ostatnim dźwiękiem, który Ronnie słyszał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin