Moorcock Michael - Elryk 4 - Święte Miasto.pdf

(683 KB) Pobierz
Michael Moorcock
Śniące Miasto
(Przełożył: Radosław Kot)
Pamięci Teda Carnella, wydawcy Nowych Światów (New Worlds) i Science Fantasy,
który opublikował wczesne opowiadania o Elryku. Jego też sugestii zawdzięczam rozwinięcie
ich w całą sagę. Był to wspaniały i życzliwy człowiek, który dodawał mi sił na początku mej
kariry. Bez niego niniejsze historie nigdy nie zostałyby spisane.
PROLOG
Marzenie lorda Aubeca
Z którego dowiadujemy się, jak nastał Wiek Młodych Królestw i jaką rolę odegrała w
tym Mroczna Dama, Lady Myshella, której los spleść miał się jeszcze z przeznaczeniem Elryka
z Melniboné...
Rzeka, widoczna z okna kamiennej wieży, wiła się nierówną, mroczną linią pomiędzy
kopcami porośniętymi zbitą zielenią zagajników aż ku ścianie puszczy, sponad której wyrastał
zwał okrytej szarozielonymi liszajami skały. Ta kamienna bryła zdawała się sięgać nieba, u
szczytu zaś stapiała się w jedno z masywnymi głazami fundamentów zamku, który górował nad
okolicą spoglądając w trzy strony, ku rzece, puszczy i kamienistemu pustkowiu. Jego wysokie,
grube mury wzniesiono z granitu i zwieńczono wieżami, a właściwie całą gęstwiną wieżyc tak
ustawionych, jakby miały osłaniać się nawzajem.
Aubec z Maladoru wciąż nie mógł wyjść z podziwu, dla ludzi, którzy zdołali kiedyś
stworzyć tę budowlę i zastanawiał się czasem, jaki udział mogły mieć w tym czary. Posępne i
tajemnicze zamczysko niewzruszenie trzymało straż na krawędzi świata.
Wieczorne słońce ożółciło blaskiem zachodnie strony wież, w tym głębszym cieniu
pogrążając miejsca, do których nie sięgało. Na szarej powłoce nieba pojawiły się plamy błękitu,
a podświetlone promieniami słonecznymi chmury zalśniły odcieniami czerwieni, ale nawet ten
wielki teatr na niebie nie był w stanie odciągnąć spojrzenia od ludzką ręką uczynionych turni
Zamku Kaneloon.
Lord Aubec z Maladoru nie odszedł od okna, aż zapadły zupełne ciemności, a puszcza,
skała i sam zamek stały się tylko jaśniejszymi cieniami w głębokiej czerni nocy. Lord przesunął
ciężko dłonią po niemal zupełnie łysej głowie i skierował się ku stercie słomy, która służyła mu
za łóżko.
Posłanie znajdowało się w niszy pomiędzy ścianą a przyporą i było dobrze oświetlone
dużą latarnią. Mimo to w pomieszczeniu panował chłód. Aubec położył się na słomie bacząc,
by jego jedyna broń, dwuręczny, olbrzymi miecz znalazł się tuż obok. Wyglądał, jakby wykuto
go dla giganta - a obecny właściciel spokojnie mógł za takiego uchodzić - szeroki, masywny, z
rękojeścią wysadzaną klejnotami i ponad półtorametrowym, gładkim ostrzem. Obok stała stara,
ciężka zbroja z hełmem ozdobionym nieco sfatygowanymi, czarnymi piórami poruszającymi
się lekko w powiewach wpadającego przez okno wiatru.
Maladoranin zasnął.
Sny miał, jak zwykle, niespokojne. Potężne armie maszerowały przez płonące
krajobrazy, proporce trzepotały na wichrze barwami setek narodów, ostrza włóczni wyrastały
całymi lasami, lśniące hełmy rozlewały się w morza. Rogi grały dzikie wojenne wyzwania, a
uderzenia kopyt mieszały się z pieśniami i krzykami żołnierzy. Te sny brały swój początek
jeszcze w młodości śpiącego, kiedy to na polecenie Królowej Eloarde z Klantu podbił narody
Południa, docierając niemal do krawędzi świata. Jeden Kaneloon oparł się jego sile, a to
dlatego, iż nie było takiej armii, która zgodziłaby się pójść za nim pod to zamczysko.
Chociaż Maladoranin wyglądał na tęgiego wojownika, sny owe były mu dziwnie
niemiłe i budził się kilka razy w ciągu nocy, potrząsając głową, jakby chciał się uwolnić od
majaków.
Już bardziej pragnął widzieć Eloarde, chociaż to ona winna była jego obecnej udręce,
nigdy jednak nie napotkał jej we śnie. Wolałby marzyć o jej miękkich, czarnych włosach
wijących się wokół bladej twarzy, o czerwonych ustach, zielonych oczach i dumnej a
pogardliwej postawie. To ona wysłała go na tę wyprawę, a on, chociaż nijak wyruszać nie
pragnął, nie miał jednak wyboru, jako że kochanka jego była równocześnie jego Królową. To
tradycja postanowiła, że Mistrz Rycerski zawsze zostawał oblubieńcem Królowej i lordowi w
głowie nigdy nie postało, by mogło być inaczej. Jego zadaniem, jako Mistrza Rycerskiego
Klantu, było słuchać rozkazów, nawet gdyby sam jeden odszukać miał i podbić Zamek
Kaneloon, by uczynić zeń część cesarstwa. Można by wówczas powiedzieć, że władztwo
Królowej Eloarde rozciąga się od Smoczej Wyspy aż do Krańca Świata.
Poza Krańcem Świata nie było już nic. Nic, oprócz burzącej się nieustannie materii
Chaosu, który rozciągał się od tego miejsca ku nieskończoności, lśniąc przy tym wszystkimi
kolorami i falując niewyraźnymi acz potwornymi kształtami. Ziemia była miejscem panowania
Ładu. Stanowiła ona jednak tylko jego enklawę pływającą po oceanie zmiennej materii Chaosu
- ten porządek trwał od eonów lat.
Nad ranem lord zgasił latarnię, założył nagolenniki i kolczugę, nasadził na głowę
pierzasty hełm, narzucił miecz na ramię i wyszedł z kamiennej wieży, jedynej pozostałości po
jakimś starożytnym gmachu.
Odziane w skórę stopy potykały się o kamienie, które wyglądały jakby były nadtopione.
Można by sądzić, że to materia Chaosu dotarła tu kiedyś, pokonując skałę Kaneloonu, co było
jednak, rzecz jasna, zupełnie niemożliwe. Wszyscy bowiem wiedzieli, że granice Ziemi są stałe
i niezmienne.
Rycerzowi wydało się, że zamek jest teraz bliższy niż wieczorem, ale szybko
wytłumaczył sobie to złudzenie ogromem budowli. Ruszył brzegiem rzeki zapadając się po
kostki w rozmiękłym gruncie. Gałęzie potężnych drzew osłaniały go przed palącymi
promieniami słońca. Po chwili zbliżył się do podnóża skały. Zamek był gdzieś w górze, poza
polem widzenia. Wędrowiec musiał co rusz używać miecza jak maczety, by utorować sobie
drogę pomiędzy zbitą roślinnością.
Kilka razy odpoczywał, popijając zimną wodę z rzeki i zraszając całą głowę. Nie
spieszył się, bowiem wcale nie ciekawiło go, co znajdzie w Kaneloonie. Żałował po niewczasie
roli, którą odegrała w jego życiu Eloarde, chociaż był pewien, że dobrze zasłużył sobie na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin