Merrill Christine - Intrygi i tajemnice 08 - Dwa światy, jedna miłość.pdf

(923 KB) Pobierz
Christine Merrill
Dwa
światy,
jedna miłość
Intrygi i tajemnice 08
Rozdział pierwszy
Sierpień 1815, Warrenford Park
- Czy dobrze się bawisz, kochanie?
Robert Veryan, wicehrabia Keddinton, zakołysał się na piętach, wyraźnie dumny z
efektów wysiłku, jaki włożył w przygotowanie rozrywki dla swojej chrześniaczki, Verity
Carlow. Stojąca obok niego
żona,
lady Felicity, wydawała się równie zadowolona z efek-
tów ich wspólnego przedsięwzięcia.
Verity rozejrzała się po sali balowej Warrenford Park. Ujrzała nieskazitelnie białe
ściany,
ozdobione dyskretnymi złotymi akcentami bez przeładowania charakterystyczne-
go dla rokoka, które widywało się w innych domach. Muzyka rozbrzmiewała dyskretnie,
bezbłędnie prowadzona orkiestra grała nienagannie. Po lśniącej marmurowej posadzce
poruszali się w takt muzyki tańczący goście, a ci, którzy się im przyglądali, rozmawiali
ściszonymi
głosami.
Doskonale zaplanowany, perfekcyjny wieczór, pomyślała, tylko dlaczego przypra-
wił mnie o ból głowy? Verity obdarzyła gospodarza domu promiennym uśmiechem, zu-
pełnie niepasującym do jej nastroju, i odpowiedziała grzecznie:
- Naprawdę uroczy wieczór. Dziękuję ci bardzo, wujku Robercie.
Nie był jej prawdziwym wujkiem, tak jak ten bal niewiele miał wspólnego z auten-
tyczną rozrywką. Skoro najwyraźniej był z siebie dumny, byłoby nieuprzejmie go roz-
czarować i zacząć się uskarżać,
że
bal nie miał dla niej więcej uroku niż dla ptaka osło-
nięcie kosztowną draperią prętów klatki. Marcus, jej brat, oznajmił dobitnie,
że
rodzina
wysyła ją do wiejskiej posiadłości Keddintonów, aby
ściślej
kontrolować jej towarzyskie
kontakty i znajomości.
Verity uznała,
że
postąpił wobec niej nielojalnie. Miała dwadzieścia jeden lat i jak
do tej pory nigdy nie dała rodzinie powodów do zmartwień. Nie uczyniła
żadnego
fał-
szywego kroku. Jak się okazało, nie miało znaczenia, co zrobiła czy czego nie zrobiła.
Wysłano ją na prowincję, przy czym bracia usprawiedliwiali to, mówiąc o niebezpiecz-
nych ludziach, o zbyt dużym ryzyku dla rodziny. Nie byli skłonni do udzielenia bardziej
L
T
R
szczegółowych wyjaśnień, kiedy ich o to poprosiła, i w rezultacie nie wiedziała, w jaki
sposób mogłaby lepiej siebie chronić.
Nie miało sensu pytać Keddintonów o naturę „rodzinnego kłopotu" ani o to, kiedy
wreszcie będzie mogła bezpiecznie wrócić do Londynu. Wuj Robert był szczwanym li-
sem, równie dobrze mogłaby próbować wyciągnąć sekrety z białych
ścian
sali balowej.
Wyglądał na człowieka poczciwego i przyjaznego, lecz nie
żywiła
złudzeń - przenikliwe
szare oczy obserwowały otoczenie czujnie, jakby wicehrabia był więziennym strażni-
kiem. Niejako potwierdzając jej opinię, powiedział:
- Obiecałem twojemu ojcu,
że
będziesz tu bezpieczna. To dla mnie obowiązek i za-
razem zaszczyt. Domyślam się,
że
było ci trudno zostawić londyńskie
życie
i znajomych.
- Przyjazd tutaj to nie ciężki obowiązek - skłamała Verity. - Przecież wiesz,
że
zawsze cieszyłam się na wizyty u was.
Gdyby tylko nie uważał za konieczne tak jej pilnować! Jeśli rzeczywiście istnieli
jacyś zagrażający jej niegodziwcy, to czy nie lepiej było ich znaleźć i uniemożliwić im
działanie, zamiast trzymać ją pod strażą? - rozważała Verity.
- Chcielibyśmy mieć pewność,
że
nie czujesz się osamotniona - wtrąciła lady Feli-
city - oraz dać ci okazję do kontynuowania
życia
towarzyskiego. Wiem,
że
rodzina
ży-
czyłaby sobie, abyś wyszła za mąż.
Verity obrzuciła wicehrabinę uważnym spojrzeniem. Czy była to zwyczajna uwa-
ga, czy kolejne dyskretne ponaglenie,
żeby
wreszcie wybrała któregoś ze starannie wyse-
lekcjonowanych kandydatów zgromadzonych w sali balowej? Nie zapomniała jednak,
że
ciotka Felicity ma dwie córki na wydaniu i dlatego nie zamierzała kraść im konkurentów
do ręki. Poza tym uważała,
że
dla niej jeszcze nie nadeszła pora na dokonanie wyboru
towarzysza
życia.
Skinęła uprzejmie głową i powiedziała:
- Mieliśmy w rodzinie trzy wesela w ciągu roku. Sądzę,
że
poczekam ze
ślubem
do
następnego sezonu towarzyskiego, oszczędzając kolejnego stresu ojcu.
- Z tego, co wiem, gorąco pragnie, abyś założyła rodzinę - stwierdził wicehrabia
Keddinton.
L
T
R
Zanim umrze, pomyślała ze smutkiem Verity. To właśnie miał na myśli wuj Ro-
bert, dlaczego więc tego nie powiedział? Pożałowała,
że
nie może zakląć. Zdarzało się,
że
miała ochotę powiedzieć im wszystkim, co naprawdę o całej tej sprawie sądzi. Usły-
szeliby,
że
ani w Londynie, ani na wsi nie spotkała mężczyzny, który zainteresowałby ją
na dłużej niż potrzeba do odtańczenia jednego tańca. Tymczasem rodzina oczekiwała,
że
dokona wyboru, który zaważy na jej
życiu,
aby ojciec mógł zamknąć oczy, spokojny,
że
jest zamężna i szczęśliwa.
- Teraz, kiedy Alexander jest tutaj, nie powinnaś czuć się samotna - oznajmił z
uśmiechem wuj Robert.
- Jestem przekonana,
że
będziesz dobrze się czuła w jego towarzystwie. Zgodnie
bawiliście się ze sobą w dzieciństwie - dodała ciotka Felicity i uśmiechnęła się, jakby
wszystko było oczywiste i pozostało tylko ustalić datę i menu stosowne na weselne przy-
jęcie.
Verity wymknęło się ciche westchnienie, mimo
że
starała się ze wszystkich sił
trzymać emocje na wodzy. Nie zapamiętała ich syna jako wspaniałego towarzysza dzie-
cięcych zabaw, raczej jako wstrętnego lizusa. Późniejsze kontakty nie zatarły tego wra-
żenia.
Jeśli rzeczywistym powodem tej wizyty i pozbawienia jej dostępnych w Londynie
rozrywek miało być odkrycie prawdziwego charakteru Alexandra Veryana, jej bracia po-
żałują
tego wybiegu.
Zwłaszcza
że
sami, kiedy uznali,
że
pora na małżeństwo, dokonali wyboru w re-
kordowym tempie i zdecydowali się na osoby nieodpowiednie z pewnych punktów wi-
dzenia. Wybranka Marcusa, Nell, najsłodsza istota pod słońcem, zajmowała o wiele niż-
szą od niego pozycję towarzyską. Honoria, siostra Verity, otwarcie przyznała w liście,
że
jej mąż całkiem niedawno przestał trudzić się szmuglem i znalazł uczciwe zajęcie. Nawet
Diana Price, uznawana za wzór wszelkich cnót, dama do towarzystwa Honorii i Verity,
poślubiła hazardzistę Nathana Wardale'a. Co prawda, Julii,
żonie
Hala, drugiego brata
Verity, trudno byłoby cokolwiek zarzucić, ale ponieważ za nim ciągnęła się opinia hulaki
i uwodziciela, wybór tak przyzwoitej dziewczyny jak Julia zdumiał członków rodziny
Carlowów.
L
T
R
Bez wątpienia motywem zawarcia tych wszystkich związków było silne wzajemne
przyciąganie i miłość. Siła uczuć wszystkich zainteresowanych osób musiała być prze-
można, skoro zdecydowali się na zachowania tak znacznie odbiegające od tego, czego po
nich oczekiwano. Natomiast po niej spodziewali się,
że
postąpi inaczej. Nie sprawi kło-
potu rodzinie i przehandluje samą siebie za wysoką pozycję w hierarchii społecznej i ma-
jątek. Wreszcie będą bez przeszkód cieszyć się swoimi uwielbianymi drugimi połowami,
spokojni,
że
jest ktoś, kto przejął za nich odpowiedzialność za szczęście i spokój ich sio-
stry Verity.
- A oto i Alexander - powiedziała lady Keddinton, uśmiechając się z taką dumą,
jakby podchodził do nich nie jej syn, a sam lord Wellington w galowym umundurowaniu.
Verity zobaczyła w nim tylko młodego mężczyznę, któremu nie dostawało wzrostu
i wyrazu. Szare jak u wszystkich Veryanów oczy sprawiały wrażenie bezbarwnych i
zimnych w bladej twarzy. Skłonił się i ujął jej dłoń, zanim zdążyła ją do niego wycią-
gnąć. Jego własna była miękka i wilgotna.
- Alexander.
Dlaczego uśmiechnęła się, zamiast okazać mu chłodną obojętność? Obsesyjne po-
uczenia matki,
że
powinna zachowywać się czarująco i z wdziękiem w każdej sytuacji,
nie ułatwiały pozbywania się natrętnych kawalerów.
- Czy masz wolny następny taniec?
L
T
R
Spojrzała na muzyków, którzy właśnie zaczynali grać kadryla. Jeśli się nie zgodzi,
poprosi ją o kolejny taniec, kiedy tancmistrz zapowie walca albo cokolwiek innego, wy-
magającego bliższego kontaktu fizycznego z partnerem.
Uśmiechnęła się znowu.
- Oczywiście, Alexandrze - powiedziała.
Nie wyrwała mu ręki, kiedy prowadził ją na parkiet. Miała tylko nadzieję,
że
nie
weźmie prostej grzeczności za chęć nawiązania z nim bliższego kontaktu.
Stanęli razem z trzema innymi parami i zaczęli wykonywać skomplikowane kroki
kadryla. W pewnym momencie spojrzała w przeciwny róg kwadratu, po którym poruszali
się, tańcząc kadryla, prosto w ciemne oczy najbardziej fascynującego mężczyzny, jakie-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin