Golon Anne & Golon Serge - Angelika 10 - Angelika i spisek cieni.pdf

(2205 KB) Pobierz
Anne i Serge Golon
KOSZMARNY SEN
ROZDZIAŁ I
Angelika obudziła się pośród głębokiej nocy. Miała wra­
żenie, że jedynym znakiem życia wokół niej było łagodne
kołysanie statku na kotwicy. Przez okna rufówki wpadało
do salonu „Gouldsboro" światło księżyca, wydobywając
z mroku kontury pięknych mebli i połyskując na bibelotach
ze złota i marmuru.
Blask zatrzymał się na skraju alkowy, tuż przed szeroką
orientalną sofą, na której spoczywała Angelika.
Obudziło ją niejasne, lecz przejmujące aż do bólu prag­
nienie miłości, ale również poczucie niepokoju, a nawet
strachu, że oto nadciąga coś przerażającego, coś groźnego
dla niej. Próbowała sobie przypomnieć wizje, które były
źródłem tych odczuć — strachu i pożądania — wykracza­
jące intensywnością poza granice snu. Czy śniło się jej, że
Joffrey wziął ją w ramiona, czy też raczej, że ktoś usiłował
pozbawić go życia? Nie mogła sobie tego przypomnieć.
Trwało jedynie przenikające ją na wskroś poczucie roz­
koszy.
A także strach.
Była sama. Nie należało to do rzadkości. Obok niej wid­
niał jeszcze odciśnięty w pościeli ślad ciała mężczyzny, który
spoczywał tu przez kilka godzin. Joffrey de Peyrac często
zostawiał ją pogrążoną we śnie i ruszał na nocną wachtę.
Poderwała się z miejsca. Po raz pierwszy owładnęła nią
myśl, która od początku podróży w górę Rzeki Świętego
Wawrzyńca ledwie zarysowała się w jej głowie: znajdowali
się na terytorium króla Francji!
7
Jej skazany na śmierć małżonek i ona sama — potępiona,
z wyznaczoną za jej głowę nagrodą — zapuścili się w rejony,
gdzie od dawna uchodzili za banitów.
Nie byli, oczywiście, bezbronni. Ich flota składała się
z pięciu okrętów. Ale czyż potęga Ludwika XIV, mimo
oddalenia, nie jest znaczniejsza? Wpływy Króla Słońce się­
gają aż do tak odległych stron.
Czyhali tu na nich liczni wrogowie, których poczynaniami
sterował król. Władza suwerena nawet w tym miejscu prze­
sądzała o życiu lub śmierci jego podwładnych.
Odkąd Angelika wystąpiła w lasach Poitou przeciw kró­
lowi, przesądzając w ten sposób o swoim losie, nigdy jeszcze
nie zdarzyło się jej odczuwać z taką siłą, że została schwy­
tana w pułapkę. Za cenę niemal nadludzkich wysiłków
zbiegli z Francji, znaleźli wolność w Ameryce — a teraz
oto wrócili, ulegając przemożnej pokusie. Zapragnęli znaleźć
się w Quebecu i odnowić więzi ze Starym Światem, ze swą
ojczyzną.
Cóż za szaleństwo! Jak mogła tak narażać Joffreya? Jak
to się stało, że wówczas, gdy powziął decyzję o wyprawie
do Quebecu, nie uświadomiła sobie, iż nie ma to sensu, nie
istnieje bowiem dla nich przebaczenie, a na całym obszarze
panowania wszechwładnego króla zawsze będzie im grozić
niebezpieczeństwo? Jakiemu ulegli złudzeniu? Jakiej tęsk­
nocie? Skąd nagłe przekonanie, że więzy pochodzenia mogą
usunąć przeszkody, a czas zdołał osłabić chęć zemsty króla?
Teraz znów byli w jego mocy.
Ciemność wokół sprawiała, że myśli Angeliki stały się
jeszcze bardziej mroczne. Czuła, jakby wszystko wokół było
złym snem. Wydawało się jej, że naprawdę wróciła do Fran­
cji, jest w swoim zamku w Poitou w tamtych niezbyt w koń­
cu odległych czasach — przed sześciu laty — kiedy była
taka samotna, opuszczona przez wszystkich. Budziła się
nocami dręczona pożądaniem i żalem za utraconą miłością,
znękana obsesyjnym lękiem przed grożącymi jej niebezpie­
czeństwami.
Poczęła drżeć na całym ciele, niezdolna do zapanowania
nad dobrze jej znanym poczuciem nieodwracalnej klęski.
Wstała, zaczęła przesuwać dłońmi po sprzętach w po-
8
szukiwaniu kontaktu z realnym
światami
Dotknęła globu
ziemskiego z porfiru, musnęła astrokibuim. Nie przyniosło
to jednak uspokojenia.
Czuła się więźniem tego salonu, nieruchomych mebli,
szklanego ekranu okien rufówki, podzielonych na srebrne
kwadraty przez obojętną światłość księżyca. Sprawiały na
niej nieodparte wrażenie więziennych krat.
Gdzieś poza tym miejscem toczyło się życie.
Ona była martwa.
Król oczekiwał tego niecierpliwie. Nie chroniła jej zapora
nie do przebycia — gąszcz lasów w rodzinnej prowincji,
gdzie tak pochopnie wznieciła rebelię. Władza suwerena
nie znała przeszkód. Dokądkolwiek by uciekała, król wszę­
dzie mógł jej dosięgnąć i wyładować swój gniew. Znalazła
się w potrzasku. Teraz nadszedł koniec. Była martwa.
Joffrey zniknął. Gdzie on jest? Gdzie jest? Był po drugiej
stronie Ziemi, gdzie świeci słońce zamiast księżyca, tam
gdzie panuje życie, a nie śmierć. Już nigdy nie będzie czuła
potężnego, przepełnionego pożądaniem, nagiego ciała Jof-
freya. Pozostanie na zawsze więźniem tego statku-widma
i mrocznych zakamarków własnej duszy, wydana na tortury
wspomnień o rozkoszy, uściskach i szalonych pocałunkach.
Piekło...
Niespełnienie wyrywało się z niej jękiem skargi, dopro­
wadzając niemal do utraty zmysłów. Już nigdy, nigdy wię­
cej! — powtarzała.
Przytłoczona rozpaczą i brakiem nadziei, nasłuchiwała
odgłosów posępnej nocy. Wydało się jej, że słyszy czyjeś
kroki. Dobiegł jakiś hałas — regularny, z pewnością ze
świata istot żywych — i przywrócił jej poczucie rzeczywis­
tości. „Przecież jesteśmy w Kanadzie" — powiedziała sobie.
Potem znów dotknęła porfirowego globu, by przekonać się
o jego faktycznym istnieniu. Poczucie nierzeczywistości wre­
szcie minęło.
„Jesteśmy na «Gouldsboro»" — powtarzała sobie. Mó­
wiła „my", aby przybliżyć istotę, którą przywoływało drę­
czące wspomnienie. Najpierw on, Joffrey de Peyrac, który
powinien być na mostku i obserwować spokojnie w ciem­
ności nocy ów zagubiony, dziki skrawek Nowego Świata.
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin