Guy N. Smith - Kraby 02 - Zew krabów.doc

(656 KB) Pobierz
Guy N

Guy N. Smith

 

Zew krabów

 

 

 

NOTA AUTORA

 

Po ataku na Blue Ocean gigantyczne kraby zaatakowały Barmouth, gdzie zniszczyły wiadukt nad ujściem rzeki i spowodowały śmierć wielu ludzi.

Ostatecznie pokonał je profesor Cliff Davenport, który przeciwstawił ich monstrualnej sile i przebiegłości swój intelekt i uwolnił wybrzeże walijskie od niebezpieczeństwa.

Ta historia opowiedziana została w "NOCY KRABÓW".

Mik e'owi Bradbury

Latem 1^76 roku gigantyczne kraby zaatakowały wybrzeże walijskie. Część tej historii opowiedziana została w "Nocy Krabów"; ta książka jest jej kontynuacją.

 

 

Rozdział 1

Piątek - Wyspa Muszli

 

 

Irey Wali spojrzała na krępego, jasnowłosego mężczyznę, który siedział obok niej. Sposób, w jaki pochylał się nad kierownicą był pozą, wyraźnie obliczoną na efekt. Swoista demonstracja. Odwróciła wzrok myśląc sobie, że jest cholernie głupia.

Mimo wszystko nie było jeszcze za późno. Mogła powiedzieć: "Przykro mi, Keith, ale zmieniłam zdanie. Odwieź mnie, proszę, do obozu". Ale to wymagało odwagi, na którą nie mogła się zdobyć w tej chwili. Poza tym Keith przekonałby ją w taki sam sugestywny sposób, jak ostatniej nocy, gdy tulili się do siebie na parkiecie, a on próbował przekrzyczeć zgrzytliwe dźwięki taniej kapeli. Wiedziała nawet, co by powiedział. "Nie bądź stuknięta, Irey. Jedziemy na Wyspę Muszli tylko na godzinę lub dwie, żeby odetchnąć trochę na plaży. Nie ma w tym nic złego, prawda? Odpoczynek od dzieci doskonale ci zrobi, a strażnicy pilnujący kempingu dobrze się nimi zajmą. Maluchy nawet nie będą za tobą tęsknić. Chryste, nie możesz zostać na kempingu cały tydzień,

a gdyby nie ja - musiałabyś, bo nie masz samochodu. Z pewnością zwariowałabyś siedząc tam cały czas, w ciągłym smrodzie waty cukrowej, ryb, chipsów i wśród tych gości nieustannie grających w bingo. Nawet idąc spać powtarzasz numery, zamiast liczyć owce. Do diabła, jesteś ze mną bezpieczna i nikt nie powie nam złego słowa. A później, zanim zdążysz się zorientować, będziesz z powrotem z dziećmi i dzień dzisiejszy pozostanie tylko wspomnieniem".

Irey westchnęła, spojrzała na sznur samochodów przed nimi. Wszczynanie dyskusji z Keithem było pozbawione sensu, poza tym nie miała na to siły. Było zbyt gorąco. Cokolwiek ma być, niech będzie.

Samochód zwolnił, a potem stanął, lecz silnik wciąż pracował na wolnych obrotach. Zamknęła oczy i wróciła pamięcią do minionej nocy.

Cała ta historia wydawała jej się bardzo emocjonująca. Była to zapewne wina atmosfery i paru ginów, które wypiła. Poprosiła, by włączono jej domek do trasy patrolu i powiedziała strażnikom, że będzie w Peari Dance Hali, na wypadek, gdyby coś się działo. Kiedy wychodziła, dzieciaki spały i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiedzą, że jej nie było. Ma dobre dzieci: sześcioletniego Rodneya i czteroletnią Louise. Irey odczuwała nieodpartą potrzebę wyjścia gdziekolwiek. Może mały drink czy zjedzenie odrobiny ryby i

chipsów byłoby lepszym pomysłem. Trudno być kobietą w obecnych czasach. Samotne wyjście jest nie do pomyślenia. Jeśli nie towarzyszy ci mężczyzna, to albo nie ruszasz się nigdzie, albo idziesz dokądkolwiek, by sobie kogoś znaleźć. Mężczyźni, widząc wychodzącą samotnie kobietę, automatycznie posądzali ją, że szuka tej jednej rzeczy. To było cholernie nie w porządku. Irey wbiła paznokcie w spocone dłonie. Sznur samochodów przesunął się kilka jardów do przodu, a potem znów zamarł. Otworzyła oczy i zamknęła je ponownie.

Pośrednio była to wina Alana. Czy mąż i ojciec, który wie, czym jest miłość i odpowiedzialność, wysyła żonę i dzieci na wakacje, by móc samemu wybrać się na dwudniowe wędkowanie z kolegami z pracy? Cóż, teraz Alan płacił rachunek, . klasyczna szowinistyczna męska świnia. Krążyły potem o nim różne plotki i pogłoski, lecz Irey starała się przymykać na to oczy. Nie chciała wiedzieć. Cholernie nie chciała tego słuchać! Były też próby usprawiedliwiania się, tłumaczenia. Często wychodził, gdyż jak większość członków klubu wędkarskiego, należał do drużyny strzałkowej. Bezpieczeństwo w ilości. Również w razie potrzeby gotowe alibi. W głębi duszy Alan kochał swą rodzinę najlepiej jak potrafił, miał tylko zabawny sposób okazywania tego. Był zbyt zaabsorbowany strzałkami i wędkowaniem,

by zajmować się innymi kobietami. Czyż nie powiedział jej w zeszłym tygodniu, że seks już go nie podnieca i że nie muszą już więcej tego robić? Nie mógł zrozumieć, dlaczego wybuchnęła płaczem.

A teraz ten facet, Keith. Rzuciła mu jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie i mimo panującego upału poczuła na ciele gęsią skórkę. Kawał chłopa, odmienny od Alana niemal we wszystkim. Ostatniej nocy, kiedy znalazł ją w kącie sali tanecznej, miała wrażenie, że żołądek jej się przewraca, a serce przestaje bić.

- Samotna, kochanie?  -  Dziwne, ale brzmiało w tym szczere zainteresowanie. A czyż nie było tam tuzina młodszych dziewcząt, myślących tylko o jednym? Ale on wybrał właśnie ją.

- Ja... ja wpadłam tylko na godzinkę... posłuchać muzyki. Nie mogę zostać dłużej, bo dzieciaki czekają w domku.

Postawił jej drinka, nie dając szansy na protesty. I w jakiś niepojęty sposób opowieść o życiu i rozczarowaniach wylała się z niej jak rzeka.

- Na imię mam Keith - powiedział prowadząc ją na parkiet. Gdy znaleźli trochę miejsca wśród innych par, przytulił ją do siebie. Przyćmione światła dawały fiołkoworóżową poświatę.

- Miałem kiedyś żonę, ale gdy pewnego dnia wróciłem z pracy, dowiedziałem się, że odeszła z najętym ogrodnikiem. Ten facet spędzał

10

letnie miesiące strzygąc ludziom trawniki, a zimowe - wydając zarobione pieniądze z żonami swych pracodawców. Byłem naprawdę chory, mogę ci to chyba powiedzieć. Ale wyszedłem z tego. Może pewnego dnia ustatkuję się, jeśli znajdę odpowiednią kobietę i odwagę, by ponownie się ożenić.

Jego wyznanie było swego rodzaju sygnałem. Uwolniło jej skrywane dotąd troski. Nigdy dotąd do nikogo nie mówiła w ten sposób o Alanie. Wyrzucała z siebie słowa w takim pośpiechu, jakby nagle postanowiła zdjąć z serca cały ten ciężar.

I dlatego właśnie była teraz tutaj, a strażnicy mieli się przez jeden dzień zająć Rodneyem i Louise. Minionej nocy wychodziła z podświadomym pragnieniem znalezienia mężczyzny. Miała to jednak być tylko wakacyjna przyjaźń. Na nic więcej by nie pozwoliła. Niewinny flircik. Zresztą wakacje i tak miały się ku końcowi.

- Wygląda to tak, jakby dziś wszyscy wpadli na pomysł opuszczenia kempingu - położył dłoń na jej kolanie tak naturalnie, jakby znali się od lat, jakby był jej... mężem.

- Prawdopodobnie wszyscy jadą na Wyspę Muszli - w jej głosie zadrgał cień niechęci - ostatnia próba oporu, mimo iż poddała się już swemu losowi.

- Wątpię. Mogę się założyć, że wszyscy jadą

11

do Barmouth. Będzie tam dzisiaj zabawa organizowana przez stację Radio Jeden, a wiesz, że połowa tych kretynów z pewnością będzie oblegać swego ulubionego disc jockeya. Nie marnowałbym czasu na słuchanie tej bezwartościowej gadaniny.

- Myślę, że są po prostu zadowoleni, jeśli mogą choć na dzień wyrwać się z kempingu - jej ręka sama zdawała się szukać jego dłoni. - Problem w tym, że w tej części walijskiego wybrzeża jest zbyt wiele kempingów. Butlin, Pontin i teraz jeszcze ten nowy, Blue Ocean.

- Dlaczego wybrałaś się właśnie do Blue Ocean?

- Wydawało mi się, że może być nieco odmienny od innych.

- Albo tańszy.

- Może - zarumieniła się lekko. - A właściwie tak zadecydował mój mąż. Widzisz, to on zapłacił rachunek, a ja nie sądziłam, aby warto było o tym dyskutować. Wszystkie kempingi są do siebie podobne, gdy musisz tam siedzieć przez tydzień z dzieciakami, które myślą tylko o zabawach i przyjemnościach. Nigdy bym nie przypuszczała, że kemping jest w twoim stylu, Keith. Bardziej Costa... coś tam, gdzie mógłbyś obracać się w najlepszym towarzystwie i zachwycać się ciemnoskórymi, kąpiącymi się pięknościami.

- To nie dla mnie. - Wcisnął znowu

12

sprzęgło i samochód potoczył się następne parę jardów. Sądziłem, że łatwiej mi będzie wtopić się w tłum, zagubić na kempingu, niż w hotelu czy pensjonacie, gdzie zwracają uwagę na wszytko, co robisz. A w każdym razie byłem ciekaw tego kempingu. Przeczytałem o nim sporo. Trzeba docenić tego faceta, Milesa Manninga, który ma dość siły i nerwów, by zagospodarować takie miejsce jak to, i to wtedy, gdy zupełnie przestała się opłacać tego typu działalność. Zdaje mi się, że to był rodzaj wyzwania, okazja dla ekscentrycznego multimilionera, by zrobić konkurencję pozostałym kempingom. I myślę, że to mu się uda. Blue Ocean jest w całości zarezerwowany. Wczoraj po popołudniu przestano nawet wpuszczać jednodniowych turystów.

- A co ty sądzisz o kempingu, Keith?

- Jest dobry, bez dwóch zdań. - Samochód znowu się zatrzymał i mężczyzna zaciągnął hamulec ręczny. - Ten kemping ma teraz przewagę nad pozostałymi, bo jest nowy. Wszystkie farby są świeże, jaskrawe i nie jest to już ten sam stary ,, Salon gier", którym się znudziłaś w zeszłym roku.

Samochody znowu ruszyły; nierówny, wijący się sznur, niknący za szczytem następnego wzgórza. Pełnię satysfakcji odczuć można, dopiero wtedy, gdy samemu dotarło się na wzniesienie i zobaczyło na własne oczy, jak zatłoczona jest

13

szosa. Irey poczuła się senna. Dobrze, że nie zabrała ze sobą dzieci. Na pewno byłyby już znudzone i kłóciłyby się. I z pewnością zaraz po powrocie do domu opowiedziałyby wszystko Ala-nowi. Myśl o mężu sprawiła, że znów poczuła się winna. Nie była stworzona do przeżywania takich przygód.

Z krótkiej, nerwowej półdrzemki Irey Wali obudziła się ogarnięta paniką. Syknęła z bólu, gdy przylepione do tapicerki fotela włosy oderwały się gwałtownie. Pełna poczucia winy i strachu chwyciła dłoń Keitha, którą wciąż jeszcze trzymał na jej gołej nodze, o kilka centymetrów wyżej niż przedtem.

Samochód trząsł się na nierównej drodze. Wzdłuż poboczy, rozciągnięto złowieszczą drucianą siatkę, zwieńczoną drutem kolczastym. Ponad nią widać było przysadziste budynki z małymi oknami. Kilka niewielkich samolotów stało na krótkim pasie startowym.

- Gdzie... gdzie jesteśmy? - rozejrzała się nerwowo. Przez sekundę wydawało jej się, że zobaczyła znajomą postać - swego męża, z palcem oskarżycielsko wyciągniętym w jej kierunku. "Na miłość boską, Alan, trzymaj się ode mnie z daleka. Wędkuj sobie ze swoimi kolegami."

- Wyspa Muszli - w głosie Keitha Baxtera zabrzmiało znużenie. - Mówiłem ci, że te tłumy wcale się tu dziś nie wybierały. Oprócz tych kilku

14

samochodów przed nami, wszystkie pozostałe zjechały w dół drogą do Barmouth, by złożyć hołd swemu złotoustemu prezenterowi. Na wyspie z pewnością będzie kilku obozowiczów, ale myślę, że znajdziemy tu tak potrzebny nam spokój. Minęło dopiero pół dnia.

Gdy przejeżdżali przez obóz pełen sklepów, Irey odruchowo odwróciła głowę w stronę młodzieńca, który sprzedawał bilety, Boże, pomyśleć tylko, że mogłaby spotkać kogoś znajomego. Szansa jedna na tysiąc, ale nigdy nie wiadomo.

Keith skręcił w lewo, podjechał pod stromy nasyp, za którym droga biegła już prosto. Mieli teraz widok na Wyspę Muszli. Było tu zaskakująco czysto, pomimo kilku stojących namiotów. Wyspa pokryta była falującą trawą, która już zaczynała brązowieć od palącego nieustannie słońca. Wąska, wijąca się droga dodawała miejscu uroku.

- Pojedziemy... - nagły, narastający pomruk przerodził się w ogłuszający grzmot i Irey chwyciła z przerażeniem rękę towarzysza. Nurkujący samolot sprawiał wrażenie, jakby chciał ich zaatakować jak kamikadze. Zawrócił w ostatniej chwili i łukiem poleciał w kierunku ponurych obwarowań i lśniących pasów startowych, które mijali wcześniej. Lądował z niezawodną precyzją - dymiący stalowy ptak, który zdobył niebo, a teraz wraca do swego gniazda.

15

- Ten pilot jest chyba szalony - wyszeptała z trudem. - Rozmyślnie próbował nas przestraszyć. Mógł przecież źle ocenić odległość i zabić i nas i siebie.

- Wątpię, czy w środku był pilot - odpowiedział Keith. - To miejsce jest jakąś ważną bazą doświadczalną, strzeżoną w dzień i w nocy. Nikt właściwie nie wie, co oni tam robią, oprócz tego, że eksperymentują z myśliwcami latającymi tak nisko, aby nie mogły ich namierzyć radary nieprzyjaciela. To jest właśnie mankament na Wyspie Muszli. Loty tam i z powrotem odbywają się przez cały dzień. Ale w końcu można do tego przywyknąć. Nawet ich nie zauważać. Mówiłem ci, zanim rozległ się ten huk, że jeśli pojedziemy na drugi koniec wyspy, będziemy mogli na wydmach znaleźć miłe miejsce. Wykąpiemy się, popływamy albo po prostu będziemy się opalać.

- A więc byłeś już tu kiedyś?

- Często obozowałem tutaj, gdy byłem młody. Czasami miło znaleźć się znów na starych śmieciach, przypomnieć sobie miejsca, w których bywało się, kiedy życie było jeszcze pasjonujące i pełne świeżości.

Baxter zjechał z drogi. Samochód toczył się lekko przez nierówną trawę. Skręcił tylko trochę w lewo, aby ominąć kilka namiotów. Nieco dalej pomarańczowa ciężarówka i Land Rover parkowały obok siebie. Tam właśnie Keith zatrzymał

16

się i wyłączył silnik. Widniejące na tle nieba nierówne kontury piaszczystych wydm porośniętych wysoką, ostrą trawą, bujną mimo suchej pogody, zasłaniały widok nad Cardigan Bay.

- No, jesteśmy na miejscu- Keith odwrócił się do Irey. Spojrzał na jej zgrabną sylwetkę, dostrzegł mokrą od potu czerwoną koszulkę i zmiętą plisowaną spódnicę, ciemne włosy i duże, błękitne, charakterystyczne dla Walijczyków oczy.

- Powinnam była zabrać trochę jedzenia - wstała z pewnym trudem i wygładziła na sobie ubranie. - Nie rozumiem, dlaczego nigdy o tym nie pamiętam. Ten upał otumania.

- I tak zamierzałem zabrać cię później na jakiś posiłek. - Wysiadł, obszedł samochód i otworzył jej drzwiczki. - Choć na parę godzin przestańmy być typowymi angielskimi wycieczkowiczami z koszami pełnymi jedzenia. Cieszmy się życiem. Róbmy tylko to, na co mamy ochotę.

Zaczęli się wspinać po stromiźnie ku wierzchołkom drzew. Keith szedł na przedzie.. pomagając Irey. Później stanęli, przyglądając się głębokiemu, błękitnemu, lekko falującemu morzu, i złocistym piaskom, pokrywającym wybrzeże aż do północnego, skalistego krańca wyspy. Na całym tym obszarze zauważyli nie więcej niż trzydzieści osób.

- Widzisz - roześmiał się - rzeczywiście mamy całą wyspę dla siebie. Wszystkie te barany

17

wybrały się na zabawę do Radia Jeden. Znajdźmy sobie jakieś miłe, cieniste miejsce na wydmach.

Wokół mnóstwo było takich miejsc, zatoczek, wspaniałego piasku pośród szorstkiej trawy. Irey znów poczuła się spięta. Boże, Alan zamordowałby Ją, gdyby się dowiedział, że z obcym facetem przyjechała w takie miejsce. Poczucie winy przerodziło się nagle w obrzydzenie, bowiem zauważyła u stóp mały przedmiot na wpół zagrzebany w piasku. Trudno było go nie rozpoznać - zużyty kondon. Ale przecież człowiek w obecnych czasach natyka się na nie wszędzie, żadne miejsce nie jest święte.

- Tu będzie dobrze. - Keith położył się na piasku, pociągając ją za sobą. - Odpoczniemy trochę od słońca.

Zapadła niezręczna cisza. Jego dłoń znów spoczęła na jej udzie i Irey nagle zamiast niechęci poczuła podniecenie. Niewątpliwie Keith miał wobec niej jakieś zamiary, inaczej nie przywiózłby jej tutaj. Przecież mógłby mieć każdą z tych panienek w Blue Ocean, gdyby chodziło mu tylko o seks, a jednak nie zajął się żadną z nich. Widać nie tylko tego pragnął.

Ich twarze zbliżyły się do siebie. Irey poczuła mocny zapach wody kolońskiej. Zamknęła oczy i zadrżała, gdy wargi Keitha odnalazły jej usta. Na

18

całym ciele poczuła gęsią skórkę. Cholerny Alan, nie całował jej tak od lat!

Irey nagle zesztywniała, powstrzymując się, aby nie odepchnąć dłoni Keitha, która zawędrowała pod jej koszulkę i pieściła piersi. No tak, to normalne! Piętnaście lat temu dziewczyna byłaby czymś takim zaszokowana, a teraz na pewno byłaby rozczarowana, gdyby to nie nastąpiło.

- Miałbym ochotę popływać - wyszeptał jej do ucha. - A ty?

- Nie zabrałam ze sobą kostiumu.

- Tutaj nie będzie ci potrzebny. W każdym razie ja nie mam kąpielówek.

- Po drodze widziałam tablicę zabraniającą kąpania się nago.

- Tak, ale przecież nikt nas tu nie będzie niepokoił. Przynajmniej nie dzisiaj. Zauważyłem jedną czy dwie rozebrane osoby, tam dalej na plaży.

- Naprawdę nie wiem - Irey marzyła o tym, by rumieniec nie wypływał na jej policzki z taką łatwością. - Muszę się zastanowić. - Zabrzmiało to nieco grubiańsko.

- Coś ci powiem. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę sam i zanurzę się na chwilę. Potem wrócę i opowiem ci, jak wspaniała i chłodna jest woda. Później wykąpiemy się we dwoje, hm?

- Och, w porządku - wiedziała, że niezależnie od tego, co powie, i tak pójdzie się kąpać.

19

Pomysł był podniecający. Chodziło po prostu o to, że potrzebowała czasu, by to przemyśleć.

Przez zmrużone oczy obserwowała rozbierającego się Keitha. Gdy się całowali, cały czas była świadoma jego podniecenia, lecz widok obnażonego, drgającego członka odebrał jej dech w piersi. Nagle cała ta przygoda stała się czymś rzeczywistym - muskularny kochanek, który przywiózł ją tu, na wydmy. Niewiarygodne! Sprężyła się w sobie myśląc o ucieczce. Nie bądź szalona, dziewczyno! Droga powrotna była długa, najpierw przez groblę, a potem w górę do Lianbedr. Stamtąd mogła wrócić autostopem na kemping. Próbowała sobie uświadomić, że Keith nie zrobi nic wbrew jej woli. Po prostu będzie nalegał jak większość mężczyzn. Wystarczy, że ona powie "nie". To takie proste.

Leżała drżąc, świadoma, iż wilgoć, którą czuje między udami, to nie tylko pot. Całe jej ciało pragnęło, potrzebowało czegoś, czego nie otrzymywała ostatnio zbyt często. Przecież nikt nigdy się nie dowie. I nie skończy się to ciążą, bo brała pigułki.

Tak gorąco i cicho. Tylko daleki, nikły szum morza, głuchy jak dźwięk tam-tamów. Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że to wali jej własne serce.

Poderwała się podekscytowana. Niemal jednym ruchem ściągnęła z siebie wilgotną koszulkę

20

i stanik. Z pasją wyplątała się z pogniecionej spódnicy i odrzuciła ją na bok. Za spódnicą poleciały majtki.

Ułożyła się na plecach z westchnieniem. Całkiem naga czuła się świetnie, jak uwolniona z pęt, po latach spędzonych w jakimś ciemnym lochu. Odprężyła się, jakby całe napięcie, które się w niej nagromadziło, nagle uleciało.

Zastanawiała się jak długo nie będzie Keitha. Nie mogła się doczekać, by zobaczyć wyraz jego twarzy, gdy zastanie ją tak po powrocie. Ziewnęła i oczy poczęły się jej zamykać.

Keith Baxter doszedł do mokrego piasku i obejrzał się za siebie. Nigdzie nie było widać innych amatorów kąpieli. Być może odeszli do swoich namiotów albo schronili się gdzieś na wydmach przed upałem. Spojrzał na swoje ciało i uśmiechnął się szeroko. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś go zobaczył w stanie takiego podniecenia. Gdyby to była kobieta, prawdopodobnie zaczęłaby wrzeszczeć nieludzkim głosem i albo zostałby wyrzucony z wyspy, albo przyjechałaby policja. Pewnie wpakowaliby go do ciupy. Nawet na prawdziwej plaży nudystów nie wolno się pokazywać z takim wzwodem. Nudyzm nie powinien podniecać seksualnie. Sytuacja wyglądała jednak inaczej, gdy na wpół już uległa dziewczy-

21

na leżała na wydmach oczekując powrotu swego partnera.

Keith zaczął biec. Piasek pod jego stopami stawał się coraz bardziej miękki.

Do licha, pływanie podczas odpływu to czysta przyjemność. Już chciał zrezygnować i wrócić do Irey, ale pomyślał, że zaszedł zbyt daleko. Wystarczy tylko szybki skok do wody, by zobaczyła kropelki wody na jego skórze, kiedy do niej wróci.

Mimo panującego upału, woda była straszliwie zimna. Baxter sapnął głośno i zanurzył się głębiej. Pierwsze sekundy były zawsze najgorsze. Wstrzymał oddech pogrążając się niespodziewanie, gdy grunt pod nim nagle ostro się obniżył. Na moment woda zalała go całkowicie, lecz szybko się wynurzył. Silnie pracując rękami i nogami, rozsiewał wokół bryzgi wody, całkiem już orzeźwiony.

Przewrócił się na plecy i unosił na wodzie, czując prąd odpływu. Widział teraz na tle błękitnego nieba linię piaszczystych wydm i wysokie, postrzępione trawy. Zdawały się tak odległe.

Keith nie mógł oderwać myśli od Irey Wali. Należała do tych spokojnych osóbek, które tak głęboko ukrywały swe seksualne potrzeby, że w końcu niemal o nich zapominały. Niemal. Roześmiał się głośno. Jego gardłowy śmiech zabrzmiał dziwnie wśród morskich fal. Wystarczy umiejętnie odblokować ich opory, a zamienią się w od-

22

chodzące od zmysłów nimfomanki, które nigdy nie będą miały dość. Choć czasami powodowało to komplikacje. Jeśli mężczyzna dawał im to czego pragnęły, w wystarczająco dobry sposób, wczepiały się w niego jak pijawki i przysięgały, że nigdy nie wrócą do swego mężulka. Ale Keith Baxter brał nogi za pas, zanim osiągały taki stan. Roześmiał się znowu.

Naraz radosny wybuch przerodził się w krzyk bólu. Coś trzymało jego lewą stopę, coś chwyciło ją i ostro cięło.

Poczuł, że jest wciągany w głąb. Wrzaski umilkły jak ucięte nożem, gdy kopiącego dziko wolną nogą i szaleńczo machającego ramionami, pochłonęła woda.

Opadł na nierówną powierzchnię dna. Próbował coś zobaczyć, lecz mroczna głębia ograniczała widoczność. Mimo strachu w mózgu Baxtera kłębiły się całkiem logiczne myśli. Na pewno zaczepił o coś stopą, być może o kadłub jakiejś motorówki. To było... nie, to nie mogło być!

Kształt poruszył się i przesunął, by zacisnąć się na jego drugiej nodze. Mikroskopijny pysk osadzony w pancerzu ogromnego ciała, szczypce wielkości przemysłowych palników acetylenowych, pilnujące tego, co chwyciły i zamykające się ze złością. Fala bólu wezbrała w ciele mężczyzny. Nadal jednak szarpał się i próbował krzyczeć, choć woda zalewała mu usta. Spienione

23

morze nabrało wokół niego szkarłatnej barwy, stając się wodnym piekłem, w którym męka dopiero się zaczynała.

Baxter wiedział, że stracił nogę, czuł precyzyjne i skuteczne cięcie szczypiec. Nagle wydało mu się, że jest wolny. W panice zaczął przeć w górę ku powierzchni. Zalany oślepiającym blaskiem słońca zaczerpnął powietrza, próbując jednocześnie wołać o pomoc.

Krab, bo potwór ten był nim z pewnością, mimo swych kolosalnych rozmiarów przypłynął za Keithem z niebywałą zręcznością. Poszarpane i pokaleczone ciało mężczyzny było teraz rozgniatane na krwawą miazgę, sparaliżowane bólem, który nie pozwalał walczyć. Jeszcze tylko dłonie zaciskały się na otwartych ranach. Choć trudno w to uwierzyć, to był ten sam Baxter, który zaledwie chwilę wcześniej nadymał się pychą na myśl o Irey Wali.

Keith znalazł się znowu pod powierzchnią wody, wstrząsany konwulsjami i pokonany. Nie próbował już uciekać, lecz nadstawiał pod szczypce kraba to, co pozostało jeszcze z jego ciała, by koniec nastąpił jak najszybciej.

Ohydny krabi pysk, tak blisko jego własnej twarzy, płonął jakby nienawiścią do śmiertelnego wroga. Potwór trzymał Keitha mocno. Obracał nim dookoła w taki sposób, w jaki kot-zabójca

24

igra z okaleczoną, schwytaną myszą. Spójrz i napatrz się, zanim umrzesz!

Baxterowi nagle zaczęło się wydawać, że widzi wokół siebie tuziny pełnych nienawiści fizjonomii. Patrzących. Czekających. Napawających się obłędnym strachem człowieka.

Na litość boską, zabij mnie!

Klik-klik-klikety-klik. Dźwięk krabich kasta-nietów, symfonia śmierci. Powolnej śmierci...

Wszystko zaczęło się nagle rozgrywać w zwolnionym tempie. Keith, trzymany za krwawy kikut uda, nie mógł już walczyć przeciwko swym napastnikom. Fizyczny ból był z wolna łagodzony przez odrętwienie. Naturalne środki znieczulające przyniosły ulgę okaleczonemu ciału. Krew tryskała z ran, tworząc ponownie to szkarłatne, podwodne piekło. To nie może dziać się naprawdę. Te potworności musiały być wymysłem jego storturowanego umysłu. Na pewno w coś się zaplątał, tak jak mu się początkowo wydawało. W jakieś ostre żelastwo, które obcięło mu kończyny, gdy się na nim oparł. Oczywiście, śmierć była nieuchronna, ale nie wydawała się już tak straszna, gdy stanął z nią twarzą w twarz. Człowiek boi się tego całe życie, choć w rzeczywistości nie jest to takie przerażające.

Poczuł przelotny żal, gdy w jego z trudem już pracującym mózgu pojawił się obraz kobiety. Do diabła, nie pamiętał nawet jej imienia. Żałował,

25

że nie został na wydmach i nie zabawił się z nią. To był wielki błąd. Po co zostawił ją tam i uparł się, aby pójść popływać w tym straszliwym, szkarłatnym morzu? Roześmiał się. Jednego był teraz pewien. Nie będzie już dla niej dość dobry!

Straszne, purpurowe morze powoli przestawało istnieć dla Keitha Baxtera. Nic już nie widział, nie słyszał, nic nie czuł. Nawet wtedy, gdy gigantyczne kraby poczęły się wokół niego cisnąć. Rozdzierały poszarpane ciało z niesamowitą furią, a potem pożerały szczątki w czasie krwawej uczty, w której nad wszelkimi uczuciami dominował głód. Wkrótce potwory odeszły, a woda znów stała się przezroczysta.

 

 

Rozdział 2

Piątek wieczorem - Wyspa Muszli

 

 

Irey Wali obudziła się drżąc i instynktownie próbowała okryć nagie ciało. Dopiero po chwili przypomniała sobie, dlaczego leży tu rozebrana, a części jej garderoby walają się w nieładzie na piasku.

Przez myśl przemknęły jej wydarzenia minionych paru godzin, rekonstrukcja wszystkiego, co miało miejsce od momentu, gdy opuściła kemping. Jej kochanek... właściwie nie, gdyż jeszcze nic się między nimi nie wydarzyło i być może nawet nie wydarzy - poszedł się wykąpać. Nie wiedziała, jak długo go nie było. Może parę minut albo i godzin. Nie mogła tego sprawdzić, gdyż nie zabrała zegarka.

Podczas snu emocje opadły. Czuła się głupio i gnębiło ją poczucie winy. Dzięki Bogu, że Keith zdecydował się na kąpiel, gdyż inaczej mogłaby mu pozwolić na rzeczy, których później żałowałaby. Nie rozumiała, co ją napadło. Musiała być szalona, zgadzając się na przyjazd tutaj z obcym mężczyzną na cały dzień. Alan popełnił sporo błędów, ale przecież nigdy dotąd nie zrobiła mu

27

czegoś takiego. Lepiej ubierze się, a gdy Keith wróci, powie mu, że zmieniła zdanie i poprosi, by był uprzejmy zawieźć ją prosto na kemping. Przykro jej, jeśli go rozczarowała, lecz...

Nagły hałas, jakby trzaśniecie suchej gałązki sprawił, że drgnęła, a jej puls począł gwałtownie bić. Wyczuła czyjąś obecność, czyjeś niemal bezszelestnie skradające się kroki. Potem usłyszała nieśmiałe chrząknięcie.

Poczuła suchość w ustach. Próbowała sobie wmówić, że to powraca Keith, ale przecież on nie musiałby się skradać. Chyba, że był podglądaczem i chciał ją, nieświadomą tego, poobserwować z bezpiecznego ukrycia. Słyszała o takich mężczyznach, o rzeczach, do jakich są zdolni. Poczuła, że mimo gorąca oblewa ją zimny pot.

Nie byłoby dobrze, gdyby to skradał się Keith Baxter, lecz sprawa przedstawiałaby się znacznie gorzej, gdyby był to ktoś inny! Powinna się zresztą ubrać niezależnie od tego, kto to był.

Drżącymi rękoma odnalazła wśród trawy stanik, podniosła i zaraz puściła. W tym samym bowiem momencie ujrzała badawczo wpatrzone w nią oczy.

Irey Wali nie krzyknęła. Głos uwiązł jej w gardle, zamarł w jęku pełnym wstydu. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa, stały się galaretowate i bezużyteczne. Poruszały się tylko oczy. Straszliwy obraz paraliżował umysł.

28

To na pewno nie Keith Baxter przykucnął tam, obserwując ją zielonymi, świdrującymi oczami. Niemożliwością było odgadnąć wiek intruza. Mógł to być równie dobrze sześćdziesięciolatek, jak i dwudziestoparolatek, którego ciało zestarzało się przedwcześnie. Sylwetka obcego wydawała się od pasa w dół nieco zniekształcona, a chude nogi wyglądały jak zdeformowane przez jakąś chorobę. Być może był ofiarą polio.

Miał na sobie podartą purpurową koszulę, której poły wysuwały się ze spłowiałych drelichowych spodni. Jego stopy były bose, a palce z długimi i połamanymi czarnymi paznokciami miał ściśnięte razem, jakby wbrew zamiarom stwórcy chciały się zamienić w płetwy.

Twarz... o Boże... miała najstraszliwsze rysy, jakie tylko można sobie wyobrazić, częściowo zasłonięte strąkami długich, szarawych włosów, które opadały jakby po to, by ukryć przerażające oblicze przed światem. Oczy były ogromne, wyłupiaste, blisko osadzone, co z pewnością ograniczało pole widzenia ich właściciela. Nos był tylko parą nozdrzy na środku twarzy- czarne, zasklepione dziury, z których podczas oddychania wydobywał się śluz. A usta - wąską szczeliną, w której sterczały resztki zębów i jeden ostry kieł, unoszący wargę do góry przy każdym poruszeniu ustami.

- tCim... jesteś? - Irey zdumiała się spoko-

29

jem, z jakim zadała to pytanie, zamiast histerycznie krzyknąć.

- Bar-na-by - imię zostało wymówione tak, jakby inni mieli problemy z wymawianiem go. Możliwe zresztą, że dotąd nikt go o nie nie zapytał.

- Barnaby? Przytaknął.

- Właśnie. Wszyscy tutaj znają Barnabę. Ja przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Widzi rzeczy, które inni przegapiają. Rozumiesz?

Irey przytaknęła i pomyślała, że to jakiś tutejszy dziwak. Zwarła uda, gdyż nieznajomy wciąż wpatrywał się w przestrzeń pomiędzy nimi.

Poczuła się w tym momencie tak, jakby cała krew spłynęła jej do serca.

- Gdzie twój mężczyzna, pani?

- Jest... jest gdzieś w pobliżu - w każdym razie miała nadzieję, że jest. Teraz trzeba tylko rozmawiać z nim i ubierać się jednocześnie. Możliwe, że jest całkowicie nieszkodliwy, ale nigdy nic nie wiadomo.

- Wiele młodych dziewczyn robi te rzeczy na wydmach - przemówił głosem pozbawionym emocji, jakby coś recytował.

- Czy teraz też? - starała się, by jej głos zabrzmiał hardo. - Cóż, dla pańskiej informacji, panie Barnaby czy jak tam się zwiesz, rozebrałam się tylko po to, by popływać. Ale zmieniłam zda-

30

nie. Ubieram się i jak tylko mój mąż wróci, jedziemy do domu. Powinien tu być lada moment.

- Ty pani, nie zbliżaj się do wody! - nagle jego sepleniący głos zabrzmiał inaczej, jak ostry szept ucięty odkaszlnięciem flegmy zalegającej w płucach. - Cokolwiek chcesz zrobić, nie zbliżaj się do morza. Jeśli chcesz nadal żyć.

- Słu... słucham? - Drobne, lodowate dreszcze przeszyły jej ciało. On jest szaleńcem. Udawaj więc, że wierzysz w to, co mówi.

- Widziałem je o świcie, dzisiaj, pani. - Pochylił się ku niej i zaczął przewracać oczami. - Tuzin, może więcej. Nie wiem na pewno, bo nie umiem policzyć, jak jest więcej niż kilka. Ale wyszły z morza szukając pożywienia.

- Co wyszło z morza, Barnaby? - Irey gorączkowo usiłowała zapiąć sprzączkę stanika, ale nic jej z tego nie wychodziło. - Rekiny, jak w "Szczękach"?

- Kraby! - mężczyzna jadowicie wypluł to słowo.

- Kraby! - powtórzyła Irey niedowierzająco. - Ależ kraby są na wszystkich wybrzeżach Anglii.

- Nie takie jak owe. - Na jego owłosionej twarzy pojawił się strach. Rozwarł ramiona najszerzej jak potrafił, by pokazać ich rozmiary. - Ogromne. Więk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin