Jackson Vina - Osiemdziesiąt dni Białych cz.5.pdf

(1497 KB) Pobierz
1
Dziewczyna z tatuażem w kształcie łzy
Gdybym
wiedziała, co oznacza, pewnie nie zrobiłabym tego tatuażu. Ale kiedy
uświadomiono mi jego wymowę, było już za późno i zarówno znajomi, jak i obcy znali mnie
jako dziewczynę z tatuażem w kształcie łzy.
Marzyłam o tatuażu od lat. Był jedną z tych rzeczy — tak jak znalezienie pracy,
zakochanie się w kimś pewnego dnia — o których wiedziałam, że są nieuchronną częścią
przyszłości. I że to tylko kwestia czasu, kiedy nadjedzie ta z góry przesądzona pora. Tego dnia
byłam bardziej pewna tego, że zrobię sobie tatuaż, niż tego, że znajdę pracę po skończeniu
studiów albo się zakocham.
Kiedy więc Neil wreszcie zniknął, a Liana i ja zostałyśmy same przed zniszczonymi,
niepozornymi drzwiami w szeregu wejść do sklepów, butików z artykułami vintage i kawiarni,
wydało mi się oczywiste, że czas w końcu nadszedł. Na chodniku stała prosta biała tablica z
informacją „Salon tatuażu”, wypisaną czarną kursywą.
Bywałam tu już wcześniej, kilka razy nawet zebrałam się na odwagę, żeby otworzyć
drzwi, ale nigdy nie przekroczyłam progu. Często wyobrażałam sobie, że wchodzę, przeglądam
albumy z wzorami, śmiało wybieram ten, który do mnie pasuje najlepiej, kładę się na fotelu i
robię to. Ale w ostatniej chwili zawsze się wycofywałam, przekonana, że ktoś taki jak ja, żywy
przykład grzecznej dziewczynki, zostanie wyśmiany przez zakolczykowanych i wydziarganych
luzaków, bo sądziłam, że tacy ludzie prowadzą to miejsce.
— No to chodźmy — powiedziała Liana, przepchnęła się obok mnie i wmaszerowała do
środka. Z nas dwóch to ona była dzikuską, nieskalaną choćby cieniem zwątpienia w siebie —
mojej haniebnej drugiej skóry, której nie mogłam zrzucić, choć bardzo się starałam.
Za drzwiami pojawiło się kilka stromych schodków z surowego betonu, pomalowanych
na czerwono i mocno wyszczerbionych. Z lewej strony biegła metalowa poręcz, tak gruba i
ciężka, że wyglądała jak sprzęt uratowany z jakiegoś składu hydraulicznego. Złapałam ją mocno,
jakby była liną ratunkową mogącą zaprowadzić mnie od osoby, którą jestem, do tej, którą
chciałam się stać, i ruszyłam za Lianą.
Na górze znajdowało się studio. Ściany pomalowano na głęboki odcień czerwieni i
obwieszono zdjęciami wytatuowanych kończyn oraz szkicami i plakatami starych zespołów
heavymetalowych i rockowych. Zniszczone zdjęcia Jimmy’ego Page’a i Roberta Planta z
gitarami w dłoniach dodały mi otuchy. Ktokolwiek urządzał to miejsce, zrobił to ze smakiem.
Kiedy weszłyśmy, tatuażysta nie zwrócił na nas najmniejszej uwagi, dopóki nie
odstałyśmy kilku minut przy biurku, tuż przed nosem faceta. Liana w końcu kaszlnęła i wtedy się
przedstawił. Jonah przyjechał z Nowej Zelandii, a studio w Brighton prowadził od piętnastu lat,
w każdym razie tak powiedział Lianie, która usiłowała oczarować go radosną paplaniną.
Jonah był łysy i ubrany prawie wyłącznie w skórę, nie licząc grubego metalowego pasa,
który zabrzęczał, kiedy gość wstał. Obydwie ręce miał pokryte tatuażami od kłykci aż po
wystające z kamizelki ramiona.
— Piłyście coś? — Łypnął na nas podejrzliwie.
— Boże, no skąd — odparła Liana. — Tylko kieliszek, dla kurażu. Planowałyśmy ten
wypad od lat.
— Macie dowody osobiste? — pytał dalej.
Gdzieś zza ściany dobiegł gwizd czajnika starego typu. Boczne drzwi otworzyły się i
stanął w nich drugi facet. Znacznie młodszy, tuż po dwudziestce, niewykluczone, że syn Jonaha.
Mieli identyczne usta. Jak Mick Jagger, tak pełne, że nie mogłam się zdecydować, czy dodają im
uroku, czy nie. W każdym razie nadawały im niechlujny wygląd, który Liana uwielbia, a mnie
stresuje. Chłopak oparł się o futrynę i zaczął skręcać papierosa, a kiedy oblizywał krawędzie
bibułki, patrzył na moją przyjaciółkę.
— Daj spokój, Jo — powiedział. — To dwie wrażliwe dziewczyny. Nie bądź nieczułym
draniem. Mają kasę, mają tatuaż.
Liana uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
Jonah parsknął.
— Nie ma dowodu, nie ma tuszu. Nie zamierzam się potem wykłócać z wkurzonymi
rodzicami. Wiecie, czego chcecie? — dorzucił, ledwie zerkając na nasze legitymacje studenckie,
które mu podsunęłyśmy.
Obie skończyłyśmy osiemnaście lat, a urodziłyśmy się w odstępie miesiąca, ona
dwudziestego pierwszego maja, ja w czerwcu. Para Bliźniąt, z dwóch końców znaku. Matka
Liany, hipiska, wierzyła, że stąd wzięła się nasza przyjaźń.
— Tak. Chcemy ten sam wzór.
Jonah uniósł brwi, jakby podkreślał, że ta decyzja to kolejny oczywisty dowód, ze
jesteśmy idiotkami.
Liana natychmiast zaoferowała, że pójdzie pierwsza, mrugnęła do mnie i wślizgnęła się
za zasłonę, która oddzielała fotel do tatuowania od reszty studia. Kiedy szła, długa spódnica
falowała wokół jej łydek i odsłaniała smukłe kostki. Była szczupła, niemal koścista, i ubierała się
w luźne cygańskie stroje — Neilowi przypominały zasłony jego babci — ale poruszała się z taką
pewnością siebie, że ogólny obraz przyćmiewał szczegóły.
Chłopak skręcający papierosa najwyraźniej nie pozostał obojętny na jej kształty i kiedy
sunęła przez pomieszczenie, nie próbował nawet ukryć zainteresowania jej tyłkiem.
— Jestem Nick — powiedział, wciąż wpatrując się w miejsce, gdzie dopiero co stała
Liana, jakbym ja w ogóle nie istniała.
— Lily — odparłam cicho.
— Ładnie — stwierdził znudzonym głosem.
Zignorowałam go.
Nienawidziłam tego imienia. Dla mnie stanowiło kolejne potwierdzenie statusu
grzecznej, bogatej dziewczynki. Czystej, nudnej i w zasadzie nieskalanej. Jeśli już moi rodzice
musieli nadać mi staromodne angielskie imię, wolałabym, żeby wybrali takie, które można
skrócić do wersji brzmiącej zawadiacko i odważnie, na przykład Jo albo Jac.
Nick zapalił papierosa i wydmuchał dym w powietrze. Wstrzymałam oddech, żeby nie
dać mu satysfakcji i nie zacząć kasłać.
Nie zamieniliśmy ani słowa więcej, dopóki Liana nie była załatwiona. Kiedy wyszła,
czym prędzej dałam nura za zasłonkę, żeby mieć to za sobą, żeby się nie rozmyślić.
— No to zobaczmy — usłyszałam, jak mówi do niej Nick. W odpowiedzi zachichotała i
wyobraziłam sobie, jak podnosi spódnicę wyżej niż trzeba, wyciąga nogę i pokazuje nagą skórę,
a chłopak delikatnie jej dotyka.
— Dla ciebie to samo? — spytał Jonah; nawet na mnie nie patrzył. Pochylał się nad tacą
z akcesoriami i szykował nową igłę.
— Nie.
— Nie? — Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Po jego pełnych ustach błąkał się
uśmiech. — Podobno planowałyście to od lat?
— Chcę coś innego. — Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze na myśl, że mam robić
Zgłoś jeśli naruszono regulamin