Hardy Kate - Smak czerwonego wina.pdf

(526 KB) Pobierz
Kate Hardy
Smak
czerwonego wina
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wróciła.
Xavier pożegnał się z prawnikiem, powoli odłożył telefon na biurko i zmarszczył
brwi. Dłoń drżała mu lekko, a serce biło szybko i gwałtownie.
Wróciła.
Nie, nie był podekscytowany tą wiadomością, nie czuł zdenerwowania ani tym
bardziej tremy. Na pewno nie. Był trochę zaniepokojony, to wszystko. I miał do tego
pełne prawo. W Les Trois Closes włożył serce i duszę, poświęcił dziesięć lat,
żeby
za-
mienić ją w prawdziwy klejnot. Ta
łagodnie
pofalowana ziemia, pokryta ciągnącymi się
po horyzont rzędami winorośli, była jego domem. Jego
życiem.
Ostatnią rzeczą, jakiej
pragnął, było pojawienie się osoby, która rościła sobie prawo do połowy winnicy. Nie
miał zamiaru pozwolić,
żeby
ktokolwiek wtrącał się w to, co było dziełem jego
życia.
Nawet ona. Zwłaszcza ona.
Kiedyś wydawało mu się,
że
dobrze ją zna. Cóż - był wtedy młody i naiwny. Cał-
kowicie się co do niej pomylił. Ale po szkodzie był mądrzejszy i drugi raz nie miał za-
miaru jej zaufać. Przed dziesięcioma laty pokochał ją płomienną, młodzieńczą miłością i
był gotów na zawsze oddać jej swe serce, ale ona pewnego pięknego dnia po prostu od-
wróciła się i odeszła. Pół biedy,
że
porzuciła jego. Gorzej,
że
zapomniała również o swo-
im stryjecznym dziadku Harrym, u którego od dzieciństwa co roku spędzała wakacje. Na
dwa pełne słońca letnie miesiące kamienny dom w winnicy stawał się jej domem, a siwy,
brodaty winiarz promieniał szczęściem, mogąc gościć u siebie krewniaczkę. Ostatni raz
przyjechała tu po maturze. To było pamiętne lato...
Ale potem wyjechała i nie wróciła więcej, nawet wtedy, gdy czas w końcu dopadł
starego winiarza, odbierając mu siły i zmuszając do porzucenia pracy, którą parał się
przez całe długie
życie.
Harry gasł w oczach, ale jego ulubiona wnuczka nie przyjechała,
żeby
go odwiedzić. Najwyraźniej miała ważniejsze zajęcia. Nie pojawiła się, kiedy dostał
wylewu i musiał zamienić wygodny bujany fotel i nieodłączną fajkę na szpitalne
łóżko
i
aparat tlenowy. Niebawem Harry zmarł, cichy i pogodzony z losem, zupełnie jakby w
zamkniętej, sterylnej przestrzeni, z dala od ukochanych winnic nie był w stanie walczyć
L
T
R
o
życie.
A ona nie przyjechała nawet na jego pogrzeb. Gdy jednak okazało się,
że
stry-
jeczny dziadek zapisał jej wszystko, co miał - czyli wiekowy, kamienny dom i trzydzie-
ści
hektarów ziemi, na której rosły szlachetne szczepy winorośli - pojawiła się natych-
miast. Bardzo znaczące.
W sumie, jej zachowanie upraszczało sprawę. Zależało jej tylko na pieniądzach - to
było oczywiste. A skoro tak, z
łatwością
się jej pozbędzie. Wystarczy,
że
zaproponuje
odpowiednio wysoką cenę za przypadającą jej część winnicy, a - nie miał co do tego
wątpliwości - zgarnie kasę i wyniesie się tam, skąd przybyła.
Prawnik twierdził co prawda,
że
jego klientka nie zamierza sprzedawać otrzymanej
w spadku połowy Les Trois Closes, ale Xavier nie przejmował się tym. Może na razie
miała jakieś romantyczne złudzenia co do szlachetnego zajęcia, jakim było tradycyjne
winiarstwo, jednak kiedy tylko odczuje na własnej skórze, na czym polega praca w win-
nicy, jeszcze tego samego dnia weźmie nogi za pas. Wyjedzie i nie wróci, jak przed dzie-
sięcioma laty. Tym razem jednak nie zabierze ze sobą jego głupiego serca, a jedynie pie-
niądze. On zaś pożegna ją bez
żalu
i wróci do swojego
życia.
Xavier energicznie otworzył szufladę biurka, wyłowił z niej kluczyki do jeepa i
wielkimi krokami wyszedł z gabinetu. Im prędzej stanie oko w oko z Allegrą Beau-
champ, tym lepiej.
Allegra chciwie pociągnęła kolejny, głęboki
łyk
słodkiej, esencjonalnej kawy. Po-
trzebowała kofeiny i potężnej dawki kalorii,
żeby
jakoś dobrnąć do końca tego długiego
dnia.
Zaczynała poważnie się obawiać,
że
przeceniła swoje siły. Chyba powinna była
posłuchać sugestii prawnika i zgodzić się na sprzedaż odziedziczonej po Harrym połowy
winnicy jego partnerowi, który gotów był zapłacić bardzo przyzwoitą cenę. Wszystko
dałoby się załatwić szybko i sprawnie, a ona nie musiałaby się nawet ruszać z Londynu.
Odrzuciła jednak to proste, logiczne i ponad wszelką wątpliwość korzystne rozwiązanie.
Coś kazało jej wrócić do krainy dzieciństwa, do miejsca, które budziło w jej sercu istny
huragan słodko-gorzkich wspomnień. Przyjechała więc do francuskiego regionu Arde-
che, do zagubionego pośród wzgórz miasteczka. Najpierw odwiedziła kamienny, romań-
L
T
R
ski kościółek i odszukała nagrobek Harry'ego na małym cmentarzu, gdzie spoczynku
zmarłych pilnowały smukłe cyprysy. U stóp prostej, białej płyty nagrobnej posadziła
dwie błękitne hortensje.
Żal
dławił ją w gardle, kiedy odmawiała modlitwę o spokój du-
szy człowieka, który był jej ukochanym dziadkiem. Bolesna tęsknota
ścisnęła
jej serce i
przesłoniła oczy mgłą
łez.
Było za późno,
żeby
pojednać się z Harrym. Gdyby tylko mia-
ła
odwagę wrócić tu wcześniej, wyjaśnić nieporozumienia, odwołać pełne gniewu słowa,
jakie między nimi padły... gdyby była przy nim, kiedy zachorował... może Harry nadal
by
żył?
A ona nie czułaby się teraz jak osierocona, marnotrawna wnuczka. Klęczała w
miękkiej trawie długą chwilę, zanim znalazła siły,
żeby
otrzeć
łzy,
wstać i zmierzyć się z
rzeczywistością. Co się stało, to się nie odstanie. Nie mogła już nic zrobić dla dziadka.
Pozostawało jej tylko jedno - uczcić jego pamięć, opiekując się, najlepiej jak umiała,
dziedzictwem, które jej przekazał.
Odprowadzana chłodnymi spojrzeniami mieszkańców miasteczka, którzy dobrze
wiedzieli, kim jest, i odnotowali z dezaprobatą jej nieobecność na pogrzebie Harry'ego,
udała się krętą, wąską szosą ku winnicy położonej w sąsiedniej dolinie. Dom, który kie-
dyś tak dobrze znała, przez ostatnie dziesięć lat nie zmienił się wcale. Zbudowany z ja-
snego kamienia, wiekowy i solidny, z białymi okiennicami strzegącymi wnętrza przed
południowym skwarem, stał w wiśniowo-orzechowym sadzie. Powyżej, na
łagodnym
południowym stoku, rozciągała się winnica. Wzruszenie przeniknęło ją potężnym dresz-
czem, kiedy otworzyła bramę z kutego
żelaza
i ruszyła ku frontowym drzwiom.
Wróciła. Do jedynego prawdziwego domu, jaki kiedykolwiek miała.
Obok głównego wejścia nadal wisiał duży mosiężny dzwonek z kościanym sercem,
który bardzo dawno temu musiał podzwaniać na szyi jakiejś francuskiej krowy. Sięgnęła
do niego, ale w ostatniej chwili zawahała się i cofnęła. Harry'ego przecież nie było, nie
stanie w drzwiach, uśmiechając się od ucha do ucha na jej widok... Ze
ściśniętym
sercem
zaczęła obchodzić dom dookoła. Jeśli tylko Constance, gospodyni, wciąż tu mieszka, z
pewnością urzęduje w kuchni.
Tylne drzwi były uchylone. Allegra powoli weszła po kamiennych stopniach, wdy-
chając cierpkawy zapach ziół. Rdzawe oregano, srebrzysta szałwia i soczyście zielona
bazylia kipiały bujnie w wielkich, terakotowych donicach ustawionych pod kuchennymi
L
T
R
oknami. Zupełnie jak przed laty. Allegra poczuła się tak, jakby czas rozstąpił się przed
nią, by mogła wkroczyć w swoją własną przeszłość.
Kuchnia, z kafelkami w błękitne wzory i meblami z ciemnego drewna, także nie
zmieniła się ani na jotę. Ale Constance, zupełnie już siwa i drobniejsza, niż Allegra ją
zapamiętała, nie przytuliła jej serdecznie na powitanie, jak robiła to dawniej. W jej by-
strych, czarnych oczach czaiła się nieufność i głęboka uraza. Pozdrowiła spadkobierczy-
nię chłodnym tonem i zaproponowała kawę, którą Allegra przyjęła z wdzięcznością, a
potem wycofała się do pralni, wymawiając pilnymi zajęciami.
Nowa właścicielka domu i połowy winnicy została sama przy wielkim kuchennym
stole,
ściskając
w dłoniach kubek kawy niczym koło ratunkowe.
Otaczały ją znajome, boleśnie znajome widoki. Nawet zapach unosił się tu taki sam
jak dawniej - tylko cisza była jakby głębsza, bardziej melancholijna. Harry nie zajrzy już
do kuchni, podpytując, co będzie na kolację,
żeby
dobrać najlepiej pasujące do potrawy
wino. Nie wpadnie też z niezapowiedzianą wizytą... Xavier Lefevre.
Allegra zamknęła oczy i przywołała obraz wysokiej, smukłej postaci młodego
mężczyzny nagle pojawiającej się w drzwiach, jak tyle razy w przeszłości. Xav pozdro-
wiłby hałaśliwie Constance, która uwielbiała go rozpieszczać i zawsze miała dla niego
jakiś smakowity kąsek. Potem skinąłby głową Allegrze, opadając swobodnie na krzesło
po drugiej stronie stołu, i spojrzałby na nią tymi swoimi niesamowitymi, srebrzystozielo-
nymi oczami spod gęstych, czarnych rzęs, których zawsze mu zazdrościła. Posłałby jej
uśmiech pełen nieodpartego uroku i bezczelnych obietnic, wyciągnąłby dłoń,
żeby
do-
tknąć jej dłoni...
Nie. Potrząsnęła głową, odpędzając wspomnienia. Rozdrapywanie starych ran nie
ma sensu. Kiedy tamte pamiętne wakacje przed dziesięcioma laty dobiegły końca, Xavier
dał jej dostatecznie wyraźnie do zrozumienia,
że
ich miłosna przygoda nie przerodzi się
w nic więcej. Pojechał do Paryża,
żeby
kontynuować studia i robić karierę w finansach.
Miał już wynajęte mieszkanie i załatwioną pierwszą pracę. W
życiu,
które sobie zapla-
nował, nie było miejsca dla zadurzonej w nim angielskiej smarkuli, która dopiero co zda-
ła
maturę. Dzisiaj Xavier pewnie jest prezesem któregoś z paryskich banków, mieszka w
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin