Kris Norris - Phases 02 - Coyote Savage ( tłum.nieoficj.).pdf

(1286 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
- Jesteś całkiem nieudolna, czy twoje piersi przesłaniają ci widok? – Darrin Carson
skrzyżował swoje ramiona na klatce, spoglądając w dół jej ciała z pogardliwym
uśmiechem na twarzy. – Wszędzie wokół są ślady kojota, nie wspominając o krwawym
tropie prowadzącym do lasu. To więcej dowodów niż potrzeba – nawet dla ciebie,
Rebecca.
Szeryf Rebecca Savage spojrzała na ślady łapy na śniegu, zaciskając swoją szczękę,
kiedy zrobiła głęboki wdech. Chociaż bardzo chciała trzasnąć rozpuszczonego bachora
w tył jego głowy, tracąc swoją cierpliwość, który był synen burmistrza, to wiedziała, że
to w niczym jej nie pomoże. Facet był dupkiem, nawet w najbardziej sprzyjających
okolicznościach, i robił się nieprzyjemny, kiedy się zdenerwował, ale teraz to już
przekroczył granicę, której po prostu nie mogła zignorować.
Rebecca wstała, obciągając swoją kurtkę, kiedy napotkała jego wzrok. Zapach
dymu przylgnął do jego ubrania i byłaby wdzięczna, gdyby zrobił krok do tyłu.
- Zdaję sobie sprawę, że jesteś przygnębiony stratą dwóch twoich owiec i wiem, że
jesteś przyzwyczajony załatwiać sprawy po swojemu… ale jeśli jeszcze kiedykolwiek
odezwiesz się do mnie w ten sposób, to upewnię się, że twoje jaja, z których jesteś tak
dumny, zawisną na moim lusterku w samochodzie.
Darrin spiorunował ją wzrokiem i zrobił krok bliżej, gdy ręka zacisnęła się wokół
jego ramienia.
Burmistrz Richard Carson kiwnął głową.
- No już, już, synu. Jestem pewny, że pani Szeryf zrobi wszystko, co możliwe. Są
pewne protokoły, które trzeba przestrzegać, zanim można wydać specjalne pozwolenie
na polowanie. – Posłał jej przyprawiający o mdłości uśmiech. – Albo zanim wystosuje
oskarżenia przeciwko tym śmiechu wartym ranczerom, braciom Brady. Najwyższy
czas, żeby ktoś zamknął to siedlisko chorób.
- Wiem, że ta sytuacja jest denerwująca, burmistrzu, ale…
~2~
Chrzęst śniegu zagłuszył resztę jej słów, więc się obróciła i zobaczyła, jak czerwona
ciężarówka wjeżdża z hałasem na podjazd, wpada w poślizg i zatrzymuje się w kopie
białego śniegu. Drzwi z obu stron otworzyły się równocześnie, dwóch mężczyzn
wyskoczyło z pojazdu i ruszyło sztywnym krokiem po podjeździe, a ich kroki ledwie
było słychać na miękkim śniegu. Chociaż wiedziała, że to nie jest profesjonalne
zachowanie, to nie mogła się powstrzymać od obserwowania ich spokojnych ruchów.
Od sposobu, w jaki ich długie kroki pochłaniały odległość, albo jak, nawet pod
kurtkami, ich kształtne ciała rozpychały materiał, podkreślając umięśnione sylwetki,
które wyobraziła sobie ukryte pod gładką skórą.
Mrowienie śmignęło w dół jej kręgosłupa, ale wiedziała, że to nie ma nic
wspólnego z zimnem. Mężczyźni zatrzymali się przed nimi, ręce schowali do kieszeni,
usta zacisnęły się w cienkie linie.
Rebecca zrobiła krok do przodu, przygotowując się na kłótnię, która była oczywista.
- Caden. Talon. Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko. – Zastąpiła im drogę, gdy
próbowali przejść obok niej. – Spokojnie, panowie. Zaprosiłam was tutaj, żebyśmy
mogli rozwiać jakiekolwiek wątpliwości, a nie po to, żebyście wy dwaj wszczynali
rodzinną kłótnię.
Caden spiorunował wzrokiem dwóch mężczyzn stojących za nią, wycofując się
nieznacznie, żeby spojrzeć na nią. Dreszcz podniecenia zatrzepotał w jej brzuchu, kiedy
wpatrzyła się w jego bursztynowe oczy. Nigdy nie widziała oczu o takim kolorze, tylko
u niego i Talona. Przypominały jej niebo o wschodzie słońca, kiedy z szarości
zamieniało się w błyszczące złoto.
Wyciągnął rękę, jakby zamierzał dotknąć jej ramienia, ale potem szybko ją opuścił i
prześlizgnął się spojrzeniem na swojego brata. Talon posłał jej grymas, który miał być
uśmiechem, zanim ponownie skupił się na mężczyznach stojących za nią.
Ich wyraz twarzy stwardniał jeszcze raz, a Caden ruszył w stronę mężczyzn.
- Nic nie planujemy, ani nie zamierzamy zaczynać, pani Szeryf. I sądzę, że to oni
zaczęli zatarg.
Rebecca potrząsnęła głową i odwróciła się do burmistrza.
- Teraz, kiedy wszyscy tu jesteśmy, przyjrzyjmy się faktom.
~3~
- Fakty są proste. – Darrin uśmiechnął się kpiąco do Cadena i Talona. – Jeden z ich
kojotów zabił nasze owce i zaciągnął gdzieś padlinę, tak jak cholerny tchórz, którymi
oni są.
Cichy pomruk rozległ się w zimowym powietrzu, sprawiając, że włoski z tyłu jej
szyi się uniosły. Rzuciła okiem na braci, z całą pewnością dostrzegając blask czerwieni
w bursztynie, zanim to złudzenie zniknęło. Zmarszczyła czoło, niepewna skąd nadszedł
ten pomruk, kiedy burmistrz wystąpił do przodu, odzyskując jej uwagę.
- Mój syn ma na myśli to… że jest dość dowodów na to, że kojoty są winne za ten
incydent.
Caden i Talon ruszyli, jak jeden zwarty front, dopasowując krok do burmistrza i
robiąc dwa więcej. Zacisnęli dłonie w pięści, tuż przy swoich bokach, a dreszcz tego, co
Rebecca odgadła, jako wściekłość, przetoczyła się przez ich ciała.
Talon skrzyżował ramiona na swojej szerokiej klatce, wyglądając w każdym calu,
jak myśliwy na spotkaniu.
- To nie jest robota kojotów i obydwaj o tym wiecie. Po prostu próbujecie obrócić
resztę miasta przeciwko nam i naszemu schronisku.
Rebecca weszła ponownie między mężczyzn.
- Talon, posłuchaj. Nikt nie jest…
- Pomimo tego całego piekła wciąż bronisz tych bezwartościowych kreatur, jak
widzę. – Burmistrz wskazał na zakrwawiony płat śniegu. – Jeśli twoje zwierzęta są
niewinne, w takim razie, jak możesz wyjaśnić te ślady, które znajdują się na mojej
posiadłości, albo dlaczego straciłem dwie owce!
Podniosła swoje ręce, próbując uspokoić mężczyzn, ale wydawali się jej nie
zauważać.
- Ślady kojotów? – Talon pochuchał w swoje ręce i z powrotem wepchnął jej do
kieszeni. – I pomyśleć, że uważasz siebie za myśliwego…
- Obrażasz mojego ojca? – Darrin zmarszczył brwi i naskoczył na pierś Talona, ale
tylko zdołał odbić się od niej. – Wy dwaj nie jesteście wcale lepsi niż te kundle, które u
siebie trzymacie…
~4~
- Dość! – Rebecca wysunęła się do przodu, odsuwając Darrina do tyłu, gdy ten
ponownie zrobił ruch. Spiorunowała go wzrokiem, jedną rękę położyła na rękojeści
swojego pistoletu, podczas gdy drugą oparła na jego klatce piersiowej. – Powiedziałam,
dość.
Ponura barwa jej głosu powstrzymała mężczyznę w jego zamiarach, a jego
spojrzenie ześliznęło się z ręki na broń, zanim spojrzał jej w oczy jeszcze raz. Burknął
coś pod nosem, ale odsunął się.
Zacisnęła szczęki, spoglądając w oczy każdego z mężczyzn, zanim odetchnęła
głęboko i potrząsnęła swoją głową.
- Kiedy powiedziałam, że mamy porozmawiać o faktach, panowie, miałam na myśli
to, że ja powiem wam, co o tym myślę i jak zamierzam to rozwiązać. – Przebiła
burmistrza swoim spojrzeniem, czekając dopóki jego uwaga przestanie się skupiać na
śniegu. – Tak lepiej. – Zrobiła głęboki wdech. – Okay, zacznijmy od oczywistych
rzeczy. – Wskazała na krew rozbryzgniętą na skrzypiącym śniegu, zauważając, jak
żywe są ciemnoczerwone plamy widoczne na nieskazitelnej bieli. – Jest oczywiste, że
coś zabrało twoje owce. – Uniosła rękę, kiedy obaj, burmistrz i Darrin, otworzyli ich
usta. – Powiedziałam, że to ja będę mówić.
Prychnęli na znak protestu, piorunując wzrokiem dwóch innych mężczyzn, zanim
kiwnęli głowami i zamknęli swoje usta, jednocześnie marszcząc brwi.
- Tak, jak powiedziałam, coś zabrało twoje owce, ale będąc szczerym, nie wygląda
na to, żeby zabił je kojot.
- Co? – Darrin wyrzucił swoje ręce w górę, a potem machnął w stronę śniegu. – W
takim razie, czemu przypiszesz te wszystkie ślady, nie wspominając o krwi? Bez dwóch
zdań to są ślady kojota!
Rebecca kontynuowała, ignorując jego wybuch.
- Zgadzam się, że łatwo można to pomylić z robotą kojota, ale jeśli spojrzeć na to
nieco głębiej…
- Głębiej! – Teraz z kolei to burmistrz popatrzył na nią, jakby straciła rozum. – To
jest prosta sprawa grabieży, dokonana przez naturalnego drapieżnika, a nie dochodzenie
w sprawie morderstwa, Rebecco.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin