Dave Duncan - Człowiek ze słowem 01 - Zakleta Wneka.rtf

(1081 KB) Pobierz

Dave Duncan

 

Zaklęta wnęka

(Magic Casement)

 

Człowiek ze słowem tom 01

Przełożył Michał Jakuszewski


Znowu dla Janet

sine qua non


Jak ja teraz głos słyszę twój na nocnym szlaku,

Tak ongiś król i prostak słuchał twego pienia:

Serce Ruty być może ten sam trel przenikał,

Kiedy smutna w łzach stała wśród obcego zboża

I tęskniąc za ojczyzną patrzała w jej stronę,

Ten sam być może trel odmykał

Zaklęte wnęki, okna w groźnych wirach morza,

Wśród piany, tam – gdzie kraje baśni zatracone.

 

KEATS

Oda do słowika


Rozdział I

MŁODOŚĆ ODCHODZI

 

Już od czasów znacznie poprzedzających nadejście Bogów i śmiertelników, wielka skała Krasnegaru wznosiła się pośród sztormów i lodów Oceanu Zimowego, nieugięta, wieczna. Podczas długich arktycznych nocy lśniła słabo w widmowym blasku zorzy polarnej i w promieniach zimnego, smutnego księżyca, a ławice kry skrzypiały w bezowocnym gniewie wokół jej podstawy. W świetle letniego słońca jej żółty, kanciasty kształt rysował się na tle lśniącej bieli i błękitu morza niczym olbrzymi plasterek sera położony na porcelanie przedniej jakości. Pory roku przychodziły i odchodziły, niosąc z sobą zmienną pogodę, lecz skała trwała niezmiennie, nie poświęcając im więcej uwagi niż przelotnym pokoleniom ludzi.

Z dwóch stron opadała stromo ku falom, usiana wąskimi półkami, na których przysiadały jedynie krzykliwe morskie ptaki, jej trzecia ściana obniżała się jednak znacznie mniej gwałtownie. Na tej długiej, dzikiej skarpie przycupnęło małe miasto, uczepione jej niczym grupka jaskółczych gniazd. Ponad skromnym skupiskiem domów, na samym szczycie skały, wznosiły się ku niebu czarne, przypominające kolce wieże zamku.

Zwykły śmiertelnik nie zdołałby wznieść owego kamiennego gmachu w kraju tak odległym i w otoczeniu tak dzikim. Zamek zbudował przed wieloma stuleciami potężny czarodziej Inisso, aby służył jako pałac dla niego oraz dynastii, którą założył. Nadal władali nim jego potomkowie, w nieprzerwanej męskiej linii... lecz obecny monarcha, dobry król Holindarn, wielbiony przez swój lud, miał tylko jedno dziecko – córkę Inosolan.

Lato przybywało do Krasnegaru późno. Podczas gdy mieszkańcy krajów o łagodniejszym klimacie liczyli już swe jagnięta i kurczaki, znad Oceanu Zimowego wciąż nadciągały okrutne sztormy. Gdy owi szczęśliwi południowcy zbierali już siano i jagody, uliczki i zaułki północy zalegały jeszcze zaspy. Nawet gdy noc znikała już niemal z bladego arktycznego nieba, wzgórza na brzegu pozostawały brunatne i posępne. Każdego roku wyglądało to tak samo. Każdego roku obcy mógłby utracić nadzieję i dojść do wniosku, że lato w ogóle nie nadejdzie. Tubylcy wiedzieli lepiej i czekali na zmianę z cierpliwą rezygnacją.

Za każdym razem ich wiara zostawała nagrodzona. Znienacka zjawiał się radosny wietrzyk, który przeganiał z portu lodowe kry; wzgórza przez jedną noc zrzucały z siebie śnieżne szuby, zaspy w zaułkach zaś kurczyły się szybko i zamieniały w szare kopce skryte w ocienionych zakamarkach. Kilka dni deszczu i świat znowu stawał się czysty i zielony. Piękna pogoda w mgnieniu oka zastępowała paskudną aurę. Jak mawiali miejscowi, wiosnę w Krasnegarze trzeba było zobaczyć, żeby w nią uwierzyć.

Teraz właśnie nadeszła. Słoneczne światło wlało się do środka przez okna zamku. Łodzie rybackie wypłynęły na morze. Był odpływ, wolne od lodu plaże zapraszały do jazdy. Inos zeszła na śniadanie wcześnie, pochłonięta planowaniem tego, jak spędzi dzień.

Wielka komnata była niemal całkowicie opustoszała. Jeszcze przed nadejściem pięknej pogody słudzy królewscy popędzili inwentarz groblą na kontynent. Pozostali z pewnością przebywali teraz na zewnątrz. Byli zajęci przy wozach i w porcie; przygotowywali się do gorączkowego okresu letnich prac. Nauczyciela Inos, pana Poraganu, szczęśliwie dla niej dręczył zwykły, wiosenny reumatyzm, zatem on nie powinien zgłaszać żadnych obiekcji. Mogła podążyć ku stajniom, gdy tylko coś naprędce przekąsi.

Za głównym stołem siedziała w samotnym przepychu ciotka Kade.

Przez chwilę Inos zastanawiała się, czy nie byłoby mądrze wycofać się i zjeść coś w kuchni, ciotka już ją jednak zauważyła. Inos zbliżyła się więc do niej, zachowując należytą postawę, w nadziei, że królewska gracja zrównoważy mizerność szat.

– Dzień dobry, ciociu – powiedziała radośnie. – Piękny poranek, prawda?

– Dzień dobry, moja droga.

– Wstałaś wcześniej niż... uuuch! – Inos nie zamierzała wydać tego ostatniego dźwięku, lecz jej mocno napięte bryczesy ledwie pozwoliły jej usiąść. Uśmiechnęła się niepewnie. Rękawy ześliznęły się cicho z jej nadgarstków.

Ciotka Kade wydęła wargi. Po ciotkach zawsze można się było spodziewać dezaprobaty dla królewien zasiadających do posiłków w starych brudnych kostiumach do konnej jazdy.

– Wygląda na to, że wyrosłaś już z tego stroju, moja droga.

Sama Kade, rzecz jasna, była ubrana jak na wesele lub przynajmniej oficjalną uroczystość. Ani jeden srebrzysty włos nie był na niewłaściwym miejscu. Nawet podczas śniadania na jej szyi i palcach połyskiwała biżuteria. By uczcić przybycie lata, wdziała swój jasnoniebieski strój z lnu z drobnymi fałdkami.

Inos stłumiła nieuprzejmą chęć powiedzenia, że Kade wyrosła już z jasnoniebieskiego lnu. Kade była niska, Kade była pulchna i robiła się coraz pulchniejsza. Garderoba, którą przywiozła ze sobą dwa lata temu, przestawała już być odpowiednia, wszystkie miejscowe krawcowe były zaś zapóźnione o co najmniej dwa pokolenia, jeśli chodziło o stroje dla dam z wyższych sfer.

– Och, na teraz wystarczy – odparła beztrosko Inos. – Jadę tylko na plażę. Nie mam zamiaru kierować paradą.

Ciotka Kade dotknęła warg śnieżnobiałą serwetką.

– To miło, moja droga. Kto pojedzie z tobą?

– Mam nadzieję, że Kel. Albo Ido... albo Fan... – Rap; rzecz jasna, dawno już odjechał na kontynent. Podobnie jak wielu, wielu innych.

– Kel będzie pomagać mnie – Kade zmarszczyła brwi. – Ido? Chyba nie ta pokojówka?

Inos była załamana. Nic nie pomoże napomkniecie o tym, że Ido znakomicie jeździ i że obie były ostatnio sześć czy osiem razy na dworze przy znacznie gorszej pogodzie niż obecna.

– Ktoś się znajdzie.

Uśmiechnęła się na znak podziękowania do starego Noka, gdy ten przyniósł jej talerz owsianki.

– Tak, ale kto?

Niebieskie, porcelanowe oczy ciotki Kade przybrały udręczony wyraz, jaki zawsze w nich gościł podczas podobnych konfrontacji z samowolną bratanicą.

– Wszyscy są teraz bardzo zajęci. Muszę wiedzieć, kto jedzie z tobą, moja droga.

– Jeżdżę bardzo dobrze, ciociu.

– Jestem tego pewna, ale z pewnością nie możesz udać się na przejażdżkę bez należytego towarzystwa. To nie byłoby dystyngowane. Ani bezpieczne. Czy więc znajdziesz kogoś, kto będzie wolny i powiadomisz mnie, zanim odjedziesz?

Powściągając swój temperament, Inos skwapliwie zajęła się owsianką. Kade uśmiechnęła się z ulgą.

– Obiecujesz, Inos? Wpadła!

– Oczywiście, ciociu.

Ta nadmierna opiekuńczość była upokarzająca! Inos miała więcej lat niż Silą, córka kucharza, która wyszła już za mąż i prawie była matką.

– Urządzam dziś rano małe spotkanie w moim salonie. Nic oficjalnego, po prostu kilka dam z miasta... herbata i ciastka. Byłybyśmy rade, gdybyś do nas dołączyła.

W taki dzień jak dziś? Herbata, ciastka i tłuste żony mieszczan? Inos wolałaby już raczej czyścić stajnie.

Katastrofa! Nie było nikogo. Wyglądało na to, że nawet najmłodszemu i najbardziej niekompetentnemu z chłopców stajennych wyznaczono ważne zadania, których nie można było odłożyć na później. Gorączkowa aktywność ogarnęła wszystkich, którzy pozostawali jeszcze w zamku. I tak zresztą było ich niewielu. Chłopcy wyruszyli pomiędzy wzgórza lub wypłynęli na morze, dziewczęta zaś pracowały na polach lub przy oporządzaniu ryb. Nie było nikogo.

Nikogo z jej sfery! W tym tkwił problem. Wszyscy koledzy Inos to dzieci sług jej ojca, gdyż w Krasnegarze nie było żadnej arystokracji poza królem ani nawet pomniejszej szlachty, chyba żeby uznać za taką kupców i mieszczan. Jej ojciec tak robił. Ciotka Kade również, choć z niechęcią. Czy to jednak słudzy czy szlachta, chłopców w jej wieku odciągała od niej praca, dziewczęta zaś małżeństwo. Nie było nikogo, kto miałby wolny czas, by służyć jako eskorta dla królewny. Perspektywa porywającego galopu po piaskach zaczęła rozwiewać się niczym ulotny miraż.

Stajnie sprawiały wrażenie opuszczonych zarówno przez ludzi, jak i zwierzęta. Wchodząc do środka, Inos minęła Ido niosącą na głowie tobół z praniem.

– Szukasz Rapa? – zapytała dziewczyna.

Nie, Inos nie szukała Rapa. Dawno już przeniósł się on na kontynent razem z innymi i nie miał wrócić przed nadejściem zimy. Dlaczego wszyscy uważali, że to Rapa chciała spotkać?

Zadumała się przez chwilę, oporządzając Pioruna, choć rumak tego nie potrzebował. Przydałoby mu się raczej więcej ruchu. Odziedziczyła wierzchowca po matce i gdyby ta żyła jeszcze, to obie... cóż, nie było sensu o tym myśleć.

Opuszczając stajnię Inos minęła starego stajennego Hononina o pomarszczonej, zniszczonej twarzy.

– Dzień dobry, panienko. Szuka panienka Rapa?

Inos prychnęła na znak zaprzeczenia i przeszła obok niego z zadartym nosem, choć prychanie nie należało do królewskich zachowań. Zapewne to ten sposób odejścia mieli na myśli autorzy romansów, gdy pisali o „żachnięciu się”. To również nie byłoby zbyt królewskie. Inos nie będzie mogła pojeździć i ciotka Kade dowie się, że jej bratanica wciąż przebywa w pałacu. Czy wytropi ją wtedy i skaże na torturę herbaty i ciastek? Inos z pewną ulgą doszła jednak do wniosku, że ciotka Kade zapewne życzyła sobie jej obecności na przyjęciu w nie większym stopniu niż ona sama. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin