Golon Anne i Serge - Angelika 09 - Angelika i demony.pdf

(2675 KB) Pobierz
Tytuł oryginału
A N G É L I Q U E ET LA
D È M O N E
Okładkę projektowała
Cecylia Staniszewska
Ilustracja na okładce z wydania francuskiego
Etienne Lage
Redakcja
Elżbieta Żuk
Redakcja techniczna
Alicja Jablońska-Chodzeń
Korekta
Agata Boldok
Marianna Filipkowska
G O U L D S B O R O
w
TORUNIU
© Opera Mundi, Paris, 1972
© Copyright for the Polish édition by „Świat Książki", Warszawa 1997
© Copyright for the Polish translation by Phantom Press
International/Refren, Gdańsk
Świat Książki, Warszawa 1997
Skład K O L O N E L
Drukowano w G G P
ISBN 83-7129-316-X
N r 1542
' 7
ROZDZIAŁ I
Przed Angeliką stał mały, nie chciany kotek okrętowy.
Był wychudzony i brudny, jednak jego oczy, w których tliły
się wzruszające złote iskierki, domagały się pomocy ufnie,
a zarazem stanowczo.
Angelika nie zauważała zwierzątka. Siedziała u wezgłowia
księżnej de Maudribourg, w jednej z najwyższych komnat
fortu, ogarnięta melancholijnymi myślami.
Kociak wpatrywał się w nią intensywnie. W jaki sposób
dostał się tutaj? Może, kto wie, jakiś zniecierpliwiony majtek
wyrzucił go na brzeg i maleńkie zwierzątko włóczyło się
potem długo, pozbawione ciepła i domu, porzucone w obo­
jętnym świecie, w którym wszystko było dla niego zagro­
żeniem: morze, piasek, zagrody, a trwogę wzbudzały kroki
zbliżających się ludzi. Był zbyt słaby, by znaleźć pożywienie,
walcząc o marną strawę z innymi kotami i psami z Gould-
sboro. Pokonując etap za etapem, chory, pokryty strupami,
zdołał wśliznąć się do fortu, a potem do tej cichej komnaty,
szukając być może jedynie mroku i spokoju, aby zakończyć
swój marny żywot.
Teraz patrzył wyczekująco na siedzącą kobietę, która
była jego jedyną nadzieją. Zebrał resztki sił i cicho, ochryple
miauknął. Pełne skargi miauknięcie wyrwało Angelikę z za­
myślenia. Podniosła głowę, przez chwilę przyglądając się
kociakowi. Wydawał się ledwo żywy i tak wątły, iż pomyś­
lała, że to tylko przywidzenie jej zmęczonego umysłu, p o-
dobne do wizji diabelskich zwierząt, jakie nawiedzały ją
w ciągu ostatnich dni.
7
Kotek jeszcze spróbował miauknąć, a z jego złotawych
oczu wyjrzała rozpacz. Wówczas kobieta pochyliła się
nad nim.
— Jak się tu znalazłeś, biedactwo? — powiedziała, biorąc
go w ręce. Był lekki jak piórko.
K o t natychmiast uczepił się kruchymi pazurkami jej ak­
samitnej sukni i zaczął mruczeć z zadziwiającą jak na tak
wątłe ciałko siłą.
— Ach, w końcu mnie zauważyłaś! — mówiło jego mru­
czenie. — Nie odrzucaj mnie teraz, proszę.
Jakiś okręt go porzucił — pomyślała Angelika. — Może
statek Vaneireicka albo Anglicy... Umiera z głodu i wy­
czerpania.
Wstała i podeszła do stołu. W filiżance, którą przynie­
siono dla księżnej, pozostała resztka mleka. Postawiła je
przed kotem: chłeptał bardzo powoli. Brakowało mu sił.
Trzęsie się. Zimno mu.
Usiadła znowu przy łóżku i wzięła go na kolana, aby się
rozgrzał. Pomyślała o córce Honoracie, która bardzo ko­
chała zwierzęta i na pewno z ogromnym przejęciem zajęłaby
się kotkiem.
To wspomnienie zasmuciło ją. Oczyma wyobraźni ujrzała
drewniany fort Wapassou, gdzie pozostawiła H o n o r a t ę
w rękach oddanych sług. Odniosła wrażenie, że wskrzesiła
na zawsze utracony raj. Przeżyła tam tak szczęśliwe dni ze
swoim ukochanym mężem Joffreyem de Peyrakiem.
A dziś wszystko rozpadło się na drobne kawałki. Była
tak bardzo zdruzgotana, że wydawało się jej, iż nigdy już
nie zdoła powrócić do równowagi.
Zastarzała rana rozjątrzyła się w trakcie tych ostatnich,
strasznych tygodni i rozdzieliła ich okropnym nieporozu­
mieniem. Dręcząca myśl przeszyła jej serce: Joffrey już jej
nie kocha.
Ale przecież przeżyliśmy tamtą zimę — powtarzała sobie,
tracąc nadzieję. — Tę zimę w Wapassou. Nie tracąc wiary,
przeszliśmy razem niezliczone niebezpieczeństwa, chwile
głodu i chwile triumfu na wiosnę. Nie wiem, czy przebyliśmy
to wszystko jak małżonkowie, czy jak para kochanków
złączonych wspólną walką. Ale było mi z nim dobrze. Wy-
8
dawał mi się taki bliski... chociaż zawsze odrobinę zaska­
kujący, trochę niebezpieczny. Nie jestem w stanie pojąć,
zrozumieć jego złożonej istoty...
Wstała zdenerwowana. O niektóre sprawy miała ogromny
żal do swojego męża: na przykład, kiedy wyruszał w pościg
za Pont Briandem, pozostawiając ją na wiele dni w śmier­
telnym lęku, a potem kiedy już na Gouldsboro ukrył przed
nią, że jej synowie, ich synowie, nie zginęli, i ostatnio to
niesprawiedliwe śledztwo na wyspie Vieux Navire. A więc
nie poznał się jeszcze na niej, wątpił w jej uczucie! Uważał
ją za kobietę bez serca, zainteresowaną jedynie tym, co
odpowiada jej własnym ambicjom.
Jakiż urok bije od niego! — pomyślała. — Nie mogę żyć
i oddychać, nie czując ciepła jego miłości. Żaden inny męż­
czyzna nie jest podobny do niego i być może właśnie ta
niezwykłość z taką siłą związała mnie z nim. Ja również
zgrzeszyłam przeciw niemu i nie doceniałam go.
Chodziła tam i z powrotem po komnacie, machinalnie
przyciskając do siebie kotka, który przytulał się do niej
z przymrużonymi oczami, pełen miłości i oddania. Życie
wyraźnie odradzało się w nim pod dotknięciem rąk An­
geliki.
— Ach, jaki ty jesteś szczęśliwy! — powiedziała do niego
półgłosem. — Jesteś tylko małym, niewinnym i odważnym
zwierzakiem, który jedynie pragnie żyć. Nie obawiaj się,
zajmę się tobą i wkrótce wyzdrowiejesz.
Kot zaczął mruczeć ze zdwojoną siłą, a ona głaskała
palcem jego wątłą, milutką główkę. W tej chwili ta maleńka,
czuła istotka stała się dla niej pocieszeniem.
Czy możliwe, aby ona i Joffrey stali się sobie tak bardzo
obcy?
Ja również nie zaufałam mu w pełni. Tak, trzeba było
opowiedzieć mu o Colinie od razu, zaraz po powrocie.
Czego się obawiałam? Byłoby znacznie łatwiej wytłumaczyć
mu, jak się to wszystko stało, wyznać, że Colin zaskoczył
mnie we śnie. Ale moje sumienie nie jest zupełnie czyste...
i ciągle dręczy mnie lęk, że go utracę... że go utracę po i a z
drugi, niemożliwe, aby raz jeszcze zdarzył się cud...
Zrozumiała, że przygniata ją i paraliżuje obawa, której
9
nie jest w stanie przezwyciężyć: odkryła, że jej źródłem jest
coś znacznie wcześniejszego niż napięcie ostatnich dni. Coś,
co stało się bardzo dawno... Przyczajony, głęboko ukryty
strach, który tylko czeka, aby wydostać się z krzykiem:
„ T o już koniec! Koniec! Ukochany! Najdroższy! Już nigdy
cię nie zobaczę!" O n i przyszli po niego, o n i go zabrali,
nigdy więcej go nie zobaczę.
Poczuła oburzenie i wewnętrzny nakaz, aby przestać
walczyć.
Tak, to właśnie tak — wyznała przed samą sobą. — To
właśnie t o! Byłam bardzo młoda, kiedy t o się stało. Tak
naprawdę byłam rozpieszczonym dzieckiem, któremu życie
nigdy niczego nie odmówiło... nagle odmawiając wszyst­
kiego.
To wielkie słońce, które zaświeciło nad moją młodością,
gdy skończyłam osiemnaście lat. Słońce miłości, odkrytej,
objawionej, odwzajemnionej w trakcie cudownych świąt
w Tuluzie. Świt życia olśniewający, zachwycający... każdy
dzień, każda godzina ofiarująca obietnicę. Jego nierówny
krok, jego głos, jego wzrok wpatrzony we mnie... Uwie­
rzyłam, że moje życie zostało zaczarowane, i nagle wielki
chłód, samotność. Nigdy tego nie zaakceptowałam. W głębi
serca zachowałam strach... I trochę żalu do niego. O n i go
zabiorą, o n i go pokonają i odejdzie ode mnie obojętny na
mój ból. Odnaleźliśmy się, ale ja nie ufam już w pełni ani
jemu, ani życiu, ani radości.
Być może pozostał między nami jeszcze jakiś cień, mrok
dawnej nieobecności, rany zbyt głębokie, aby mogły się
zagoić. W Wapassou nieludzka wręcz walka o przetrwanie
zbliżyła jego i mnie, odnowiła uczucia. Połączyło nas wyjąt­
kowe wzajemne zrozumienie, takie, jakiego nigdy przedtem
nie zaznaliśmy. Serdeczność i wspólne działanie ukryły
przed nami nie znane dotąd cechy naszych osobowości,
rozkwitłe w trakcie długiej rozłąki, ale zagadka piętnastu
lat oddalenia stała się obsesją i każde odkrycie stawało się
nowym ciosem.
Myśląc o straszliwej wściekłości Joffreya, przypomniała
sobie jednak, jak przytulił ją do siebie dzisiejszego ranka
z niespodziewaną pasją, po czym wręczył jej wspaniały
10
prezent: dwa hiszpańskie pistolety, które teraz spoczywały
na stole w otwartym futerale.
Właśnie wówczas powiadomiono ich o przybyciu księżnej
de Maudribourg, uratowanej z tonącego statku. Musieli
wyjść na spotkanie opiekunki „córek króla", a potem zająć
się nią, ponieważ zemdlała, znalazłszy się na lądzie.
Całe popołudnie Angelika starała się przywrócić ją do
życia. Wydawało się, że stan księżnej się polepszył, gdyż od
godziny spała spokojnie w wielkim łożu. Angelika oddaliła
jej damy do towarzystwa, które, zatrwożone stanem księż­
nej, nieopatrznie mogły zakłócić dobroczynny odpoczynek.
Teraz jednak żałowała, że nie może opuścić chorej. Joffrey
nie przyszedł do niej, nie przesłał również żadnej wiadomo­
ści. Koniecznie chciała odszukać męża, aby z nim poroz­
mawiać.
Żałowała także, że litując się nad niedoszłą topielicą,
kazała ją przenieść do ich osobistej komnaty w forcie.
Powinnam była poprosić panią Manigault — pomyśla­
ła — aby zajęła się nią u siebie. Albo panią Carrere. Wydaje
mi się, że na górnym piętrze oberży zainstalowano kilka
pokoi dla panów oficerów zatrzymujących się na pewien
czas w Gouldsboro. Jednak brak tam wygód i spokoju,
a ta biedaczka potrzebuje troskliwej opieki. Przez moment
wydawało się, że nigdy nie wydostanie się ze stanu skrajnej
depresji i wyczerpania.
Podeszła do łóżka, ale, choć sama nie wiedziała, z jakiej
przyczyny, jej oczy unikały spoczywającej na poduszce twa­
rzy śpiącej kobiety.
Twarzy tak młodej, tak kruchej i tak pięknej, że widoczne
na niej ślady cierpienia wywoływały niepokój.
Dlaczego wyobrażałam sobie księżnę de Maudribourg
jako podstarzałą, otyłą kobietę podobną raczej do jej duenii
Petroneli Damourt? To jakby żart w złym guście — stwier­
dziła Angelika.
Hrabina słyszała, jak pani Carrere, która pomogła jej
rozebrać księżnę de Maudribourg, mruczała coś niewyraźnie
pod nosem, kręcąc głową wystrojoną w ogromny czepek.
Widocznie ją także boskie ciało królewskiej opiekunki wpra­
wiło w wielkie zakłopotanie.
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin