Rice Heidi - Światowe Życie Duo 345 - Razem we Florencji.pdf

(651 KB) Pobierz
Heidi Rice
Razem we Florencji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stukot monstrualnych szpilek przy sięgających do połowy ud botkach Issy Helli-
gan odbijał się echem od marmurowej podłogi w klubie dżentelmenów. Gdy zbliżała się
do zamkniętych drzwi na końcu korytarza, rytmiczne uderzenia obcasów brzmiały jak
pluton egzekucyjny
ćwiczący
strzelanie do celu.
Jakże trafne porównanie.
Z ciężkim westchnieniem przystanęła. Odgłosy strzałów umilkły, ale jej
żołądek
nadal wykonywał salto, a potem kołysał się niczym wahadło Big Bena. Rozpoznając
symptomy scenicznej tremy, Issy wpatrzona w elegancką mosiężną tabliczkę na
drzwiach do Wschodniego Salonu, przycisnęła dłoń do brzucha.
Uspokój się. Dasz radę. Jesteś profesjonalistką z siedmioletnim doświadczeniem.
Słysząc dudniący męski
śmiech,
nerwowo
ścisnęła
kolana; strużka potu spłynęła w
dół jej kręgosłupa pod płaszczem firmy Versace z second handu.
Ludzie na tobie polegają. Ludzie, o których dbasz. Obleśne spojrzenia kilku nadę-
tych bufonów to niewielka cena za zapewnienie tym ludziom pracy.
Tę mantrę powtarzała przez ostatnią godzinę. Na próżno.
Chwilę zmagała się z paskiem, wreszcie zdjęła płaszcz i położyła na krześle przy
drzwiach. Obrzuciła wzrokiem swój kostium i... wahadło Big Bena utkwiło jej w gardle.
Krwistoczerwona satyna,
ściskając
jej pełne kształty, upodabniała je do klepsydry,
a rowek między piersiami wyglądał przy tym jak wybryk natury. Wzięła płytki oddech i
fiszbiny pod biustem dźgnęły ją w
żebra.
Zdjęła opaskę z włosów, i masa
łagodnie
wijących się loków opadła na jej nagie
ramiona.
No cóż, kostium z zeszłorocznego przedstawienia „The Rocky Horror Show" nie
należał do skromnych, ale z uwagi na krótki termin nie miała wyboru - a i mężczyźnie,
który rano zamawiał występ, nie zależało na subtelności.
- Ostro, kochanie, oczekuję pikanterii - oświadczył z nienagannym akcentem z
Eton. - Rodders wyjeżdża do Dubaju i zamierzamy pokazać mu, co traci. A więc pokaż,
co masz, kochanie.
L
T
R
Issy już chciała mu odburknąć,
żeby
wynajął sobie striptizerkę, ale gdy wymienił
astronomiczną sumę, którą gotów jest zapłacić za „przyzwoity występ", język uwiązł jej
w gardle.
Po sześciu miesiącach rozpaczliwego oszczędzania i walki o znalezienie sponsora
powoli wyczerpywała możliwości zdobycia
środków
na utrzymanie Crown and Feathers
Theatre Pub przez kolejny sezon. Agencja
Śpiewający
Telegram była prawdziwą perłą w
koronie wśród rozmaitych pomysłów na zastrzyk gotówki, ale jak do tej pory dostali za-
ledwie sześć zamówień, w dodatku wszystkie od
życzliwych
przyjaciół. Przez siedem lat
przemierzyła drogę od szeregowego pracownika do głównego menadżera i teraz wszyscy
w teatrze liczyli właśnie na nią.
Westchnęła; ciężar odpowiedzialności przyprawił ją o ból głowy, a fiszbiny gorsetu
torturowały płuca. Gdy bank groził zajęciem teatru za niespłacony kredyt, niezłomne ko-
biece zasady stawały się luksusem, na który nie mogła sobie pozwolić.
Przyjmując osiem godzin temu zlecenie, widziała w nim jedynie złoty interes. Wy-
kona piosenkę „Życie to kabaret" - kusząco, zmysłowo, z odrobiną rozwiązłości - po
czym ulotni się z sowitą zapłatą. A dzięki poufnej rekomendacji być może pozyska na-
stępne intratne zlecenia. W końcu miała wystąpić w jednym z najbardziej ekskluzywnych
klubów na
świecie,
zrzeszającym arystokratów krwi i książąt pieniądza.
W gruncie rzeczy powinno pójść
łatwo.
Wyjaśniła zleceniodawcy, czego może się
spodziewać - a czego nie - po
śpiewającym
telegramie. Roderick Carstairs i jego kompa-
nia na pewno będą mniej wybredni niż dwudziestu dwóch podekscytowanych pięciolat-
ków, dla których w zeszłym tygodniu odśpiewała „Happy Birthday". Przynajmniej miała
taką nadzieję.
Ale gdy Issy uchyliła ciężkie orzechowe drzwi do Wschodniego Salonu i dobiegły
ją z wnętrza kaskady męskich
śmiechów
i niezbyt eleganckie okrzyki, nadzieja ta umarła
szybką, acz bolesną
śmiercią.
Przystanęła niepewnie na progu, ukryta przed wzrokiem
gości.
Przyzwoity występ? Nie będzie
łatwo.
Wpatrywała się bezmyślnie w rząd szaf bibliotecznych ustawionych wzdłuż
ściany,
zbierając odwagę, by wkroczyć do jaskini lwa, gdy jakiś ruch na przeciwległej galerii
L
T
R
zwrócił jej uwagę. W przyćmionym
świetle
dojrzała wysokiego mężczyznę rozmawiają-
cego przez telefon. Nie można było rozróżnić rysów jego twarzy, ale Issy doznała swo-
istego
déjà vu
i włosy zjeżyły jej się na karku. Jej wzrok przykuła sylwetka o szerokich
ramionach i stanowczy, drapieżny sposób, w jaki mężczyzna poruszał się po niewielkiej
przestrzeni. Przywodził na myśl tygrysa miotającego się po klatce.
Issy zadrżała.
Drgnęła na dźwięk tubalnej owacji i oderwała wzrok od mężczyzny. Prostując ple-
cy, wysunęła się do przodu, zerkając jednak na galerię. Nieznajomy zastygł w bezruchu.
Czyżby ją obserwował?
Znów pomyślała o tygrysie. I nagle wspomnienie ożyło.
- Gio! - szepnęła; oddech zamarł jej w gardle, a gorset
ścisnął
tułów jak imadło.
Poczuła
żar
biegnący wzdłuż kręgosłupa ku górze.
Zignoruj go.
zmysły. Nie bądź
śmieszna.
Oderwała wzrok, zawstydzona,
że
sama myśl o Giovannim Hamiltonie obudziła jej
To nie może być Gio. Niemożliwe,
żeby
miała aż takiego pecha. Stanąć twarzą w
twarz z największą katastrofą swego
życia,
gdy właśnie groziła jej kolejna. Stres pewnie
wywołał majaki.
Odetchnęła głęboko. Koniec z nerwami. Czas na występ.
Przy pierwszych taktach kultowej piosenki Lizy Minnelli wkroczyła na salę. Tłum
młodych, kompletnie pijanych mężczyzn zerwał się na nogi przy akompaniamencie
okrzyków i gwizdów, które odbijały się echem od antycznych mebli.
L
T
R
Co, na Boga, robi tu Issy Helligan? Pracuje jako striptizerka?
Gio Hamilton wpatrzony w młodą kobietę, oniemiał z wrażenia. Jej pełne kształty
w opiętym kostiumie kołysały się rytmicznie, gdy z dumą i pewnością siebie godną kur-
tyzany wkraczała na salę. Cekiny na jej biuście błyszczały tak ostentacyjnie,
że
przypra-
wiłyby o rumieniec najbardziej rozwiązłą kobietę.
Zakończył rozmowę telefoniczną ze swoim wspólnikiem z Florencji i skoncentro-
wał wzrok na kobiecie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin