Aleksander Krawczuk SIEDMIU PRZECIW TEBOM Księga pierwsza TABLICZKA Z GROBU ALKMENY Odyseusz opowiada o tym, co widział w krainie zmarłych: Takie wymienialimy słowa, a tu zaczęły się schodzić kobiety na rozkaz wzniosłej Persefony, ile ich było żon i córek bohaterów. Tłumem garnęły się do czarnej krwi, a ja rozważałem jak by tu z każdš pomówić. I taka sercu najlepsza wydała się rada. Dobyłem znów miecza, co go miałem u boku, i nie pozwalałem pić czarnej krwi wszystkim naraz. Szły więc jedna za drugš i każda opowiadała swe dzieje. Tak wszystkie poznałem. Najpierw zjawiła się Tyro.. Po niej widziałem Antiopę, córkę Asoposa, która się chlubiła, że nawet Zeus miał jš w swoich ramionach, a urodziła dwóch synów, Amfiona i Zetosa, którzy pierwsi założyli stolicę w siedmiobramnych Tebach i uczynili jš warownš, albowiem, mimo że tak dzielni, nie mogliby się bez twierdzy utrzymać na równinie tebańskiej. Po niej widziałem Alkmenę, małżonkę Amfitriona, która zrodziła chrobrego Heraklesa o lwim sercu, poczšwszy go w Zeusa ramionach... (Odyseja, wyjštki z pieni XI, przeł. J. Parandowski)Idšc ku domowi Symiasza W pokoju było kilku mężczyzn, ale wysłaniec od razu zwrócił się do Charona, gospodarza domu, bo tylko jego znał osobicie. Powiedział: - Z Aten wyszli już wczoraj, niby to na polowanie. Nawet psy zabrali. Jest ich tylko siedmiu, ale to najmłodsi z naszych. Teraz sš w lasach Kitajronu, na samej granicy. W górach nie usiedzš, bo zima. Będš tu jeszcze dzi wieczorem. Ale muszš wiedzieć, gdzie zapukać, do którego domu. Trudno, żeby się wałęsali po całych Tebach. Zapadło kłopotliwe milczenie. Było oczywiste: nikt nie kwapi się przyjšć u siebie owych siedmiu, ziębnšcych wród skał i drzew wysokiej góry. Wszyscy zebrani u Charona przystšpili do spisku z zapałem i dobrowolnie, teraz jednak czynili wrażenie, jakby nagle i dopiero co pojęli, że to nie chłopięca zabawa w wojnę, lecz naprawdę sprawa krwi i życia. Wreszcie Charon przerwał trwożnš ciszę, mówišc po prostu: - Niech przyjdš do mnie! Wysłaniec natychmiast wymknšł się z domu i pomaszerował z powrotem. Masyw Kitajronu wznosił się na południe od Teb, dobrze widoczny z miasta; sam wierzchołek góry był nagi, ale jej strome, pofałdowane zbocza pokrywał płaszcz gęstych lasów jodłowych. Idšc nawet niezbyt spiesznie można było znaleć się pod mrocznš ich osłonš w cišgu trzech zaledwie godzin. Również Charon i jego gocie wyszli na ulicę. Teokryt cisnšł mocno rękę Kafizjasza i wzrokiem wskazał na Charona, który postępował o kilka kroków przed nimi. Powiedział głosem ciszonym: - Pomyl, ten Charon nie jest filozofem. I nie otrzymał tak starannego wychowania jak twój brat Epaminondas. A przecież dobrowolnie naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, z prostej miłoci ojczyzny. Z Epaminondasem to jest tak: wydaje mu się, że posiadł wszystkie cnoty i że góruje nad zwykłymi ludmi. Ale nasza sprawa jest mu obojętna i całkiem nie ma ochoty nadstawiać głowy. Zapewne czeka na lepszš sposobnoć okazania swych zalet i olnienia nas wyuczonš odwagš! Kafizjasz obruszył się: - Jeste nazbyt gorliwy, mój Teokrycie. My postępujemy tak, jak to uznalimy za słuszne. Epaminondas od poczštku nie pochwalał naszego zamiaru, a teraz też powtarza z uporem: poszedłbym z wami tylko wówczas, gdybycie potrafili wyzwolić naszš ojczyznę nie przelewajšc krwi obywateli. Bo to uważa on za sprawę zasadniczš: nikt nie ma prawa zabijać bez wyroku sšdowego, nawet w imię wolnoci. I jest to niewštpliwie logiczne. Walczymy przecież z tyranami dlatego, że łamiš oni prawo, wtršcajš samowolnie do więzień, przeladujš każdego, kto omiela się mieć własne zdanie. Drwiš sobie z ustawy i opinii publicznej - lub też, co jest jeszcze ohydniejsze, występujš niby to w ich imieniu. Bo tyrani również zasłaniajš się wyższš racjš, to jest dobrem państwa: rzekomo włanie oni najlepiej je pojmujš i broniš społecznoci przed anarchiš osobistych swobód. Czyż więc my, bojownicy o wolnoć, mamy zaczynać nasze dzieło stosujšc tyrańskie metody - gwałt, zabójstwa, bezprawie? A tymczasem większoć z nas jest przekonana, że bez użycia przemocy niczego się nie dokona. I to jest na pewno słuszne. Przecież naiwnociš byłoby wyobrażać sobie, że tyrański rzšd ustšpi bez walki i po prostu ulegnie filozoficznym perswazjom! Wobec tego Epaminondas cierpliwie czeka, kiedy będzie mógł dopomóc nam w sposób skuteczny, ale zgodny ze swym poglšdem na metody walki politycznej. Muszę przyznać, że ja sam żywię obawy co do tego, jak się rzeczy rozwinš. Bo gdy dojdzie już do czego, nie utrzymamy naszych ludzi w ryzach. Owszem, niektórzy może istotnie rzucš się tylko na ciemiężycieli, ale inni? Toż to zapalczywcy! Podosłonš mroków nocy nie odłożš broni, póki całe miasto nie spłynie krwiš. A przy okazji rozprawiš się też ze swymi osobistymi wrogami. Tak rozmawiajšc szli spiesznie krętymi ulicami w stronę domu Symiasza. Powrócił on do Teb, swego ojczystego miasta, stosunkowo niedawno, ale w ogóle nie wychodził na dwór; skaleczył się w udo doć poważnie i wcišż jeszcze polegiwał. Młodzi zbierali się często w jego domu i rozprawiali o filozofii. Był bowiem Symiasz uczniem Sokratesa i Filolaosa, zwiedził dalekie krainy, poznał obyczaje i wierzenia różnych ludów. A o tym wszystkim umiał opowiadać zajmujšco. Jednakże prawdziwy cel tak częstych i tłumnych odwiedzin był całkiem inny. Ażeby to ukryć, zapraszano do Symiaszowego domu także i członków rzšdu, zwłaszcza za samego Archiasza. Tak więc ów arcytyran siedział wród młodzieży i w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że ci wszyscy to żšdni jego krwi spiskowcy. Był wielce zadowolony, że młodych bardziej pasjonujš subtelne problemy filozofii niż bieżšce wydarzenia polityczne. Kiedy idšcy przez miasto znaleli się u stóp zamkowego wzgórza, Kadmei, spostrzegli, że stamtšd schodzi wprost ku nim kilku mężczyzn. Był wród nich sam Archiasz; był Lizandrydas, dowódca spartańskiej załogi; był też Fillidas, sekretarz rzšdu. Rozmowy umilkły natychmiast. Archiasz skinšł na Teokryta. Podprowadził go do spartańskiego oficera. Ta trójka zeszła nieco z ulicy i zmierzała w stronę wištyni Amifiona, wznoszšcej się na małym pagórku; ale po kilku krokach wszyscy trzej przystanęli, rozmawiajšc z ożywieniem. Tymczasem serca pozostałych zamierały ze strachu: może kto doniósł o sprzysiężeniu? A może Teokryt jest zdrajcš i włanie w tej chwili przekazuje Archiaszowi i spartańskiemu dowódcy wiadomoć, że siedmiu jest już na Kitajronie? Fillidas podszedł w tym momencie do Kafizjasza, wzišł go za rękę i zaczšł głono podrwiwać: - No i jakże tam z twojš gimnastykš? Nadal uprawiasz jš tak samo gorliwie? To mówišc odcišgnšł go na bok. Wtedy dopiero zapytał szeptem: - Co z naszymi w Atenach? Dotrzymajš umowy? Przyjdš? Fillidas, choć tak blisko stał rzšdu, należał do wtajemniczonych. Przez pewien czas, kiedy spisek dopiero się organizował, był nawet łšcznikiem pomiędzy grupš w Tebach a wygnańcami w Atenach. Z racji bowiem swego stanowiska Fillidas mógł jedzić tam często i spotykał się z różnymi ludmi, nie budzšc podejrzeń. A rzšd tebański miał swoich agentów wszędzie, nawet w obcych państwach. Przecież to włanie w Atenach skrytobójczo zamordowano jednego z najczynniejszych wygnańców! Wszyscy wiedzieli, że stało się to na tajny rozkaz władz tebańskich, które nasłały morderców, aby strachem porazić swych przeciwników. Kafizjasz powiedział sekretarzowi całš prawdę: - Tak, nasi stawiš się dzisiaj na pewno. Fillidas ucieszył się: - To znaczy, że wieczorne przyjęcie u mnie wypada w samš porę! Ma być na nim także Archiasz. Spoję go winem i wszystko pójdzie gładko. Kafizjasz aż się rozpromienił: - Doskonale. Ale musisz to jako tak urzšdzić, żeby byli u ciebie także inni członkowie rzšdu! Fillidas rozłożył ręce bezradnie: - Obawiam się, że to będzie trudne, a nawet wręcz niemożliwe. Archiasz ma nadzieję (w której go podtrzymuję), że spotka u mnie pewnš paniš z bardzo dobrej rodziny. Dlatego nie chce, żeby wiadkami było zbyt wielu jego towarzyszy. Tak, wstydzi się nawet swoich. Z tymi, których u mnie nie będzie, załatwimy się osobno, jaki sposób się znajdzie. Ostatecznie, jest ich tylko kilkunastu; bo reszta, nawet ci bardzo oddani stronnicy i najgorliwsi donosiciele, albo od razu pouciekajš, albo też będš siedzieć cicho, zadowoleni, że zostawiamy ich przy życiu.Kafizjasz westchnšł, bo z góry już przewidywał wiele komplikacji. Rzeczywicie, jeli Archiasz spodziewa się, że spotka na przyjęciu pięknš paniš, to nie można urzšdzać u Fillidasa tłumnej, męskiej pijatyki. Powiedział więc: - Niech i tak będzie, skoro nie da się inaczej. Ale może wiesz, o czym to rozmawiajš tamci z Teokrytem? - Wydaje mi się - choć może się mylę - że o jakich złych znakach i o wróżbach dotyczšcych Sparty. Cóż, Teokryt uchodzi za dobrego znawcę przepowiedni wszelkiego rodzaju. To zrozumiałe, że włanie jego proszš o radę. Tymczasem tamci już się rozstali. Ale zaledwie Teokryt dołšczył do swoich i nim jeszcze zdołał ich uspokoić słowami (uczynił to tylko umiechem i skinięciem głowy), nadszedł Fejdolaos. Witajšc się mówił: - Symiasz prosi, żebycie przed jego domem chwilę poczekali na ulicy. Rozmawia teraz z Leontiadem. Może zdoła go ubłagać, żeby Amfiteosowi wyrok mierci zamienił na wygnanie. Ja co prawda nadziei nie mam żadnej, bo Leontiades to okrutnik taki sam jak Archiasz; ale próbować trzeba. Teokryta wyranie ucieszył widok Fejdolaosa. I kiedy cała grupa przyjaciół szła krok za krokiem w stronę domu filozofa, zapytał o rzecz, która widać interesowała go bardzo: - Przychodzisz w samš porę, jakbymy się umówili. Bo wł...
pokuj106