(Zapomniany ogród 01) - Spadek - Merete Lien.pdf

(748 KB) Pobierz
Przedmowa
Urodziłam się i wychowałam w Bergen, ale czternaście lat temu przeprowadziłam się
do Kragerø, gdzie zamieszkałam w starym, blisko stuletnim domu. Miasta mogą nas
fascynować, zarówno wielkie, jak i te małe, każde na swój sposób, również poprzez to, co o
przeszłości mają nam do powiedzenia stare domy. Kiedy pracowałam nad ostatnimi tomami
serii
Dzieci burzy,
rodziła się we mnie ochota, by napisać serię powieściową, której akcja
rozgrywa się w obu, tak dobrze mi znanych miastach, z którymi jestem związana: Bergen i
Kragerø.
Starałam się, żeby historyczne ramy opowieści były jak najbardziej poprawne i zgodne
z rzeczywistością, ale domy, w których ulokowałam swoje opowieści, oraz nazwiska osób
powstały w mojej wyobraźni. Jakiekolwiek podobieństwo do żyjących ludzi jest
przypadkowe i niezamierzone. Historia Emily, która żegluje do Kragerø, by otworzyć drzwi
zamkniętego mieszkania i wyjaśnić, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, została przeze mnie
wymyślona, ale przecież mogła się wydarzyć…
Kragerø w styczniu 2006
Merete Lien
1
Rozdział 1
- Tutaj będzie panienka musiała wysiąść!
Emily została wyrwana z zamyślenia. Rozejrzała się spłodzona. Dorożka zatrzymała
się na wzgórzu przy jednym z murowanych domów, niedaleko muzeum.
- Ale jesteśmy dopiero w połowie drogi – zaprotestowała. – Ja muszę dojechać do
Store Parkvei.
- Wiem o tym, tak panienka powiedziała, ale koń nie przebrnie przez te zaspy. Droga
jest po prostu nieprzejezdna. Proszę, niech panienka sama spojrzy!
Padał gęsty śnieg i wiatr usypał na ulicy przed nimi wielkie zaspy. Budynek muzeum
górował na wzniesieniu, ale ściany z cegły łukowato wygięte okna kryła biała, migotliwa
zasłona. Ciemność spowiła już budynki, panował przejmujący ziąb. Koń parskał
niecierpliwie, z jego nozdrzy buchała para.
Emily skuliła się, wyjęła portmonetkę i zapłaciła. Potem stała przez jakiś czas na
chodniku, trzymając w obu rękach ciężkie walizki. Gwałtowny podmuch wiatru cisnął jej w
twarz kłąb lodowatego śniegu. Z oczu popłynęły łzy. Nie tak wyobrażała sobie powrót do
domu, nie przyszłoby jej do głowy, że w zimowy wieczór znajdzie się sama na ulicy, taszcząc
za sobą ciężkie bagaże. Powinna była zaczekać do jutra. Wtedy ciotka Laura wyszłaby po nią
na stację.
Szła z wielkim wysiłkiem. Skraj płaszcza wlókł się po śniegu, wchłaniając wilgoć.
Ziąb przenikał przez podeszwy, powoli traciła czucie w palcach nóg. Wkrótce buty będą
kompletnie przemoczone.
Przystanęła, głęboko wciągnęła powietrze, po czym znowu ruszyła dalej. Dotarła do
placu Muzealnego i zobaczyła, że poprzez zasłonę śniegu gapią się na nią pustymi
spojrzeniami ogromne, czarne oka okolicznych domów. Przeniknął ją dreszcz. Kiedyś, dawno
temu to wniesienie było miejscem kaźni. Wówczas mówiono o nim Wzgórze Szubieniczne.
Pospiesznie spojrzała na swoje ubranie, stwierdziłam że cały płaszcza oblepiony jest
śniegiem. Teraz miała wiatr w plecy, więc szło jej się lżej. Minęła ogród otaczający muzeum i
jej oczom ukazała się narożna drewniana willa. Wszystko było takie znajome, a mimo to
obce. Okna jarzyły się blaskiem, widocznie w domu konsula odbywało się przyjęcie. Śmiechy
i muzyka docierały aż tutaj. Światło w pokojach na parterze ciepłe i złociste, sprawiło, że
Emily robiło się jeszcze zimniej. Piekła ją skóra na twarzy. Bagaż wydawał się coraz cięższy.
Przecięła Olav Reys cei i poczułam że musi na moment postawić walizki na ziemi. Ogarnęła
spojrzeniem rząd niedużych, marmurowych domów. To jej dzielnica. Znowu była w domu.
Po dwóch latach.
Wzięła walizki i brnęła dalej przez zalegające na chodniku zaspy. Jedynie dom matki
pogrążony był w mroku i ciszy. Na moment przestraszyła się, że po prostu zniknął, że istnieje
tylko w jej wspomnieniach i wyobraźni. Pozostałe domy przy ulicy stały tam, gdzie dawniej,
paliły się w nich światła, przed nimi latarnie, a tylko ten jeden był ciemny i pusty niczym
czarna dziura.
Pokonała ostatni odcinek dzielący ją od bramy. Mały ogródek od frontu przysypał
śnieg. Tylko bluszcz, pnący się aż do balkonu na piętrze, odcinał się ciemną plamą na murze.
Kwiaty i krzewy zniknęły, pewnie zwiędnięte i martwe tkwią pod śniegiem. Emily stała przez
dłuższą chwilę i przyglądała się domowi. Okna były równie mroczne jak nocne niebo.
Zadarła głowę i stwierdziła, że w mieszkaniu na strychu też jest ciemno. Lokatorka matki,
stara wdowa Christensen, pojechała na Boże Narodzenie do swojego syna, tak matka pisała w
listach. Prawdopodobnie nadal tam jest.
Ciotka Laura informowała, że Emily może na kilka dni zamieszkać u nich, bo przecież
dom matki jest pusty i zamknięty. Ona jednak nie była w stanie czekać. Od momentu, kiedy
2
przeczytała list od ciotki. Spakowała potrzebne rzeczy i już następnego dnia wsiała do
pociągu. Kiedy jechali przez góry, zerwała się śnieżyca. W miarę upływu czasu wiatr się
wzmagał, mokry, ciężki śnieg spadał wielkimi płatkami na ziemię.
Minęły dwa lata, odkąd ostatni raz odwiedziła matkę.
Dwa długie lata, w ciągu których jej stopa nie postała na ulicach Bergen. To dziecinne i
egoistyczne wyjeżdżać tak daleko i na tak długo z rodzinnego miasta. Matka była sama,
czekała i miała nadzieję, że córka przyjedzie choćby z wizytą. Często wspomniała o tym w
listach.
Emily zadrżała z zimna. Buty i pończochy miała kompletnie przemoczone. Teraz
poprzez wycie wiatru docierały do nie delikatne dźwięki pianina. Emily spojrzała w stronę
oświetlonych okien murowane willi po drugiej stronie ulicy. Widocznie u doktorostwa też jest
przyjęcie, a przynajmniej wieczorek muzyczny. Dom stał na skraju nowego parku. Emily ze
swojego miejsca widziała, że w salonie pali się ogień na kominku, a po pokoju przechadzają
się goście. Nagle naszło ją straszne pragnienie, żeby zachwalę, do ciepła i światła. Starała się
otrząsnąć, ale była taka zmęczona i przemarznięta, że przychodziło jej to z trudem. Myśli
wciąż wracały do matki, do szpitalnego łóżka tam, w dolnej części miasta.
Na dworcu wynajęła dorożkę i poprosiła woźnicę, żeby najpierw zawiózł ją do
szpitala na Engen. Została jednak zawrócona w drzwiach, poinformowano ją bardzo surowo,
że ma przyjść nazajutrz. Jest już po kolacji, pacjenci poszli spać i nie można ich niepokoić –
oznajmił nocny stróż, patrząc na nią jak na osobę niesłona rozumu.
Zdała sobie sprawę, że nie powinna tak stać na tej ulicy. Wkrótce zauważą ją sąsiadki,
zaczną otwierać okna i zaciekawione będą wykrzykiwać w zimowy mrok pytania i dobre
rady.
Ona tymczasem bawet myśleć nie mogła o tym, żeby z kimś rozmawiać, ruszyła więc
przez wielką zaspę, którą watr przed kutą żelazną furtką. Długo mocowała się z klamką.
Palce, obrzmiałe i sztywne z zimna, odmawiały posłuszeństwa. Uparcie podejmowała kolejne
próby. W końcu zamek ustąpił i Emily mocnym pchnięciem otworzyła furtkę. Walizki
wydawały się cięższe za każdym razem, kiedy musiała je podnieść, mimo to pokonała jakoś
niewysokie schody i stanęła przed głównym wejściem do domu.
Tu znowu się zawahała – otworzyć czy nie? Odniosła wrażenie, że dom ją ostrzega, by
nie przekręcała klucza w zamku i nie wchodziła po zimnych, ciemnych pokoi, szybko jednak
potrząsnęła głową – powinna opanować swoją zbyt żywą wyobraźnię. Była strasznie
zmęczona i napięta, wyczerpana długą podróżą pociągiem i teraz tą wędrówką do domu.
Trzeba natychmiast wziąć się w garść. Matka jest chora, potrzebuje jej pomocy. Teraz tylko
to ma jakieś znaczenie. Emily musi być silna.
Wyprostowała się, usiłowała zagłuszyć w sobie te dziwne, ostrzegawcze głosy, z
torebki wyjęła pęk kluczy, otworzyła i pchnęła ciężkie drzwi, wiodące do jeszcze gęstszych
ciemności. Po omacku kierowała się do mieszkania matki, przekręciła kolejny klucz w
kolejnym zamku, przeciągnęła walizki przez próg, po czym starannie za sobą zamknęła.
Trzeba będzie przejść do kuchni! Tam znajdzie świece i zapałki. Tam jest naftowa lampa.
Emily musi zapalić światło, musi rozpalić ogień. W domu jest niemal tak samo zimno jak na
dworze i ciemno niczym w worku.
Nie myśleć, nie słyszeć żadnych głosów, to nie jest jej dom, dom, w którym mieszkała
z matką od dziesięciu lat. Znalazła się w dobrze sobie znanej kuchni, przesyconej zapachem
przypraw i zielonego mydła. Światło i ciepło, to wszystko, czego potrzebuje. Światło rozjaśni
gęste ciemności, dom będzie znowu przyjazny i bezpieczny.
Płomień pierwszej świecy napełnił pokój chybotliwym, mdłym blaskiem, ale wkrótce
zapłonęły po kolei wszystkie lampy i kinkiety. Bogu dzięki! W skrzyni było jeszcze sporo
drewna. Emily napaliła więc i w kuchni, i w kominku w salonie, stwierdziła jednak z
przerażeniem, że nie ma wody. Zgnębiona opadła na krzesło przy dużym stole. Rozcierała
3
sine z zimna ręce, słyszała, że dzwoni zębami. Drżącymi palcami wyjęła z kieszeni sukni list i
przeczytała go jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyła:
Moja kochana Emily!
Z przykrością muszę Cię powiadomić, że Twoja matka jest poważnie chora. Dwa dni
temu zapadła w rodzaj śpiączki i nic nie wskazuje na to, że miałaby się obudzić, dotychczas
nie pisałam, bo nie chciałam Cię niepotrzebnie niepokoić. Sądziłam, że po paru godzinach
mama się ocknie. Wiesz przecież, że ona nigdy nie chorowała, przez całe życie na przeleżała
w łóżku chyba nawet jednego dnia. Twoja matka miała żelazne zdrowie.
Ale dość o tym. Mama dostała jakiś list, tak mówi jej sąsiadka, która widziała całe
wydarzenie ze swojego okna. Mama odebrała ten list, otworzyła go i zaczęła czytać. I
natychmiast upadła. Ta sama sąsiadka zadbała, żeby mama została odwieziona do szpitala.
Tam ma jak najlepszą opiekę. Siedziałam przy niej przez ostatni dni, od chwili, kiedy dotarła
do mnie wiadomość o jej chorobie. Twoja mama, jak wiesz, nie ma nikogo innego. Ale dość o
tym. Lekarz, który się nią opiekuje, dostał ów fatalny list od sąsiadki. Nie chce mi go jednak
udostępnić, ponieważ nie należę do rodziny, więc nie więcej powiedzieć Ci nie mogę. Ty jesteś
chyba jedyną osobą, której lekarz mógłby list powierzyć. Mam nadzieję, że zdążysz przyjechać
tutaj w piątek. Możesz zatrzymasz się i nas, dopóki mama nie dojdzie do siebie. Tutaj w
Bergen jest teraz strasznie zimno, a Wasz dom stoi pusty. Nie możesz tam sama mieszkać.
Twoja oddana ciotka Laura
Emily odłożyła list i westchnęła. Miała straszne wyrzuty sumienia. Przez ostatnie lata
myślała tylko o swoich urażonych uczuciach.
Twoja mama, jak wiesz, nie ma nikogo innego.
Wolała jednak tego nie roztrząsać, usprawiedliwiała się, że przecież matka odwiedziła ją nie
tak dawno i wyglądała wtedy na zadowoloną. Nic nie wskazywało, że odczuwa lęk przed
podróżą przez wysokie góry, wznoszące się nad fiordem, albo przez ciemne tunele. Mimo
wszystko widywały się kilka razy w roku i matka zapewniała, iż dobrze rozumie, dlaczego
córka wciąż nie jest w stanie wrócić do domu.
Nadal okropnie marzła. Chłód po prostu tkwił w ścianach. Trzeba będzie sporo czasu,
żeby ogrzać takie wielkie pokoje. Rozcierała przemarznięte ręce, czuła się straszliwie
samotna. Łzy paliły pod powiekami. Gdyby tylko miała trochę kawy lub herbaty… albo talerz
dymiącej zupy… cokolwiek, co by ją rozgrzało. Była też głodna. Burczało jej w brzuchu i raz
po raz mdłości podchodziły do gardła.
Nagle rozległo się głośnie pukanie do drzwi i Emily podskoczyła. Gdzie ona ma
głowę. Zapomniała zamknąć na klucz drzwi wejściowe! Każdy mógł tu wejść. Powinna była
dziś wieczorem pójść do ciotki Laury, chociaż tamta oczekuje jej dopiero jutro. Tutaj jest
sama i bezbronna, bez jedzenia i picia, bo przecież nie odważy się zejść na dół, do piwnicy,
żeby przynieść nie odważy się zejść na dół, do piwnicy, żeby przynieść coś ze spiżarni.
Pukanie się powtórzyło. Emily zerwała się miejsca, stała pośrodku kuchni,
przestraszona i niepewna. Kto to może być? Nikt przecież nie wie, że Emily jest w domu.
Nikt znajomy w każdym razie. Chyba że któraś sąsiadka zobaczyła ją przez okno lub
zauważyła ślady na śniegu… wymknęła się do holu, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić.
- Emily! Czy to ty? Zobaczyłem światło w kuchni.
4
Boże drogi, to przecież on! Drżącymi rękami otworzyła drzwi i spojrzała prosto na
Karstena, tego, który sprawił, że dwa lata temu uciekła w popłochu z rodzinnego miasta, to on
jest winien temu, że nie była w stanie odwiedzić własnej matki. Czego teraz chce?
Stali tak i patrzyli na siebie, nagle oboje tak samo zakłopotani.
- Dostałaś mój list? – spytał w końcu mężczyzna.
Potrząsnęła przecząco głową. Ale to było kłamstwo.
Dostała list parę miesięcy temu, spaliła go jednak, nie otwierając. Nie chciała z jego strony
żadnych wyjaśnień.
- To koniec.
- Koniec.
- Koniec narzeczeństwa. Zerwałem zaręczyny… z nią. O tym właśnie pisałem ci w
liście.
Emily poczuła, ze ogarnia ją odrętwienie. Karoten zerwał zaręczyny! A zatem żadna
kobieta nie może na nim polegać. Tylko co ją to teraz obchodzi? Przez dwa lata rozpaczała po
jego zdradzie i w końcu ból zaczął spokojnie. Ba, pewnie mogłaby się uśmiechać, a nawet
głośno śmiać, gdyby tego od niej zażądano. Mimo wszystko byli przecież przyjaciółmi, zanim
się w sobie zakochali.
- Emily?
- Teraz nie jestem w stanie myśleć o niczym innym prócz zdrowia mamy.
- Ja znowu jestem wolny.
- Czy ty nie słyszysz, co mówię? Mama znajduje się między życiem i śmiercią.
Zostaw mnie w spokoju!
- Przepraszam. To niegrzeczne z mojej strony. Możemy porozmawiać później. Wiem,
że to wszystko stało się nagle, ale ja miałem czas, żeby wszystko przemyśleć.
- Karsten!
- Dobrze, później. Później będziemy mieć okazję…
Emily wzruszyła ramionami. Nie chce z nim rozmawiać ani teraz, ani później, w ogóle
nie chce mieć z nim do czynienia. Nic nie wymaże tych lat, kiedy byli zaręczeni, nie można
wrócić do przeszłości, jakby się nic nie stało, i znowu zostać przyjaciółmi.
- Uważałem na wasz dom teraz, kiedy stopi pusty. Nigdy nic nie wiadomo. I właśnie
zobaczyłem twoje ślady…
Skinęła głową. Znowu zaległo milczenie. Emily czuła się osamotniona, zdała sobie
teraz sprawę, że mimo wszystko tęskniła za przyjaźnią, która ich niegdyś łączyła. Mogli
przecież rozmawiać o wszystkim, śmiali się i żartowali, nawet jeśli miała jakieś zmartwienia.
Karsten taki był. Sprawiał, że Emily większość rzeczy widziała w jaśniejszym świetle. Ale to
było przed zerwaniem
- Nie możesz zostać tu sama, Emily. Poczekam, aż rozpakujesz najpotrzebniejsze
rzeczy.
- Zostanę w domu!
Uśmiechnął się krzywo.
- Jesteś uparta jak zawsze. Moja mama na ciebie czeka.
- Ona się mnie spodziewa dopiero jutro. Nie szukam dachu nad głową. To jest mój
dom i doskonale dam sobie radę sama.
- Wiem. Od dwóch lat to udowadniasz. Ale na dworze jest potwornie zimno, a dom
stał pusty przez wiele dni. Nie możesz teraz zacząć nosić wody i…
- Z pewnością dam sobie radę. Jestem zmęczona i najchętniej bym się położyła.
- Odmawiasz dlatego, że nie chcesz mieć do czynienia ze mną? Więc ci powiem, że
nie mieszkam już u matki. Tam jest tylko ona z Magdą. Spokojnie możesz do nich pójść.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin